Wdowiec
John Alexander, jego nastoletnia córka Hannah i nowa żona Melanie
wprowadzają się do domu na przedmieściu. Najmłodsza członkini
rodziny nie jest zachwycona zmianą miejsca zamieszkania ze względu
na oddalenie od jej chłopaka Tommy'ego i konieczność uczęszczania
przez ostatni rok do innego liceum, w którym nikogo nie zna. Jej
ojciec i macocha są natomiast wielce podekscytowani perspektywą
lepszego życia w tej spokojnej okolicy. Początkowo nikt nie
zastanawia się nad dziwnymi zjawiskami zachodzącymi w domu ze
względu na ich pozornie pospolity charakter. Z czasem kobiety
dowiadują się, że John ukrył przed nimi istotną informację na
temat ich nowego domu, że nie opowiedział im o makabrycznym
wydarzeniu, które rozegrało się tutaj przed dekadą.
Reżyser
filmu „W ukryciu”, Phil Claydon, w roli reżysera debiutował w
2002 roku horrorem „Alone”. Jego kolejny pełnometrażowy obraz
zatytułowany „Lesbian Vampire Killers, czyli noc krwawej żądzy”
ukazał się siedem lat później. Tyle też czasu upłynęło zanim
pojawił się jego trzeci pełnometrażowy film. Moim zdaniem „W
ukryciu” gatunkowo najbliżej do horroru, część widzów klasyfikuje
go jednak jako thriller, a jeszcze inni opowiadają się za hybrydą
gatunkową, czyli swoistą mieszanką tych dwóch gatunków.
Scenariusz „W ukryciu” jest dziełem Gary'ego Daubermana,
scenarzysty „W pajęczej sieci” z 2007 roku, „Annabelle” i
„Wolves at the Door” oraz współscenarzysty „Krwiożerczej
małpy” i „Potwora z mokradeł” z 2008 roku. Zapowiedziano już
kolejne filmy, horrory, nad scenariuszami których pracował Gary
Dauberman (czy to w pojedynkę, czy we współpracy z innymi
scenarzystami): „Annabelle 2”, readaptację bądź remake „To”
i „The Nun”.
Fabułę
„W ukryciu” zawiązuje jeden z najpopularniejszych motywów kina
grozy, najbardziej kojarzony z ghost stories. Przeprowadzka do
nowego domu, przestronnej nieruchomości na przedmieściu dla
trzyosobowej rodziny Alexandrów ma być początkiem nowego życia,
ale jak można się tego spodziewać entuzjastyczne zapatrywania
dwójki z nich okażą się zupełnie nietrafione. Gary Dauberman
rozwija swoją historię w oparciu o konwencję ghost story, z
konieczności racząc widza wyłącznie mocno ugrzecznionymi
incydentami doskonale znanymi wielbicielom opowieści o duchach.
Całkowity brak oryginalności w formach manifestacji obecności
czegoś nieznanego w ogóle by mi nie przeszkadzał, gdyby nie
irytujące wyjałowienie z klimatu szybko zagęszczającej się
grozy. Otwierające się drzwi szafy, zdjęcie spadające ze ściany,
kołdra ściągana nocą ze śpiącej Hannah, czy kilkukrotna zmiana
miejsca położenia jej pluszaka to standardowe, dla wielu zapewne
mało widowiskowe chwyty wielokrotnie wykorzystywane przez twórców
horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych, ale mnie taki minimalizm i
powtarzalność w ogóle nie przeszkadzają pod warunkiem, że twórcy
zadbają o odpowiednio mroczną oprawę i potrafią wygenerować na
tyle silne napięcie, żebym w niemalże każdym kącie wypatrywała
bezpośredniego zagrożenia życia protagonistów. Sposób, w jaki w
omawianym filmie podchodzono do sekwencji zwiastujących obecność
czegoś nieznanego w przestronnym domu Alexandrów sprawił, że
autentycznie musiałam walczyć z ogarniającym mnie znużeniem i to
już od pierwszych sekund tych nijakich spektakli. Wpływ na to miało
niewątpliwie niedostateczne zagęszczenie cieni, dominacja jasnych
barw, z których nie przebijała na tyle wyraźna złowieszczość,
żeby choćby ciekawiło mnie, jak też przebiegnie dana kulminacja,
o napinaniu wszystkich nerwów w oczekiwaniu na spodziewane uderzenie
już nie wspominając. Na ogół optuję za długimi sekwencjami
poprzedzającymi momenty szczytowej grozy, ale wziąwszy pod uwagę
niemożność wykrzesania ze mnie jakichkolwiek pożądanych emocji
przez twórców „W ukryciu”, akurat w tym przypadku cieszyło
mnie, że prowadzono je z takim pośpiechem. Gdyby zostały bardziej
rozciągnięte w czasie podejrzewam, że nie dotrwałabym do napisów
końcowych... W sumie to nie wiem, czy warto było pocierpieć
podczas pierwszych partii filmu po to, żeby prześledzić dużo
lepiej się prezentującą dalszą część „W ukryciu”, bo choć
rzeczywiście oglądało się ją nieporównanie lepiej to do
zachwytu i tak było mi jeszcze bardzo daleko. Może gdyby fabuła
nie była tak przewidywalna, UWAGA SPOILER gdyby Gary
Dauberman zdołał zaciemnić mi sens
tej historii mój entuzjazm byłby większy. Ale niestety
naprowadził mnie na rozwiązanie zagadki już dużo wcześniej,
scenką ze „znikającą” chińszczyzną. (Dalsza część spoilera zdradza ważne szczegóły dwóch innych filmów) Pewnie nie odczytałabym
tego momentu właściwie, gdyby nie to, że swego czasu oglądałam
„Oblicza strachu” z 1994 i „The Boy” z 2016 roku... KONIEC
SPOILERA. Dalszym partiom „W ukryciu” nie mogę jednak
odmówić zręcznie budowanego napięcia. Kadry zyskały na
mroczności, ale nie aż tak, żeby autentycznie przygniatać zewsząd
napierającą ciemnością, żywsze emocje gwarantował raczej
większy dynamizm i lepsze podejście do protagonistów.
Rodzina
Alexandrów bardziej stereotypowa już być chyba nie mogła. Michael
Vartan wcielający się w rolę Johna i partnerująca mu Nadine
Velazquez kreująca postać Melanie grają typowe, zgodne małżeństwo,
optymistycznie patrzące w przyszłość, natomiast córka mężczyzny
z jego pierwszego małżeństwa, Hannah, w którą wcieliła się
Erin Moriarty (wszyscy wymienieni aktorzy wypadli całkiem
przekonująco) to zwyczajna nastolatka, która drży na myśl o
zmianie szkoły i oddaleniu od ukochanego, i która ma na sumieniu
młodzieńczy wybryk, za który została ukarana kilkumiesięcznym
zakazem wychodzenia z domu. Ale nie pospolitość tych postaci
sprawiła, że początkowo trudno było mi zaangażować się w ich
losy, bo w sumie nawet lubię takie zarysy osobowościowe.
Przeszkadzało mi podejście Phila Claydona do trzyosobowej rodziny
Alexandrów. Miałam wrażenie dystansu, swego rodzaju nieprzyjemnego
oddalenia od protagonistów, nawet wówczas, gdy twórcy wyraźnie
uwypuklali kłębiące się w nich emocje, zwłaszcza w Hannah. Choć
obsada spisała się całkiem dobrze twórcy nie potrafili „zarazić
mnie” tymi emocjami, chociaż bardzo się starałam nijak nie
potrafiłam wsiąknąć w ich dzieje, tj. do pewnego momentu, bo jak
już wspomniałam z czasem „W ukryciu” zyskuje na emocjonalności.
Fabuła nadal podąża po utartym torze – nie zobaczymy praktycznie
niczego, czego nie widzielibyśmy już wcześniej, chociaż gwoli
sprawiedliwości pod koniec pojawia się jeden zwrot, którego się
nie spodziewałam. Nie jest to na tyle mocne uderzenie, żeby
kogokolwiek mogło ogłuszyć, ale przynajmniej dostałam coś, na co
się nie przygotowałam. A to już jakiś plus, prawda? Pomimo
ogromnej przewidywalności twórcom udało się niemalże bezboleśnie
przeprowadzić mnie przez dalsze partie „W ukryciu”, wykrzesać
ze mnie jako takie zainteresowanie, w miarę udanie potęgowane
odczuwalnym, acz w żadnym razie nieparaliżującym, emocjonalnym
napięciem, co było dla mnie miłą odskocznią od nudnawej
pierwszej części seansu. Można to było podrasować, wykazać się
dużo większym zdecydowaniem w kreśleniu mrocznej,
klaustrofobicznej aury zagrożenia i generowaniu sukcesywnie
wzrastającego napięcia, ale o zdecydowanie większe dopracowanie
moim zdaniem prosiły się wcześniejsze sekwencje. Gdyby dłużej
nad nimi popracowano, wykazano się większym wyczuciem gatunku „W
ukryciu” prezentowałoby się o niebo lepiej, nawet w przypadku
pozostawienia dalszych partii w niezmienionym, dokładnie takim samym
kształcie. Pochwalić muszę jeszcze finał - nic odkrywczego, nic
miażdżąco zaskakującego, a jednak satysfakcjonującego, UWAGA
SPOILER bo nieprzystającego do zaprezentowanej wcześniej
dalece ugrzecznionej formy i treści KONIEC SPOILERA.
Najnowsze
reżyserskie przedsięwzięcie Phila Claydona to twór, który nie
obdarował mnie ani oryginalnością (co akurat mi nie przeszkadzało,
bo lubię konwencjonalne horrory), ani przygniatającym klimatem
grozy, ani ściskającym krtań napięciem, niemniej film zyskał już
kilku fanów i nie mam żadnych wątpliwości, że grono jego
sympatyków z czasem jeszcze się powiększy. Najprawdopodobniej nie
będzie ono zbyt obszerne, niejeden długoletni fan kina grozy pewnie
mocno się zawiedzie, ale myślę, że istnieje szansa, że nawet w
tej grupie widzów znajdą się osoby, które będą potrafili
wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu do omawianej produkcji, którym
„W ukryciu” dostarczy dużo więcej wrażeń niż mnie. Bo jeśli
o mnie chodzi to co najwyżej mogę opatrzyć go etykietką
„średniak” - na więcej niestety nie potrafię się zdobyć.
Dzięki za polecenie filmu. Osobiście uwielbiam klimaty nawiedzonych domów i mnie się obraz podobał.
OdpowiedzUsuńJest podobny film o podobnym motywie. Młoda studentka wyjeżdża do Anglii aby opiekować się dzieckiem... a dalej trzeba obejrzeć. tytułu nie pamiętam, ale Buffy chyba recenzował ten film ;)
OdpowiedzUsuńChodzi może o "the unspoken"? Tam też wyjaśnienie było oryginalne. Podobnie jak w "Diabolical"
UsuńNie to nie ten. Jeszcze inny
OdpowiedzUsuńW ostatnim zdaniu będę SPOILEROWAĆ i to zarówno, jeśli chodzi o "W ukryciu", jak i wymieniony poniżej tytuł. Bo to taka sytuacja, że już sam tytuł filmu jest spoilerem...
UsuńWojtas, a nie chodzi Ci o "The Boy" z 2016 roku?
Chodzi o film The Boy
Usuńooo właśnie. The Boy ;) o ten film mi chodziło.
OdpowiedzUsuńA ja jestem fanką "Within" (uważam go zresztą za film zdecydowanie lepszy od "The Boy", choć tamten z kolei zachwycał klimatycznym wnętrzem...). Bardzo rzadko oglądam cokolwiek więcej niż raz, a ten tytuł obejrzałam już dwukrotnie i pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę. Ale to moje osobiste refleksje. :-)
OdpowiedzUsuńDzięki za polecenie filmu. Osobiście uwielbiam klimaty nawiedzonych domów i mnie się obraz podobał.
OdpowiedzUsuń