Katie Manning w dzieciństwie zbiła fortunę grając główną rolę w popularnym serialu telewizyjnym. Teraz ma dwadzieścia siedem lat i żadnych widoków na dalsze realizowanie się w aktorstwie. Ani w żadnym innym zawodzie. Wciąż jest osobą majętną, ale jej zasoby finansowe szybko się kurczą. Do tego ma problemy ze snem, które zwalcza alkoholem, a jakby tego było mało mieszka pod jednym dachem z kobietą, której nie darzy sympatią. Swoją przyszłą bratową, Ellie-Rose. To ona proponuje Katie wspólny weekend w ustronnym spa, tak zwanym Sanktuarium prowadzonym przez doktora-szamana Dave'a Lundgrena i jego żonę Naomi. Katie bez konsultacji z Ellie decyduje się zabrać też, na własny rachunek, swoje przyjaciółki ze studiów, Carmen i Ariel. W tym zacisznym miejscu w Catskills nieoczekiwanie rozegra się prawdziwy koszmar. Koszmar czterech kobiet, które mają swoje mroczne tajemnice.
„Weekend” (oryg. „The Retreat”) to literacki thriller psychologiczny autorki między innymi powieści „Spacer na krawędzi” (oryg. „Follow Me Down”), Kanadyjki Sherri Smith. Światowa premiera książki przypadła na 2019 rok, a w Polsce, nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, wyszła w roku 2021. Swoją pisarską karierę Smith zaczęła od powieści historycznych, ale potem przerzuciła się na dreszczowce. W przygotowaniu ma już dwa kolejne utwory utrzymane w tym gatunku. Tym, co odróżnia Smith od wielu innych powieściopisarzy jest przywiązanie do postaci pełnych wad. Takich, które trudno polubić. Smith jest zdania, że to dodaje im realizmu i sprawia, że ich ciężkie przeżycia są bardziej ekscytujące. Autorka „Weekendu” obecnie mieszka w Winnipeg w Kanadzie z rodziną i dwoma psami wziętymi ze schroniska, w wolnych chwilach zajmując się odnawianiem starych mebli.
W „Weekendzie” Sherri Smith centralnymi postaciami uczyniła cztery kobiety, który razem wybrały się do ośrodka odnowy biologicznej, w którym świadczy się również, a raczej przede wszystkim, usługi psychoterapeutyczne z wykorzystaniem niekonwencjonalnych metod. Katie, Ellie, Ariel i Rose – każda z nich ma swoje rozdziały (narracja trzecioosobowa), podawane naprzemiennie prawie zawsze w tej samej konfiguracji. Taka forma, moim zdaniem, tylko wspiera proces zapoznawania się z każdą z nich i daje nam szerszy obraz sytuacji. Pomimo tego, że Sherri Smith nie zabiegała o sympatię dla swoich postaci, raz po raz łapałam się na czymś zgoła przeciwnym. Najwięcej ciepłych uczuć miałam dla Katie Manning, aktorki telewizyjnej, której gwiazda dawno wygasła. Oczywiście nadal jest łakomym kąskiem dla tabloidów i portali plotkarskich, ale jej kariera w show biznesie wydaje się być już definitywnie zakończona. Katie to tak naprawdę aktorka jednej roli, roli Shelby Spade, małoletniej detektyw w sitcomie dla dzieci i młodzieży. Serialu komediowym sfinalizowanym przed kilkunastoma laty. Od tego czasu Katie, choć nie można powiedzieć, że o to nie zabiegała, nie miała okazji sprawdzić się w innej roli. Raz było blisko, ale jeden wpis w mediach społecznościowych popełniony w stanie zamroczenia alkoholowego przekreślił tę szansę. Alkoholem Katie zwalcza swoje problemy ze snem – ta dwudziestosiedmioletnia kobieta boryka się nie tylko z chroniczną bezsennością, ale i somnambulizmem. Mieszka z bratem Nate'em, który przedsięwziął odpowiednie środku mające na celu zapewnienie jej bezpieczeństwo na wypadek chodzenia we śnie. Od pewnego czasu mieszka z nimi poważna kandydatka na bratową Katie, pochodząca z Wielkiej Brytanii (akcja książki osadzona jest w Stanach Zjednoczonych, a ściślej w stanie Nowy Jork) Ellie-Rose. Pomiędzy kobietami trwa coś w rodzaju cichej wojny. Autorka daje nam wprawdzie do zrozumienia, że Ellie już wielokrotnie podejmowała próby w kierunku ocieplenia relacji z Katie, ale z drugiej strony zawsze napotykała mur wrogości. Katie i Ellie mają skrajnie odmienne charaktery, ale można domniemywać, że głównym problemem są pieniądze. A ściślej fakt, że Katie czuje, że Ellie wykorzystuje ją finansowo. Nie ma nic przeciwko utrzymywaniu brata (który stara się rozkręcić własny biznes), ale zapewnianie dachu nad głową i wyżywienia również jego dziewczynie, która na dodatek nie wykazuje chęci znalezienia sobie jakiejś stałej pracy, to nawet dla tak hojnej osoby, jaką niewątpliwie jest Katie, stanowczo za dużo. Choć na pierwszy rzut oka to w Katie Manning uwidaczniają się nieprzyjemne cechy, choć Smith wyraźnie daje nam odczuć, że to Ellie jest tą, która pragnie zgody pomiędzy nimi, a Katie tą, która niezmiennie torpeduje jej usilnej starania w kierunku zakopania tego topora wojennego, to szczerze mówiąc od początku stałam po stronie Katie. Na Ellie z jakiegoś niewiadomego powodu patrzyłam złym okiem. Nie wiedziałam, czy na to zasługuje, ale nie mogłam nic poradzić na to, że najbardziej niechętny stosunek mam do osoby, która wydaje się mieć najmniej obciążone sumienie. Najczystsze intencje? Wiele na to wskazuje, ale z drugiej strony wiemy, że wyjazd do ośrodka funkcjonującego pod nazwą Sanktuarium, wbrew temu co powiedziała swoim przyjaciółkom, dla Katie wcale nie był podyktowany chęcią zabawienia się kosztem nielubianej przyszłej bratowej. Niegdysiejsza gwiazda telewizyjna ma ukryty motyw – powód, do którego nie przyznała się nawet Ariel i Carmen, choć tak naprawdę to, co Katie zachowuje dla siebie, lepiej o niej świadczy, niż to, co przekazuje koleżankom. Podczas tego weekendu zdarzy się jednak coś, co samej Katie każe myśleć o sobie jak najgorzej. W Sanktuarium ludzie mają odkrywać się na nowo, odnaleźć lepszą wersję siebie, a więc i znacząco poprawić jakość swojego życia. Ale w przypadku Katie dzieje się odwrotnie. Ta niespełna trzydziestoletnia kobieta dowie się o sobie rzeczy, których zapewne wolałaby nie poznawać. I być może nie tylko ona.
„Bieda przypominała seryjnego mordercę pod koniec horroru: kiedy […] już myślała, że uciekła, bieda wyskakiwała jeszcze silniejsza, wymachując rachunkiem za prąd jak maczetą.”
Sherri Smith w „Weekendzie” dużo miejsca poświęca programowi samodoskonalenia opracowanemu przez małżeństwo, które spokojnie mogłoby stanąć na czele jakiejś fundamentalistycznej sekty. O ile już nie stoją. Dave i Naomi Lundgren, właściciele ustronia, w którym Katie, Ellie, Ariel, Carmen i parę innych nieznanych im osób spędzają ten nieszczęsny tytułowy weekend, z całą pewnością nie zdobędą takiego zaufania czytelników, jakim darzą ich klienci. Nie wszyscy, ale faktem jest, że wśród ich gości nie znalazłam ani jednej osoby, która w swoich podejrzeniach względem tych ludzi zapuszczałaby się tak daleko jak ja. Od początku miałam wrogi stosunek do Lundgrenów, który z biegiem lektury bynajmniej się nie poprawiał. Przeciwnie – tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że mam do czynienia z kolejną opowieścią o nawiedzonym guru, który w „Weekendzie” ma do pomocy wierną, maksymalnie oddaną mu (co niekoniecznie działa w obie strony) małżonkę. Ten psychiatra-szaman, wierzący w cudowne właściwości swojej halucynogennej herbatki, którą zwykle raczy swoich klientów pod koniec pobytu w Sanktuarium. Nieskromnych progach, w których, oczywiście za sowitą opłatą, wraz z żoną (mają też służbę) gości ludzi „szukających siebie”. Ale jak się okazuje też takich, którzy nie mają najmniejszej ochoty poddawać się tej niekonwencjonalnej terapii praktykowanej przez Lungrenów na odludnym kawałku amerykańskiej ziemi. Gdzieś w Catskills, na terenie otoczonym lasami i w pobliżu jeziora. Czyli w iście bajkowej scenerii, która, jak można się tego spodziewać, z czasem zamieni się w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Bo w thrillerach takie odizolowane, malownicze miejsca, rzecz jasna, nigdy nie wróżą spokoju. Bohaterowie zwykle relaksu oczekują, ale postronny obserwator ich losów (czytelnik, widz) przez cały czas ma mieć absolutną pewność, że to będzie raczej największy błąd w ich życiu. Z którego prawdopodobnie nie wszyscy ujdą z życiem. Jeśli w ogóle komuś uda się przeżyć to „niezwykłe doświadczenie” zorganizowane przez... mordercze małżeństwo? To bardzo możliwe, ale Sherri Smith uczula nas nie tylko na otoczenie czterech kobiet postawionych w centrum swojej historii. Podejrzenia kieruje też do wewnątrz, do tego niewielkiego żeńskiego kręgu złożonego ze skrajnie różnych osobowości. Łączy ich chyba tylko to, że każda coś ważnego o sobie ukrywa. Jakieś mroczne, wstydliwe sekrety. Zbrodnie? Ariel ma powody przypuszczać, że jest ścigana przez policję, ma powody zakładać, że ten weekend będzie jej ostatnim spędzonym na wolności, ale na bliższe szczegóły będziemy musieli poczekać. Wcześniej dowiemy się jednak, że Ariel ma skłonności do obsesji i samookaleczeń, że jest osobą pełną kompleksów, która desperacko pragnie być lubiana/kochana. Carmen ma nieporównanie silniejszą osobowość od niej. Jedni powiedzą, że to wyrachowana, zimna kobieta, która myśli tylko o pieniądzach. Ale i zapewne będą też tacy, którzy będą mieli dla niej wiele współczucia, a może i nawet podziwu. Za poświęcenie, na które w dzisiejsze czasach nie każdy się zdobywa. Poświecenie dla rodziny. Trzeba też dodać, że to Carmen wydaje się być tą bohaterką czy antybohaterką „Weekendu” (kto jest kim dopiero się okaże), która najmocniej stąpa po ziemi. Widzi rzeczy takimi, jakie są. Może dlatego, że wbrew pozorom ma najmniejszy bagaż życiowy, że nie musi przepracowywać żadnej większej traumy. Tak czy inaczej moim zdaniem największą siłą „Weekendu” są portrety tych czterech kobiet. Stopniowe odkrywanie ich złożonych osobowości, które przynajmniej dla niektórych tych kobiet będą mocno zaskakujące. Dla odbiorców być może również, ale choćby na przykładzie Katie Manning – jednym z pierwszych wyraźniejszych zwrotów w tym kierunku – widać, że bez względu na to, jak rzecz się rozwinie, niektóre postacie, zgodnie z obietnicą Lundgrenów, dowiedzą się o sobie zupełnie nowych rzeczy. I nie mamy powodów zakładać, że będą one przyjemne, że to doświadczenie uczyni je lepszymi, czy w jakikolwiek inny sposób im się przysłuży. Prędzej w Sanktuarium dopełni się dzieło zniszczenia tych poszkodowanych przez los? innych ludzi? młodych kobiet, na które trudno patrzeć jak na zupełne niewiniątka. Te obrazy mogą się zmienić, ale równie dobrze Sherri Smith może wytrwać w postanowieniu stworzenia wprawdzie odbiegających od ideału, pełnych wad, ale jednak bardziej bohaterek niż antybohaterek. Może też „postawić kropkę na i”, finalnie rozwiewając już wszelkie wątpliwości co do tego, że to toksyczne kobiety są. Kobiety po trupach dążące do celu. Wszystkie bez wyjątku? Nie zdradzę, ale czuję się w obowiązku zaznaczyć, że intryga przedstawiona w „Weekendzie” jest dość przewidywalna. Nie należę do najbardziej domyślnych czytelników, a bez najmniejszego trudu rozpracowałam sprawę, która zawiązała się już w ustroniu (choć autorka usilnie starała się – aby nie za bardzo? czy idealnie się to skleja? - narzucić mi zafałszowaną, uważam niestarannie obrobioną perspektywę). Główną zagadkę, ale nie jedyną. I dobrze, bo gdyby Smith nie dobudowała do tego, mniejszych czy nie (zależy jak na to patrzeć) tajemnic, to w ogóle nie byłoby niespodzianek na tym niespokojnym weekendzie. Jednakże nawet z tą przewidywalnością emocje były. Niezbyt silne, ale praktycznie nie było chwili kompletnej beznamiętności, więc summa summarum wyszłam z tego ustronia w całkiem niezłym nastroju.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością kanadyjskiej powieściopisarki Sherri Smith uważam za w miarę udane. Owszem na ten „Weekend” mogła przygotować więcej atrakcji, mogła zdobyć się na większą nieprzewidywalność, mogła wykazać się większą kreatywnością, ale coś w tej historii na pewno jest. Coś, co sprawia, że chce się doczytać rzecz do końca, nawet jeśli ma się pewność, że zakończenie nie zaskoczy. Mimo wszystko śledzi się to z napięciem. Ten weekendowy pobyt (nie tylko) czterech młodych kobiet. Różnych interesujących osobowości, które łączy nieszczerość, niechęć do zwierzania się ze swoich problemów i... straszne czyny, których się dopuściły, czy których dopiero zamierzają się dopuścić? Wybierzcie się na ten weekendowy wypad to się przekonacie. Nie obiecuję, że będzie to jeden najbardziej pamiętnych thrillerów, jaki przeczytacie w swoim życiu, ale też nie sadzę, żeby ten „Weekend” dla wielu okazał się boleśnie rozczarowujący.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz