niedziela, 5 czerwca 2016

„Udręka” (1987)

UWAGA Na początku filmu ma miejsce pierwszy zwrot akcji. Poniższa recenzja zdradza jego szczegóły.

Dwie zaprzyjaźnione nastolatki, Linda i Patty, oglądają w kinie film zatytułowany „The Mommy”. Produkcja traktuje o mieszkającym z matką Alice, asystencie okulisty Johnie Pressmanie, który przez postępującą chorobę najprawdopodobniej niedługo straci wzrok. Kiedy zaczyna mieć problemy w pracy przez skargę niezadowolonej pacjentki Alice hipnotyzuje go i nakłania do zamordowania wymagającej pacjentki i wydłubania jej oczu. Oglądająca to Patty odczuwa coraz większy dyskomfort emocjonalny, ale Linda nie chce ulec jej błaganiom i opuścić kino. Z czasem sugestie hipnotyczne Alice zaczynają oddziaływać na Patty. Nie mogąc dłużej tego znieść przerażona dziewczyna wychodzi z sali i udaje się do toalety, gdzie zaczyna nabierać przekonania, że wydarzenia rozgrywające się na ekranie wkrótce znajdą odbicie w rzeczywistości.

„Udręka” to hiszpański horror wyreżyserowany przez Bigasa Lunę, na podstawie jego własnego scenariusza. Efekty specjalne wykorzystane w filmie zostały uhonorowane Goya Award, do tej samej statuetki nominowano reżysera, ponadto „Udręka” zdobyła Sant Jordi Award w kategorii „najlepszy film”. Przedsięwzięciu Luny najbliżej do slashera, choć narracją fabuła nieco wyłamuje się ze zwyczajowej konwencji owego nurtu. Pomysł na film w filmie zdaje się być najbardziej charakterystycznym i docenianym również przez krytykę elementem „Udręki”, aczkolwiek nie tylko on natchnął swoistą świeżością slasherową konwencję. Drugim ciekawym zabiegiem okazały się sugestie hipnotyczne oddziaływujące zarówno na bohaterów „The Mommy”, jak i część publiczności przebywającej w kinie.

Na początku scenariusz koncentruje się na asystencie okulisty, Johnie Pressmanie, dorosłym mężczyźnie uzależnionym od swojej matki, Alice. Przez kilka pierwszych sekwencji Luna utrzymuje widza w przekonaniu, że wydarzenia, którym właśnie świadkuje składają się na właściwy film, przez co lepiej zasiąść do seansu nie znając konstrukcji jego dzieła. Śledząc losy maminsynka wprost niepokojąco wykreowanego przez Michaela Lernera i jego władającej zdolnością hipnotyzowania ludzi rodzicielki, fenomenalnej Zeldy Rubinstein, której naturalny, dziecięcy głosik wydawał się wprost stworzony do tej roli, miałam wrażenie, że Luna proponuje mi celowo przejaskrawiony, psychodeliczny obraz o dwóch zwyrodnialcach, w pewnym sensie fascynujących swoimi osobliwymi cechami. Alice poza zdolnością hipnotyzowania ludzi posiadła dar odbierania na odległość różnych wydarzeń, myśli i konwersacji oraz rozmawiania ze swoim przebywającym z dala od niej synem. Ponadto oboje hodują ptaki (co nie jest aż takie dziwne) oraz ślimaki (co już jest odrobinę dziwaczne) oraz dają dowody swoistej obsesji na punkcie oczu. W przypadku Johna jest to nawet zrozumiałe, wszak sam niedługo może stracić wzrok, ale wydaje się, że tak chorobliwą fascynację oczami uwarunkowała w nim matka, poprzez sugestie hipnotyczne zaszczepione w jego podświadomości. Prawdziwa psychodela i potwierdzenie poprzedniego zdania ma miejsce z chwilą poddania Johna hipnozie, celem przymuszenia go do zamordowania niedawnej pacjentki. Twórcy efektów specjalnych, zresztą słusznie docenieni Goya Award za trud włożony w „Udrękę”, sugestywnymi obrazami i dźwiękami poprzez symbole akcentujące wnikanie w umysł Johna, rozchwiane, niemalże wzbudzające mdłości wręcz oniryczne wstawki w mistrzowski, nadzwyczaj klimatyczny sposób zobrazowali siłę sugestii - dali dowody na to, jak potężnym narzędziem włada Alice, gotowa pomścić krzywdę swojego syna. Kochająca mamusia, rzec by można, gdyby nie fakt, że świadomie bądź nie, naraża swoją latorośl na reperkusje prawne i psychiczne. Robiąc z niego bezwzględnego mordercę Alice tak naprawdę karmi własne obsesje, być może w imię źle pojmowanej matczynej miłości, ale na pewno celem połechtania swojego oczarowania ludzkimi oczami. Pierwszy mord nacechowano swoistym artystycznym sznytem, korzystając z licznych zbliżeń na zakrwawioną szyję ofiary, uderzając kontrastującą z posoką, wręcz rażącą bielą otoczenia i pobudzając wyobraźnię skrytą przed wzrokiem widza odstręczającą czynnością wydłubywania oczu z martwego ciała. Niniejszy mord stanowi zapowiedź umiarkowanie krwawej, acz nakreślonej z wielkim smakiem rozrywki portretującej coraz to bardziej postępujące szaleństwo Johna Pressmana w dalszej części seansu, ale jak się okazuje koncepcja Bigasa Luny jest nieco bardziej złożona.

Sekwencja pierwszych dwóch morderstw jest zarazem momentem pierwszego zwrotu w osi fabularnej. Scenarzysta zdradza nam, że wszystko, co widzieliśmy wcześniej składało się na film aktualnie wyświetlany w kinie. Od tej chwili naprzemiennie będzie koncentrował się zarówno na losach Alice i Johna, jak i publiczności śledzącej ich dzieje na dużym ekranie. Sam zamysł poraża pomysłowością, udowadniając, że Luna nie pragnął kręcić kolejnego, sztampowego slashera tylko spojrzeć na ten nurt w dużo bardziej wizjonerski sposób, ale przewrotność scenariusza nie zasadza się tylko na tym jednym akcencie. Wykorzystując proste, nieprzekombinowane środki przekazu, celując w minimalizm twórcy parę kolejnych minut poświęcili na zaznaczanie siły oddziaływania filmu na ludzką psychikę. Najbardziej skupili się na nastoletniej Patty, z narastającym przerażeniem i niesmakiem obserwującej zbrodnicze poczynania Johna. Towarzysząca jej przyjaciółka, Linda, ze skupieniem wpatruje się w ekran, stanowiąc chyba modelową fankę kina grozy, odporną na okropieństwa na nim wyświetlane i zirytowaną panicznymi reakcjami Patty. Przerażenie tej drugiej wkrótce zaczyna przekształcać się w coś zgoła poważniejszego, co można zaobserwować również u paru innych widzów. Luna wyraźnie daje do zrozumienia, że sugestie zaszczepiane przez Alice jej synowi trafiają do publiczności, wprawiając ich w nader chorobliwy dyskomfort emocjonalny. Tak jakby „The Mommy” zrealizowano z myślą o hipnotyzowaniu publiczności i dzięki temu naginaniu ich do woli twórców, ale myślę, że Bigasowi Lunie bardziej zależało na doszukiwaniu się w tym wątku podtekstu, zamiast odczytywaniu go dosłownie. Wszak nietrudno dostrzec tutaj przestrogę przed kinematografią, ostrzeżenia bazującego na hipotezie, że bardziej podatne na sugestię jednostki w zderzeniu ze szczególnie sugestywnym obrazem mogą zatracić poczucie rzeczywistości – przestać odróżniać fikcję od prawdziwego życia. Przy czym zachowanie Lindy zdaje się wskazywać, że to ryzyko nie dotyczy wszystkich, że są ludzie uodpornieni na w tym przypadku krwawe obrazy, w domyśle między innymi wielbiciele gatunku. Ciekawe, bo na ogół fanów horrorów uważa się za jednostki potencjalnie niebezpieczne dla społeczeństwa, nie osoby takie, jak Patty: kompletnie nieobyte z krwawymi produkcjami… W każdym razie wydarzenia mające miejsce tuż po wyjawieniu właściwej konstrukcji fabuły koncentrują się na swoistym przenikaniu się fikcji z rzeczywistością, nie dosłownym, raczej uwidaczniającym zgubny wpływ filmu na psychikę oglądających. Szczególnie pewnego mężczyzny, który tak dalece zatracił poczucie rzeczywistości, że zaczęło mu się wydawać, iż jest Johnem Pressmanem, co jak można się spodziewać będzie miało opłakane skutki dla pozostałych widzów. Czyli z czasem „Udręka” przewodnią płaszczyzną twardo osiądzie w stylistyce slashera, jednakże serwując odbiorcom ogromne smaczki za pośrednictwem pokazywanych co jakiś czas wydarzeń rozgrywających się w „The Mommy”, które znajdują odzwierciedlenie w równolegle toczącej się rzezi w kinie. Choć prawdę powiedziawszy rzeź jest nieco przesadnym określeniem, bo choć trochę krwi się leje Luna większy nacisk kładzie na stopniowanie napięcia i kreślenie chwytliwej klaustrofobicznej atmosfery z równoczesnym silnym akcentowaniem zdefiniowanego zagrożenia. Bardziej poszalał podczas portretowania morderczych poczynań Johna na dużym ekranie, zwłaszcza podczas długich zbliżeń na zakrwawione oczodoły, ale poczucia niedosytu nie miałam, nawet cieszyłam się, że większą wagę przyłożono do stworzenia gęstego klimatu grozy, aniżeli standardowej makabry. Na pochwałę zasługuje również końcówka, pozostawiająca widza w niepewności i po raz kolejny próbująca uświadomić nam, jakie niebezpieczeństwo stwarza obcowanie co poniektórych jednostek z krwawymi obrazami, choć akurat w tym przypadku w zestawieniu z traumatycznymi wydarzeniami, mającymi miejsce w rzeczywistości.

Niestety nieżyjący już Hiszpan, Bigas Luna, stworzył naprawdę nietuzinkowego reprezentanta kina slash, który udowodnił, że w zdawać by się mogło ciasnej konwencji owego podgatunku tak naprawdę jest miejsce na pomysłowe rozwiązania oraz że można z wprawą bawić się ogranym schematem i dzięki temu natchnąć go nową jakością. „Udręka” wydaje się więc być idealną propozycją nie tylko dla wielbicieli slasherów, ale również widzów łaknących ciekawych rozwiązań fabularnych, podanych w naprawdę gęstym klimacie grozy. Dlatego też polecam ten obraz sympatykom wszystkich odłamów kina grozy, nie tylko wspomnianego jednego nurtu.

2 komentarze:

  1. Horrory oglądam prawie nigdy, zwykle jak ktoś mnei zmusi, a jak ktoś mnie zmusi to i tak połowy nie oglądam, bo palce mi zasłaniają. Ja sie tak strasznie strasznie boję i podziwiem ludzi, którzy czerpią z tego przyjemnośc

    http://ksiegoteka.blogspot.com/2016/06/najgorszy-booktuber-na-swiecie-pawe.html
    mega zależy mi na tym, żeby ten post zobaczyło jak najwięcej osób super super ważne

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonała rzecz , pod każdym względem , a do tego meta-filmowy szmonces nad szmoncesy :D. Aż sobie przypomnę .

    OdpowiedzUsuń