7-letniego Juana, mieszkającego w Madrycie i 12-letnią Mię z Londynu nawiedzają mrożące krew w żyłach koszmary, w których widują człowieka bez twarzy, czyhającego na ich życie. Matka chłopca i rodzice dziewczynki, początkowo przypisują złe sny swoich dzieci ich bogatej wyobraźni, jednak z czasem, gdy ich domy zaczyna nawiedzać zamaskowany intruz zostają zmuszeni do zweryfikowania swoich poglądów.
Wysokobudżetowa produkcja Juana Carlosa Fresnadillo, z popularnym Clivem Owenem w roli głównej, który zapewne dla niejednego potencjalnego widza będzie wystarczającą rekomendacją, przemawiającą za seansem „Intruzów”. Horror nastrojowy z jakże oryginalną, jak na dzisiejsze czasy osią fabularną oraz znanymi już w tym nurcie kina grozy metodami straszenia, utrzymanymi przede wszystkim na zasadzie wszechobecnej tajemnicy, której największą siłą jest niewątpliwie gęsty klimat, potęgowany sugestywną ścieżką dźwiękową, okraszoną wywołującym ból głowy piskiem – tonacja dosyć powszechna we współczesnych produkcjach grozy.
Obcując z początkowymi wydarzeniami przedstawionymi w filmie, mówić kolokwialnie, odrobinę zgłupiałam. Tę dezaprobatę należy jednak przypisać plusom tego obrazu – w końcu niewiedza, co do właściwego sensu fabuły, dodatkowo potęgowana tajemniczą atmosferą, podsyciła moją ciekawość, a przez swą niewątpliwą oryginalność pozbawiła tę produkcję jakiegokolwiek stopnia przewidywalności. Podczas seansu będziemy śledzić równoległe losy dwóch rodzin – szczęśliwego małżeństwa, wychowującego dorastającą córkę oraz kobiety i jej małego synka, który znajduje się w centrum niewytłumaczalnych wydarzeń. Niewytłumaczalnych, bo nie do końca zdefiniowanych przez twórców. Początkowo jesteśmy tylko świadkami jego niepokojących snów, w których wyczuwa jakąś grożącą mu obecność, ale właściwie nie wiemy kim, lub czym ona jest – twórcy dosyć długo utrzymują to w tajemnicy, tym samym coraz bardziej wzmagając naszą ciekawość. Tymczasem Mię również zaczynają nawiedzać koszmary senne, prawie tak samo subtelne, jak u chłopca, ale jednak odrobinę bardziej zdefiniowane – na przykład dziewczynka śni o tym, że w jakiś sposób została pozbawiona wszystkich rysów twarzy. Z czasem dowiadujemy się, że łączy ją z małym chłopcem postać tak zwanej Pustej Twarzy, odzianej w czarny przeciwdeszczowy płaszcz, która stanowi główne zagrożenie w ich koszmarach. Jak można się łatwo domyślić wkrótce ich sny przenikną do świata jawy, a Pusta Twarz zacznie dybać na życie obu rodzin.
Chciałabym napisać, że w drugiej połowie seansu twórcy postawili na większą dosłowność w straszeniu, w końcu ten sugestywny klimat grozy, tak skrupulatnie budowany od pierwszych minut filmu, aż prosił się o kilka mocniejszych scen. Niestety, choć z czasem atmosfera znacznie się zagęszcza nie przekroczono cienkiej granicy, która pozwoliłaby przejść od intrygującej tajemnicy do dynamicznej siły przekazu. Nie pokazano nam nic, co mocniej wbiłoby nas w fotel, choćby na chwilę do szczętu przeraziło. Od początku do końca obraz najsilniej działa na wyobraźnię widza. Twórcy korzystając z zasady, że „najbardziej boimy się tego, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć” niemalże wszystko pozostawiają naszym domysłom. Entuzjastów tego rodzaju zabiegów w kinie grozy jest całkiem sporo, co pozwala mi przypuszczać, że film może spełnić ich oczekiwania z nawiązką. Mnie czegoś tutaj zabrakło – zamiast straszyć produkcji tej udało się jedynie delikatnie mnie zaintrygować. A szkoda, bo wystarczył tylko jeden bardziej zdecydowany krok twórców, aby wprawić mnie choćby w chwilowe przerażenie.
Choć sam finał filmu uważam za całkowicie nieudany – w horrorach takie zakończenia zwyczajnie nie mogą zdać egzaminu - to samo odkrycie prawdziwej tożsamości Pustej Twarzy niezmiernie mnie zaskoczyło. Myślę, że znajdą się odbiorcy, którzy poszukują w horrorze przede wszystkim sugestywnego klimatu oraz oryginalności fabularnej, zamiast dynamicznej, pełnej zwrotów akcji i efektów specjalnych osi fabularnej. Właśnie dla takich widzów przeznaczono tę produkcję, choć podejrzewam, że nawet oni po skończonej projekcji mogą poczuć pewnego rodzaju niedosyt.
nie oglądałam tego filmu, ale chętnie to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńZgodzę się że zdecydowanie brakuje większej akcji, jednak dla mnie oryginalna fabuła nadrobiła ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
A ja jeszcze nie widziałam, ale chyba ze względu na samego Clive'a Owena obejrzę :-) Pzdr
OdpowiedzUsuńwłaśnie odgąladam...a mnie i tak przyprawia o ciarki..
OdpowiedzUsuń