Niespełna siedemnastoletni Francis 'Frank' Cauldhame, odkąd jego starszego przyrodniego brata Erica zamknięto w ośrodku psychiatrycznym, mieszka tylko z ojcem na małej wyspie w Szkocji. Chłopak nie wypuszcza się dalej niż do pobliskiego miasteczka Porteneil, gdzie mieszka jego jedyny przyjaciel Jamie. Zdecydowaną większość czasu spędza jednak na wyspie, oddając się wymyślonym przez siebie rytuałom i dręczeniu zwierząt. Jego najcenniejszą rzeczą jest Fabryka Os, którą ukrywa na poddaszu i traktuje jak skarbnicę wiedzy. Frank zabijał już ludzi, ale uważa, że ten etap ma już za sobą. Teraz jego uwagę zaprząta głównie nieuchronny powrót brata, który uciekł z zakładu psychiatrycznego i nawiązał z nim kontakt telefoniczny. Frank z niecierpliwością oczekuje powrotu Erica, mimo że jest świadomy zagrożenia, jakie niesie ten bez wątpienia mocno zaburzony mężczyzna.
Po raz pierwszy wydana w 1984 roku „Fabryka Os” (oryg. „The Wasp Factory”) to powieściowy debiut szkockiego nieżyjącego już pisarza Iaina Menziesa Banksa. Thriller psychologiczny, który pisał się dość niechętnie, bowiem późniejszy autor między innymi literackiej serii science fiction funkcjonującej pod nazwą „Kultura” (oryg. „Culture”), swoją pisarską karierę wiązał wyłącznie z fantastyką naukową. Do obniżenia lotów – jak to wówczas odbierał – zmusiły go odmowy publikacji jego pierwszych powieści science fiction, które wysłał do wszystkich znanych mu szkockich wydawnictw niestroniących od tego gatunku. Zacisnął więc zęby i stworzył coś skromniejszego i dostosowanego do masowych oczekiwań. I tym sposobem otworzył sobie drzwi do pisarskiej kariery. „Fabryka Os” wzbudziła niemałe kontrowersje, ze względu na jakoby bardzo drastyczne opisy. Krytycy podzielili się na dwa obozy – jedni rozpływali się w zachwytach nad tym prozatorskim osiągnięciem, a inni nie kryli swojej odrazy do tej szmiry. Nowe polskie wydanie „Fabryki Os” (Zysk i S-ka, rok 2021) zawiera fragmenty wybranych opinii krytyków. Głównie pozytywnych, ale określenie „szmira” bynajmniej nie jest przypadkowe. Ciekawy, raczej niespotykany zabieg wydawniczy. Zresztą to wydanie „Fabryki Os” w ogóle odznacza się dużą starannością. Twarda oprawa z wpadającą w oko grafiką na froncie, która zwraca uwagę również swoją wewnętrzną stroną. „Fabryka Os” Iaina Banksa trafiła na listę stu najlepszych książek XX wieku opublikowaną przez dziennik „The Independent” - wynik sondy przeprowadzonej w 1997 roku, w której wzięło udział ponad dwudziestu pięciu tysięcy czytelników gazety.
Trochę dziwi mnie reakcja niektórych krytyków w latach 80-tych XX wieku na pierwszą opublikowaną powieść Iaina Banksa. Oczywiście, można by pomyśleć, że w dużym zakresie ominął ich rozkwit kina gore, że skupiali się na literaturze. Kiedy „Fabryka Os” wchodziła na rynek wydawniczy skrajna przemoc jeszcze się tam nie rozhulała. Kino w tym zakresie było bardziej do przodu, ale to nie znaczy, że dział beletrystyki w 1984 roku, na który przypadła premiera tej kontrowersyjnej książki Iaina Banksa, nie oferował bardziej makabrycznych utworów. Wystarczy wspomnieć choćby „Poza sezonem” Jacka Ketchuma, pierwszą odsłonę jego kanibalistycznego cyklu pierwotnie wydaną w 1980 roku (w niewielkim i w dodatku długo niewznawianym nakładzie przez ostrą krytykę, z jaką powieść się spotkała – bo krwawa), ale i Edward Lee też zdążył już poczynić pierwsze, jak wieść niesie, jeszcze nieśmiałe kroki w literaturze ekstremalnej. Od wykwalifikowanych recenzentów można chyba oczekiwać większego rozeznania w temacie, którego, opiniując „Fabrykę Os” siłą rzeczy, dotykali. Z całego tego wywodu należy wyciągnąć tylko jeden wniosek: „Fabryka Os” nie jest tak wybitnie makabryczna, jak ją w poprzedniej dekadzie odmalowano. Ta szumna etykietka, bądź co bądź, nadal jest do niej przypominana, choćby przez wydawców. Pierwsza opublikowana powieść Iaina Banksa, owszem, wytrąca ze strefy komfortu. Tak, dzieje psychopatycznego nastolatka mieszkającego z ojcem na niewielkiej szkockiej wyspie, wprawiły mnie w dość nieprzyjemny nastrój. Pożądanie nieprzyjemny, ale bliżej było mi do smutku niż rozstroju żołądka. Przyznaję, że nie bez odrazy patrzyłam na bezeceństwa, jakich dopuszczała się (w dzieciństwie, ale i w umownej teraźniejszości) czołowa postać i jednocześnie narrator „Fabryki Os”, Francis 'Frank' Cauldhame. Szesnastoletni młodzieniec, który tak jakby jest martwy dla świata. Nie ma metryki urodzenia, nie widnieje w żadnej ewidencji, nie ma meldunku, ni obywatelstwa. Tak zadecydował człowiek, który go wychował – jego ekscentryczny ojciec, z którym Frank wciąż mieszka. W starym domu na poza tym bezludnej wyspie. Najbliższych sąsiadów Cauldhame'owie mają po drugiej stronie mostu, gdzie rozciąga się małe szkockie miasteczko o nazwie Porteneil. Frank bywa tam częściej niż jego ojciec, nie przejmując się zbytnio nieufnymi, nienawistnymi wręcz spojrzeniami posyłanymi mu przez dużą część tutejszej ludności. Winę za ten stan rzeczy ponosi jego starszy przyrodni brat Eric, który przed laty terroryzował tę mieścinę. Nadal straszy się nim (Frankiem w sumie też) niesforne dzieci – taka trochę urban legend – chociaż realnie Eric nikomu już nie zagraża. A przynajmniej tak było do tej pory, bo już na początku powieści dowiadujemy się, że ten niebezpieczny osobnik właśnie zbiegł z ośrodka psychiatrycznego. To naturalnie nie wróży dobrze zarówno najbliższym mu osobom, jak mieszkańcom Porteneil, ale Banks każe nam z większą obawą przypatrywać się jego młodszemu bratu, który najwyraźniej ma na koncie dużo poważniejsze przestępstwa. Potworne zbrodnie, które stanowią jego, nie zawsze słodką, tajemnicę. Bo są chwile, w których Frank zdaje się żałować swoich dziecięcych i niektórych dzisiejszych wybryków; wydaje się, że nie jest zupełnie wolny od wyrzutów sumienia, ale owe chwile zwątpienia nie nachodzą go często. Nie jest żadną tajemnicą, że wielu seryjnych morderców zaczyna od dręczenia zwierząt, a dopiero potem przerzuca się na ludzi. U Franka natomiast możemy zaobserwować odwrotną tendencję. Narrator „Fabryki Os” uważa, że etap eliminowania swoich bliźnich ma już dawno za sobą. Taki tam przejściowy okres u jeszcze nierozgarniętego, niemającego dużej wiedzy o świecie, młodego człowieka. Teraz Frank jest mądrzejszy, a przynajmniej za takiego on sam się uważa, bo z perspektywy czytelnika inaczej może to wyglądać.
Moim zdaniem słusznie „Fabryka Os” Iaina Banksa jest porównywana do kultowego „Władcy much” Williama Goldinga. Podobieństwa widać w osobliwym systemie wierzeń Franka Cauldhame'a, upiornych obrządkach, którym skrycie się oddaje. Jego ojciec co prawda patrzy na Franka podejrzliwym okiem - autor daje nam powody sądzić, że obawia się, że z Frankiem sprawy mogą się mieć nawet gorzej niż z Erickiem - ale woli nie zagłębiać się w ten problem. Bo tak jest łatwiej, bezpieczniej, mniej boleśnie? A może ojciec Franka po prostu woli zajmować się sobą? Może obojętny jest mu los syna; nie troszczy się o niego, bo go nie kocha. Frank podejrzewa, że tak właśnie jest, że człowiek, który go wychował nie darzy go cieplejszymi uczuciami. Zapewnia mu wprawdzie wikt i opierunek, przekazał mu nawet trochę wiedzy, zapewnił jakieś wątpliwej jakości wykształcenie (ojciec Franka sam go uczył, jednak wdrożony przez niego program zawierał sporo przekłamań), ale nie daje mu odczuć, że ceni sobie jego towarzystwo. Frank i jego ojciec bardziej przypominają z trudem tolerujących się współlokatorów niż rodzinę. Mieszkają razem, ale tak jakby osobno. Co w gruncie rzeczy bardzo ułatwia psychopatycznemu młodzieńcowi kultywowanie makabrycznych zwyczajów na wyspie, którą zauważalnie traktuje jak swój prywatny plac zabaw. Opisy okrucieństwa wobec zwierząt mogą skruszyć nawet najtwardsze serce, ale podpalanie królików, czy psów (to już działka Erica), choć tak przerażające, moim zdaniem bledną w obliczu dwóch wspomnień antybohatera powieści. Paul i Esmeralda. Dwa tragicznie przerwane żywoty. Dwie małe istotki starte z powierzchni ziemi przez niewiele od nich starszego Franka. W śmierci Esmeraldy bodaj najbardziej rzuca się w oczy zaskakująca funkcja, jaką, przypadkiem czy nie, pełni w „Fabryce Os” wisielczy humor. Zupełnie nieśmieszny, może i niesmaczny, ale muszę przyznać, że na mnie dyskusyjne poczucie humoru Banksa, działało przerażająco. Makabreska najwyższej próby. Wprawiająca w dyskomfort, jakiego nie zaznamy w wielu spisanych ze śmiertelną powagą utworach, konfrontujących swoich odbiorców z bestialskim traktowaniem bliźnich. „Fabryka Os” opiera się na motywie serial killer, ale tylko „szkaradną połową swojego organizmu”. Szkaradny to komplement, żeby była jasność. Opisy okrutnej działalności Franka i jego brata nie są tak plastyczne, tak szczegółowe, jak głoszą co poniektórzy recenzenci. Jakichś daleko posuniętych wynaturzeń, obrzydliwości na miarę chociażby prozy Clive'a Barkera, Johna Eversona, czy wspomnianego już Edwarda Lee, w „Fabryce Os” prawie wcale nie wypatrzyłam (prawie, bo akcję z larwami much długo będę pamiętać; coś strasznego), ale jak już chyba dałam do zrozumienia, obojętnie obok destrukcyjnych poczynań Franka też nie przechodziłam. Głównie za sprawą czarnego humoru, ale nie tylko. Swoje robił też brudny, gnijący, depresyjny klimat „Fabryki Os” - degrengolada jednostki na dość odizolowanym terytorium, które rodziło we mnie mocne klaustrofobiczne poczucie zakleszczenia w chorym umyśle, chorym świecie, naszym świecie... Ale choć omawiana powieść długa nie jest – nie ma nawet trzystu stron, a druk niemały – nudnawe momenty mnie nie ominęły. Według mnie ten, w gruncie rzeczy, początkujący pisarz od czasu do czasu jakby gubił się w tej opowieści, jakby tracił wątek. Wdawał się w moim zdaniem nic niewnoszące, uważam zupełne niepotrzebne rozważania o zabarwieniu czy to politycznym, czy filozoficznym, czy teologicznym. Marzycielskim bądź zupełnie praktycznym. Materia społeczno-obyczajowa, z której przebija potępienie gatunku ludzkiego (ludzie są okrutni i bezdennie głupi) z wszystkich tych przemyśleń małoletniego psychopaty, uważam, niosło najwięcej treści i najlepiej wpasowało się w główną problematykę utworu. Czyli przygody młodego psychopaty, który dopiero odkrywa samego siebie, który jeszcze nie odnalazł swojego prawdziwego „ja”. Ale w końcu odnajdzie, a wraz z nim i my. My: przypuszczalnie zaskoczeni, wstrząśnięci postronni obserwatorzy dramatycznego zwieńczenia tych nienormalnie długich poszukiwań młodzieńca, który ponad wszelką wątpliwość w tej swojej egzystencjalnej odysei drastycznie pobłądził. Czy jest jeszcze ratunek dla Franka? Z tym pytaniem Iain Banks nas pozostawia. Na marginesie: niektórzy pewnie dopatrzą się w „Fabryce Os” komentarza, który w pewnym sensie wyprzedził swoją epokę. Temat ten dziś jest zdecydowanie żywszy. Teraz jest o tym zdecydowanie głośniej, niż kiedy Iain Banks tworzył swoją „Fabrykę Os”. UWAGA SPOILER Dodam, że ten zdumiewający koniec nasunął mi lekkie skojarzenia ze „Skórą, w której żyję” Pedro Almodóvara, filmu opartego na powieści Thierry'ego Jonqueta w Polsce wydanej pod tytułem„Tarantula” KONIEC SPOILERA.
Dobra rzecz, choć nie do końca zgodna z moimi oczekiwaniami, wynikającymi z (nie)złej sławy, która ciągnie się za nią od lat 80-tych XX wieku. Od pierwszego wydania tej na pewno mrocznej, ale już nie tak makabrycznej, jak ją wykreowano, pierwszej opublikowanej powieści szkockiego zdeklarowanego miłośnika science fiction Iaina Banksa. „Fabryka Os” to thriller psychologiczny, który można też sklasyfikować, jako utwór egzystencjalny, wprawdzie nieobchodzący się łagodnie z czytelnikiem, ale żeby przypisywać mu aż taką drastyczność...? Bez przesady. Normalna, zdrowa opowieść o psychopatycznej młodocianej jednostce. Nic zdrożnego. A już tak zupełnie serio: spodziewajcie się nieprzyjemnych doznań, ale nie liczcie na soczyste mięsko. Lepiej nie nastawiać się na wielką ucztę gore. Nic wystawnego – taka tam skromna kolacyjka. Takie bardziej psychologiczne niż dosłowne ujęcie „krwawej” makabry. A właściwie makabreski.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz