czwartek, 24 maja 2012

„Intruzi” (2011)

7-letniego Juana, mieszkającego w Madrycie i 12-letnią Mię z Londynu nawiedzają mrożące krew w żyłach koszmary, w których widują człowieka bez twarzy, czyhającego na ich życie. Matka chłopca i rodzice dziewczynki, początkowo przypisują złe sny swoich dzieci ich bogatej wyobraźni, jednak z czasem, gdy ich domy zaczyna nawiedzać zamaskowany intruz zostają zmuszeni do zweryfikowania swoich poglądów.
Wysokobudżetowa produkcja Juana Carlosa Fresnadillo, z popularnym Clivem Owenem w roli głównej, który zapewne dla niejednego potencjalnego widza będzie wystarczającą rekomendacją, przemawiającą za seansem „Intruzów”. Horror nastrojowy z jakże oryginalną, jak na dzisiejsze czasy osią fabularną oraz znanymi już w tym nurcie kina grozy metodami straszenia, utrzymanymi przede wszystkim na zasadzie wszechobecnej tajemnicy, której największą siłą jest niewątpliwie gęsty klimat, potęgowany sugestywną ścieżką dźwiękową, okraszoną wywołującym ból głowy piskiem – tonacja dosyć powszechna we współczesnych produkcjach grozy.
Obcując z początkowymi wydarzeniami przedstawionymi w filmie, mówić kolokwialnie, odrobinę zgłupiałam. Tę dezaprobatę należy jednak przypisać plusom tego obrazu – w końcu niewiedza, co do właściwego sensu fabuły, dodatkowo potęgowana tajemniczą atmosferą, podsyciła moją ciekawość, a przez swą niewątpliwą oryginalność pozbawiła tę produkcję jakiegokolwiek stopnia przewidywalności. Podczas seansu będziemy śledzić równoległe losy dwóch rodzin – szczęśliwego małżeństwa, wychowującego dorastającą córkę oraz kobiety i jej małego synka, który znajduje się w centrum niewytłumaczalnych wydarzeń. Niewytłumaczalnych, bo nie do końca zdefiniowanych przez twórców. Początkowo jesteśmy tylko świadkami jego niepokojących snów, w których wyczuwa jakąś grożącą mu obecność, ale właściwie nie wiemy kim, lub czym ona jest – twórcy dosyć długo utrzymują to w tajemnicy, tym samym coraz bardziej wzmagając naszą ciekawość. Tymczasem Mię również zaczynają nawiedzać koszmary senne, prawie tak samo subtelne, jak u chłopca, ale jednak odrobinę bardziej zdefiniowane – na przykład dziewczynka śni o tym, że w jakiś sposób została pozbawiona wszystkich rysów twarzy. Z czasem dowiadujemy się, że łączy ją z małym chłopcem postać tak zwanej Pustej Twarzy, odzianej w czarny przeciwdeszczowy płaszcz, która stanowi główne zagrożenie w ich koszmarach. Jak można się łatwo domyślić wkrótce ich sny przenikną do świata jawy, a Pusta Twarz zacznie dybać na życie obu rodzin.
Chciałabym napisać, że w drugiej połowie seansu twórcy postawili na większą dosłowność w straszeniu, w końcu ten sugestywny klimat grozy, tak skrupulatnie budowany od pierwszych minut filmu, aż prosił się o kilka mocniejszych scen. Niestety, choć z czasem atmosfera znacznie się zagęszcza nie przekroczono cienkiej granicy, która pozwoliłaby przejść od intrygującej tajemnicy do dynamicznej siły przekazu. Nie pokazano nam nic, co mocniej wbiłoby nas w fotel, choćby na chwilę do szczętu przeraziło. Od początku do końca obraz najsilniej działa na wyobraźnię widza. Twórcy korzystając z zasady, że „najbardziej boimy się tego, czego nie jesteśmy w stanie zobaczyć” niemalże wszystko pozostawiają naszym domysłom. Entuzjastów tego rodzaju zabiegów w kinie grozy jest całkiem sporo, co pozwala mi przypuszczać, że film może spełnić ich oczekiwania z nawiązką. Mnie czegoś tutaj zabrakło – zamiast straszyć produkcji tej udało się jedynie delikatnie mnie zaintrygować. A szkoda, bo wystarczył tylko jeden bardziej zdecydowany krok twórców, aby wprawić mnie choćby w chwilowe przerażenie.
Choć sam finał filmu uważam za całkowicie nieudany – w horrorach takie zakończenia zwyczajnie nie mogą zdać egzaminu - to samo odkrycie prawdziwej tożsamości Pustej Twarzy niezmiernie mnie zaskoczyło. Myślę, że znajdą się odbiorcy, którzy poszukują w horrorze przede wszystkim sugestywnego klimatu oraz oryginalności fabularnej, zamiast dynamicznej, pełnej zwrotów akcji i efektów specjalnych osi fabularnej. Właśnie dla takich widzów przeznaczono tę produkcję, choć podejrzewam, że nawet oni po skończonej projekcji mogą poczuć pewnego rodzaju niedosyt.

4 komentarze:

  1. nie oglądałam tego filmu, ale chętnie to nadrobię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgodzę się że zdecydowanie brakuje większej akcji, jednak dla mnie oryginalna fabuła nadrobiła ;)

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja jeszcze nie widziałam, ale chyba ze względu na samego Clive'a Owena obejrzę :-) Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. właśnie odgąladam...a mnie i tak przyprawia o ciarki..

    OdpowiedzUsuń