środa, 29 czerwca 2016

„Las” (1982)


Steve i Charlie planują wspólne obozowanie w lesie. Ich żony, Teddi i Sharon, postanawiają wyruszyć przed nimi i udowodnić partnerom, że potrafią same poradzić sobie w dziczy. Po przyjeździe do lasu kobiety rozbijają obóz nad rzeką, a niedługo potem zostają zaskoczone przez mężczyznę polującego na ludzkie mięso. Steve i Charlie docierają do lasu kilka godzin po swoich żonach, ale gubią drogę do obozu. Na noc zatrzymują się w jaskini, w której osiadł John, mężczyzna który zaatakował ich partnerki. Kanibal opowiada im, jak doszło do tego, że skończył, jako pustelnik i raczy jednego z nich ludzkim mięsem. Mężczyźni nie zdają sobie sprawy, z kim mają do czynienia. Nie wiedzą również, że po tych lasach snuje się duch zamordowanej żony Johna poszukujący dwójki ich dzieci, również zjaw, ale starających się chronić ludzi przed oszalałym ojcem.

Don Jones zaczynał swoją przygodę z reżyserią w latach 70-tych od horrorów zatytułowanych „Schoolgirls in Chains” i „The Love Butcher”, tak samo mało znanych, jak pozostałe pozycje wchodzące w skład jego niezbyt obszernej filmografii. Slasher „Las” nakręcił na początku lat 80-tych, czyli w okresie, w którym przedstawicieli owego nurtu produkowano „taśmowo”. Jones być może liczył, że jego niskobudżetowy twór skorzysta na popularności filmów slash, uszczknie coś dla siebie z panującej wówczas mody. Napisał więc scenariusz, zgromadził ekipę i w trzynaście dni nakręcił, jak się okazało jeden z mniej znanych backwoods slasherów w historii kina. W Stanach Zjednoczonych „Las” przez jakiś czas był wyświetlany na wielkich ekranach, potem trafił na rynek wideo. Choć krytycy w większości byli bezlitośni w swoich ocenach „Lasu”, znalazły się również pojedyncze głosy zwracające uwagę na oryginalne w kontekście podgatunku rozwiązania fabularne i wartość komediową produkcji, najpewniej niezamierzoną.

Don Jones nie dysponował budżetem ułatwiającym stworzenie realistycznej rąbanki, więc improwizował, starając się sklecić „coś z niczego”. Odtwórcy głównych ról, ze szczególnym wskazaniem na Gary’ego Kenta, wcielającego się w postać mordercy-kanibala i domniemaną final girl, Sharon, wykreowaną przez Tomi Barrett, jak na tani slasher spisali się całkiem przyzwoicie, choć warsztat protagonistów miejscami znaczyła pewna doza egzaltacji. W odbiorze kreacji postaci przeszkadzały również nieumiejętnie zmontowane sceny bezpośrednich starć – bez wysilania wzroku można było wówczas dojrzeć, że aktorzy jedynie markują ciosy. Jak już wspomniałam paru krytyków zauważyło, że w scenariuszu Jones zawarł kilka w miarę innowacyjnych, jeśli chodzi o slasher wątków. Ale początek poruszał się w ramach konwencji, z czego byłam wielce zadowolona, bo wprost ubóstwiam schemat slasherów. Mamy czwórkę bohaterów, Steve’a, Charliego, Teddi i Sharon, którzy dwójkami wyruszają do leśnej głuszy, celem spędzenia wolnego czasu na łonie natury. Mężczyzn w pewnym momencie zatrzymuje strażnik leśny, który doradza im ostrożność ze względu na częste zniknięcia turystów w tych okolicach. Dobra dusza, swoisty prorok przyszłych makabrycznych wydarzeń, przestrzegający protagonistów przed ewentualnym nieszczęściem to często spotykany w slasherach typ, choć nie zawsze kierują nim dobre intencje. Tymczasem kobiece postaci, Sharon i Teddi, przebywając nad rzeką powoli uświadamiając sobie, że wypuszczenie się bez mężczyzn w te odludne tereny leśne nie było najlepszym pomysłem. Trudności nastręcza im już rozbicie namiotu, nie wspominając o niepożądanych gościach. Dopiero po dotarciu kobiet nad rzekę można się domyślić, że materiałem na final girl jest Sharon, z większym spokojem niż jej przyjaciółka podchodząca do trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły, studząca nastrój towarzyszki zawiedzionej chyba, że w lesie nie ma wygodnego hotelu (tak to wygląda, jeśli weźmie się pod uwagę jej wcześniejszy zapał do tej wyprawy, przekonanie, że dzicz im niestraszna). Pierwszy pomysłowy wątek pojawia się chwilę później w postaci ducha kobiety poszukującej swoich dzieci oraz zjaw jej pociech ukrywających się przed agresywną rodzicielką i starających się wybawić turystów z opresji. Niebezpieczeństwo stwarza ich żyjący ojciec, od dłuższego czasu mieszkający w jednej z jaskiń znajdujących się w lesie i polujący na ludzi. Napędza go głód, co generuje jedną całkiem udaną sekwencję, w trakcie której namawia niczego nieświadomego mężczyznę do skosztowania upieczonego mięsa swojej żony (zastanawiam się, czy twórcy „Drogi bez powrotu 2” w jednej scenie nie inspirowali się „Lasem”). Postać kanibala grasującego w lesie może i nie była żadnym novum na początku lat 80-tych, ale nie można też powiedzieć, że w ówczesnych backwoods slasherach ludożercy pojawiali się notorycznie, więc jestem skłonna oddać Jonesowi odrobinę pomysłowości również w tym aspekcie. Wątek maniakalnego pustelnika pociąga za sobą kolejny motyw często kojarzony ze slasherami, których akcja rozgrywa się w leśnej głuszy, a mianowicie upiorną opowiastkę na dobranoc, tym razem zaskakująco snutą przez samego oprawcę, a nie spragnionych adrenaliny pozytywnych bohaterów. John przybliża Steve’owi i Charliemu okoliczności, które zmusiły go do aktualnego trybu życia, aczkolwiek wiele faktów przemilczając. Twórcy litościwie w retrospekcjach pokazali widzom wydarzenia, które przyczyniły się do zwrotu w jego egzystencji, z doprawdy zabawnym polowaniem na kochanka żony na czele. Śmieszy pościg Johna za ówczesną ofiarą, a ściślej przecinanie drogi mężczyzny z prawie każdorazowo innym ostrym narzędziem w dłoni, gdziekolwiek ofiara nie skierowałaby swoich kroków. Co w pewnym stopniu jest również ukłonem Jonesa w stronę jednego z najpopularniejszych akcentów slasherów mówiących, że jak szybko być nie uciekał i ile różnych kierunków byś nie obierał morderca i tak bez trudu cię doścignie.

Śmiem podejrzewać, że nawet biorąc pod uwagę kilka pomysłowych rozwiązań fabularnych seans „Lasu” dla wielu widzów może być istną drogą przez mękę, głównie przez stronę techniczną. Jazgotliwa ścieżka dźwiękowa i całkiem nastrojowe zdjęcia, akcentujące wyalienowanie protagonistów i czyhające na nich zagrożenie w postaci kanibala-mordercy wspólnie tworzą dosyć przyjemną w odbiorze aurę, szczególnie jeśli jest się wielbicielem rąbanek z lat 80-tych, bo z „Lasu” istotnie przebija urokliwa atmosfera kina grozy z rzeczonej dekady. Ale mało pomysłowe sceny mordów, w dodatku niezbyt obficie oblane niewiarygodną substancją imitującą krew, bez zbliżeń na odniesione rany (poza złamaną kością, która przebiła skórę na nodze mężczyzny) dla wielu poszukiwaczy dosłowności mogą okazać się niewystarczające. Mnie wycofanie twórców w ogóle nie przeszkadzało (zresztą usprawiedliwione niedostatkami finansowymi), bo od slasherów nie wymagam skrajnej makabry, chociaż o większą oryginalność w eliminacji ofiar Jones mógłby się pokusić – jedna taka w miarę pomysłowa sekwencja polegająca na nabijaniu mężczyzny na piłę tarczową to zdecydowanie za mało. Ponadto na miejscu twórców dodałabym jeszcze chociaż jedną scenę konsumpcji ludzkiego mięsa, tym razem na surowo. I przede wszystkim spróbowałabym unikać narracyjnego chaosu, który moim zdaniem obok nieumiejętnego montażu w scenach walk jest najpoważniejszym mankamentem „Lasu”, drastycznie obniżającym wrażenia z seansu. Na początku twórcy mają jeszcze, jako takie wyczucie w przeplataniu wydarzeń skoncentrowanych na protagonistkach i protagonistach, ale gdy akcja się dynamizuje poszczególne incydenty następują po sobie w denerwująco nieskoordynowany sposób, serwując bezwładne, wyjałowione z napięcia przeskoki z jednego zakątku lasu w drugi. Rolę duchów również mocno spłycono – zmarła żona Johna mogła bardziej zamieszać w fabule, natomiast charakter jego dzieci wprowadzał niepotrzebną baśniową aurę, nieco ckliwie sfinalizowaną.

„Las” to zapomniany, niskobudżetowy backwoods slasher, przeznaczony chyba głównie dla oddanych wielbicieli tego podgatunku. Ale myślę, że nawet oni nie będą w pełni zadowoleni z tego przedsięwzięcia, a w każdym razie, ja miłośniczka slasherów, nie byłam. Szkoda, że Don Jones dłużej nie popracował nad tym obrazem, bo wiele elementów można było poprawić bez narażania się na wygórowane koszta. Gdyby to uczynił to kto wie, może dziś „Las” uważany byłby za jedną z ciekawszych rąbanek w historii kina grozy, zamiast jak ma to miejsce w rzeczywistości „pokryć się grubą warstwą kurzu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz