sobota, 26 maja 2012

„Miasto żywej śmierci” (1980)

Podczas seansu spirytystycznego umiera dziewczyna, która doznaje niewytłumaczalnych wizji. Dziennikarz, Peter Bell, pojawia się na cmentarzu w dniu jej pochówku. Kiedy grabarze oddalają się mężczyzna słyszy krzyk wydobywający się z jej trumny. Bell wyciąga przerażoną dziewczynę z jej niedoszłego grobu, po czym, oboje kontaktują się z medium, obecną podczas feralnego seansu spirytystycznego. Kobieta informuje ich, że małe miasteczku Dunwich wybudowano na ruinach legendarnego Salem i że zostanie ono opanowane przez siły Zła. Bell wraz z niedoszłą nieboszczką wyrusza do Dunwich, aby powstrzymać armagedon.
Druga część „Trylogii śmierci” Lucio Fulci’ego, w Niemczech zakazana do dziś. W całym cyklu fabuła jest nieco bardziej skomplikowana niż we wcześniejszym zombie movie tego reżysera pt. „Zombie pożeracze mięsa”. Rozprzestrzenianie się żywych trupów ściśle wiąże się z księgą spisaną 4000 lat temu, czystym Złem oraz samym piekłem – jak widać na przyziemne eksperymenty ekscentrycznego naukowca (jak to miało miejsce we wspomnianym obrazie pt. „Zombie pożeracze mięsa”) nie ma tutaj miejsca. W „Mieście żywej śmierci” Fulci położył największy nacisk na budowanie nieznośnej wręcz atmosfery grozy, wyczuwalnej od początku do końca, w każdej minucie seansu. Budowaniu atmosfery szczególnie pomogła znakomita ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Fabio Frizzi’ego, który pracował z Fulcim również przy „Zombie pożeraczach mięsa” oraz „Siedmioma bramami piekieł”.
„Dusza, która budzi się z wieczności włączy się do kręgu śmierci, a ty staniesz się mieszkańcem mrocznej pustki.”
Przedstawianie każdego obejrzanego przeze mnie filmu Lucio Fulci’ego w samych superlatywach staje się już nudne, ale nie jestem w stanie znaleźć żadnych niedociągnięć w zdolnościach reżyserskich tego pana. Jedynym zarzutem, który można by wysnuć względem tej produkcji jest kiepski angielski dubbing, co stało się już normą w przypadku obrazów tego reżysera. W „Mieście żywej śmierci” Fulci początkowo zrezygnował z epatowania przemocą. Pierwsza połowa filmu ma za zadanie przede wszystkim wprowadzić widza w mroczny klimat opowiadanej historii, dać mu odczuć, że wydarzy się coś mrożącego krew w żyłach, ale nie „odkrywając zbyt szybko wszystkich kart”. Poznajemy głównych bohaterów, co jakiś czas przenosimy się do sennego miasteczka Dunwich, w którym najmocniej wyczuwamy grożące mieszkańcom Zło. Twórcy serwują nam kilka na pozór niezwiązanych ze sobą, niepokojących wydarzeń, ale nie epatują zanadto scenami gore. Aż do najmocniejszej, wywołującej mdłości sceny. Widzimy kobietę wpatrującą się w księdza-zombie – zbliżenie na ich oczy, jak to często bywa u Fulci’ego – po czym dziewczyna zaczyna płakać krwią. Następuje chwila nieznośnego wręcz napięcia, kobieta otwiera usta i… wymiotuje swoimi jelitami. Podobno do nakręcenia tej konkretnej sceny wykorzystano prawdziwe owcze wnętrzności, co zapewne dodatkowo wzmogło realizm sytuacyjny, wywołując w widzu nieunikniony odruch wymiotny. Następnie akcja na powrót zwalnia, znów mamy okazję bez reszty zatopić się w sugestywnym klimacie tego obrazu, ale nie na długo. Kolejna wbijająca się w pamięć sekwencja udowadnia, że Fulci do perfekcji opanował budowanie nieznośnego wręcz napięcia. Widzimy przerażonego mężczyznę schwytanego przez kolegę. Zbliżenie na jego twarz, zbliżenie na wiertło, ponowne zbliżenie na zrozpaczonego mężczyznę i znowu wiertło, tym razem bliżej. Z każdym kolejnym skierowaniem kamery na śmiercionośne narzędzie widzimy je coraz bliżej kadru. Szarpiący nerwy jazgot obracającej się śruby wespół ze świadomością odbiorcy, do jakiego finały ta konkretna scena prowadzi sprawia, że oczekiwanie na niechciane makabryczne przeżycie jest wręcz nie do wytrzymania – tym bardziej, że te zabiegi z zoomowaniem zdają się ciągnąć bez końca. Aż do nieuchronnej śmierci mężczyzny, na skutek przebicia na wylot jego głowy – i tak, tutaj też będzie zbliżenie!
W drugiej połowie seansu, choć twórcy nie rezygnują z klimatu wprowadzają o wiele więcej odrażających scen gore. Trup ściele się gęsto, ale największą uwagę widza zwraca wstrząsająca charakteryzacja żywych trupów – twarze w stanie daleko posuniętego rozkładu, ociekające żywą tkanką. I choć niektóre sekwencje noszą wszelkie znamiona kiczu dla wielbicieli włoskiego gore nie powinny być zanadto rażące wizualnie. Filmy Fulci’ego skierowane są do wąskiej grupy odbiorców i właśnie dla nich przeznaczona jest niniejsza recenzja, osoby nieprzyzwyczajone do tego rodzaju estetyki grozy mogą jedynie zirytować się nagromadzeniem brutalnej przemocy, często niejasnymi wątkami fabularnymi oraz nie do końca sprecyzowanym zakończeniem. Entuzjaści Fulci’ego natomiast znajdą w tym obrazie wszystko, czego od kina gore można oczekiwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz