wtorek, 25 czerwca 2013

„Riddle” (2013)

Nastoletnia Holly spuszcza z oczu swojego chorego brata, Nathana, który w tym czasie wybiera się na przejażdżkę ze znajomymi, Mattem i Cameronem, mieszkającymi w pobliskim miasteczku Riddle. Podczas postoju na stacji benzynowej Nathan znika bez śladu. Trzy lata później Holly wydaje się, że dostrzega w tłumie ludzi swojego zaginionego brata. Trop prowadzi ją do Riddle, gdzie z pomocą Matta, Camerona i córki szeryfa odkrywa mroczne sekrety miasteczka.
Utrzymany w młodzieżowych klimatach, niskobudżetowy thriller mało doświadczonych reżyserów, Johna O. Hartmana i Nicholasa Mrossa. Już to pierwsze zdanie powinno skutecznie zniechęcić do seansu koneserów widowiskowego kina. Dla mnie braki finansowe zawsze są atutem (wolę fabuły od efektów specjalnych), dlatego też zasiadłam przed ekranem wiele sobie obiecując. W efekcie skłamałabym, gdybym powiedziała, że Hartman i Mross w pełni zaspokoili moje oczekiwania, aczkolwiek jak na teen-thriller żółtodziobów nie jest jeszcze tak tragicznie.
Gdy zobaczyłam w roli głównej Elisabeth Harnois mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie tylko dlatego, że od czasu serialu „Miasteczko Point Pleasant” darzę ją sporą sympatią, ale również przez wzgląd na specyfikę jej roli. 34-letnia aktorka wciąż kreująca postacie nastolatek… Ktoś mógłby powiedzieć, że to uporczywe trzymanie się czasów, które dawno już przeminęły, ale z drugiej strony, czy ktoś nieorientujący się w wieku aktorów uwierzyłby, że tak młodo wyglądająca osóbka ma już trzeci krzyżyk na karku? Jedno jest pewne – Harnois czy jej się to podoba, czy nie, jak na razie jest skazana na młodzieżowe kino, w którym, nie ukrywajmy, czuje się całkiem swobodnie. W „Riddle” ponownie do maksimum wykorzystuje swój wygląd zewnętrzny oraz doświadczenie zdobyte m.in. na planie utrzymanych w młodzieżowej konwencji, „Keith’a” i „Przesilania”. Konstrukcja fabularna „Riddle” z pewnością nie pretenduje do niczego odkrywczego – raczej należy go traktować, jako typowy, niewymagający myślenia „zapełniacz czasu”. Odprężający, przy odrobinie dobrej woli, ale szybko ulatujący z pamięci. Klasyczna historia porwania chorego chłopca (przyzwoita kreacja Ryana Malgarini) i jego siostry, która nie bacząc na grożące jej niebezpieczeństwo, wspólnie z trójką znajomych próbuje go odnaleźć. Młodzieńcze rozterki przeplatają się tutaj z kryminalną zagadką, a to wszystko osnuwa małomiasteczkowy klimat, zintegrowanej społeczności, nieprzepadającej za obcymi, ingerującymi w ich monotonne, uporządkowane życie. Mentalność mieszkańców Riddle uosabia postać szeryfa Richardsa. Val Kilmer w tej roli nie miał łatwego zadania, ponieważ musiał przekonująco oddać ambiwalentność swojego bohatera – z jednej strony stojący na straży prawa, długo poszukujący Nathana, postawny gliniarz, a z drugiej człowiek, który z jakiegoś powodu panicznie obawia się obecności Holly w swoim mieście. Już podczas jego pierwszego spotkania z dziewczyną widz nabierze podejrzeń, co do jego prawdziwych intencji, wietrząc spisek, w którym szeryf najprawdopodobniej macza palce. Kilmerowi bez większych problemów udało się wykreować prawdziwie podejrzaną postać, skupiającą na sobie wzmożoną uwagę odbiorców.
Pierwsza część seansu jest ni mniej, ni więcej jak lekkim teen-thrillerkiem, obrazującym śledztwo czwórki młodych ludzi – Holly Teller, przystojnego Matta, średnio odegranego przez Bryana Lillisa, narwanego Camerona, czyli równie przeciętnego Bena Bledsoe’a oraz pozbawionej mimiki Amber: Diora Baird w tej roli nie operując zbyt wielkim kunsztem aktorskim paradoksalnie pokazała iście intrygującą postać, mówiącą przyciszonym głosem i nieokazującą żadnych wyraźniejszych uczuć, jakby nieustannie przebywała we własnym, wyimaginowanym świecie. Choć przez większą część filmu fabuła nie odznaczała się niczym szczególnym, o dziwo, przyciągnęła moją uwagę na tyle, aby z umiarkowanym zainteresowaniem śledzić dalszy rozwój wydarzeń, który nabierze większego tempa z chwilą odkrycia przez Holly swojej prawdziwej tożsamości – od tego momentu jej małe śledztwo zaobfituje kilkoma dynamiczniejszymi scenami, jak na przykład zaatakowaniem dziewczyny przez szanowanego mieszkańca Riddle w kamieniołomie oraz dotarciem do chatki porywacza, w której będzie miała miejsce finalna rzeź: rzecz jasna niecharakteryzująca się porażającym gore – w końcu to film przeznaczony głównie dla młodych odbiorców, ale przynajmniej niepozostawiająca miejsca na maksymalnie przesłodzone zakończenie. Twórcy „Riddle” popełnili dwa poważne błędy, które znacznie psują odbiór ich filmu. Przede wszystkim przesadzili ze sztucznym oświetleniem, a co za tym idzie wyblakłe kolory niejednokrotnie rażą po oczach amatorską wizualizacją. Ponadto z chwilą odkrycia przez Holly swojej prawdziwej tożsamości, czyli największego zwrotu akcji w filmie, fabuła niczym nas już nie zaskoczy, ponieważ nawet najbardziej niedoświadczony w tego rodzaju kinie widz bez jakichkolwiek problemów rozszyfruje istotę całej intrygi, którą w drugiej połowie filmu będzie już obserwował bez jakichś większych emocji, pomimo jej szybszego tempa.
„Riddle” to taka typowa teen-thrillerowa średniawka, mogąca przypaść do gustu jedynie wielbicielom mało ambitnych niskobudżetówek, nastawionych na umiarkowaną rozrywkę widza i równocześnie spychających oryginalność fabularną poza nawias. Oglądałam tę produkcję całkowicie bezboleśnie, głównie z powodu mojego zamiłowania do podobnych „odmóżdżaczy”. Jeśli istnieją widzowie, którzy również żywią jakiś sentyment do takowych niewymagających myślenia produkcji to zapraszam na seans „Riddle”. Natomiast poszukiwaczy mocnych bądź ambitnych thrillerów odsyłam pod inny adres.

4 komentarze:

  1. to raczej nie dla mnie, chcoz filmów nisko budżetowych można się pośmiać :) Jednak po takim filmie jak ten, oczekiwalabym bardziej grozy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to jesteś wyrozumiała :D
    Ja głównie się śmiałam, film tragiczny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny blog , a tło najbardziej mi się podoba i ten piękny czarny kolor ...†


    the-magic-of-life-and-the-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę nie mogłam wysiedzieć na tym filmie do końca. Już samo patrzenie na zapuszczonego Kilmera sprawiało, że miałam dość ;-) Zdecydowanie nie dla wymagających...

    OdpowiedzUsuń