poniedziałek, 12 czerwca 2017

„W ukryciu” (2016)

Wdowiec John Alexander, jego nastoletnia córka Hannah i nowa żona Melanie wprowadzają się do domu na przedmieściu. Najmłodsza członkini rodziny nie jest zachwycona zmianą miejsca zamieszkania ze względu na oddalenie od jej chłopaka Tommy'ego i konieczność uczęszczania przez ostatni rok do innego liceum, w którym nikogo nie zna. Jej ojciec i macocha są natomiast wielce podekscytowani perspektywą lepszego życia w tej spokojnej okolicy. Początkowo nikt nie zastanawia się nad dziwnymi zjawiskami zachodzącymi w domu ze względu na ich pozornie pospolity charakter. Z czasem kobiety dowiadują się, że John ukrył przed nimi istotną informację na temat ich nowego domu, że nie opowiedział im o makabrycznym wydarzeniu, które rozegrało się tutaj przed dekadą.

Reżyser filmu „W ukryciu”, Phil Claydon, w roli reżysera debiutował w 2002 roku horrorem „Alone”. Jego kolejny pełnometrażowy obraz zatytułowany „Lesbian Vampire Killers, czyli noc krwawej żądzy” ukazał się siedem lat później. Tyle też czasu upłynęło zanim pojawił się jego trzeci pełnometrażowy film. Moim zdaniem „W ukryciu” gatunkowo najbliżej do horroru, część widzów klasyfikuje go jednak jako thriller, a jeszcze inni opowiadają się za hybrydą gatunkową, czyli swoistą mieszanką tych dwóch gatunków. Scenariusz „W ukryciu” jest dziełem Gary'ego Daubermana, scenarzysty „W pajęczej sieci” z 2007 roku, „Annabelle” i „Wolves at the Door” oraz współscenarzysty „Krwiożerczej małpy” i „Potwora z mokradeł” z 2008 roku. Zapowiedziano już kolejne filmy, horrory, nad scenariuszami których pracował Gary Dauberman (czy to w pojedynkę, czy we współpracy z innymi scenarzystami): „Annabelle 2”, readaptację bądź remake „To” i „The Nun”.

Fabułę „W ukryciu” zawiązuje jeden z najpopularniejszych motywów kina grozy, najbardziej kojarzony z ghost stories. Przeprowadzka do nowego domu, przestronnej nieruchomości na przedmieściu dla trzyosobowej rodziny Alexandrów ma być początkiem nowego życia, ale jak można się tego spodziewać entuzjastyczne zapatrywania dwójki z nich okażą się zupełnie nietrafione. Gary Dauberman rozwija swoją historię w oparciu o konwencję ghost story, z konieczności racząc widza wyłącznie mocno ugrzecznionymi incydentami doskonale znanymi wielbicielom opowieści o duchach. Całkowity brak oryginalności w formach manifestacji obecności czegoś nieznanego w ogóle by mi nie przeszkadzał, gdyby nie irytujące wyjałowienie z klimatu szybko zagęszczającej się grozy. Otwierające się drzwi szafy, zdjęcie spadające ze ściany, kołdra ściągana nocą ze śpiącej Hannah, czy kilkukrotna zmiana miejsca położenia jej pluszaka to standardowe, dla wielu zapewne mało widowiskowe chwyty wielokrotnie wykorzystywane przez twórców horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych, ale mnie taki minimalizm i powtarzalność w ogóle nie przeszkadzają pod warunkiem, że twórcy zadbają o odpowiednio mroczną oprawę i potrafią wygenerować na tyle silne napięcie, żebym w niemalże każdym kącie wypatrywała bezpośredniego zagrożenia życia protagonistów. Sposób, w jaki w omawianym filmie podchodzono do sekwencji zwiastujących obecność czegoś nieznanego w przestronnym domu Alexandrów sprawił, że autentycznie musiałam walczyć z ogarniającym mnie znużeniem i to już od pierwszych sekund tych nijakich spektakli. Wpływ na to miało niewątpliwie niedostateczne zagęszczenie cieni, dominacja jasnych barw, z których nie przebijała na tyle wyraźna złowieszczość, żeby choćby ciekawiło mnie, jak też przebiegnie dana kulminacja, o napinaniu wszystkich nerwów w oczekiwaniu na spodziewane uderzenie już nie wspominając. Na ogół optuję za długimi sekwencjami poprzedzającymi momenty szczytowej grozy, ale wziąwszy pod uwagę niemożność wykrzesania ze mnie jakichkolwiek pożądanych emocji przez twórców „W ukryciu”, akurat w tym przypadku cieszyło mnie, że prowadzono je z takim pośpiechem. Gdyby zostały bardziej rozciągnięte w czasie podejrzewam, że nie dotrwałabym do napisów końcowych... W sumie to nie wiem, czy warto było pocierpieć podczas pierwszych partii filmu po to, żeby prześledzić dużo lepiej się prezentującą dalszą część „W ukryciu”, bo choć rzeczywiście oglądało się ją nieporównanie lepiej to do zachwytu i tak było mi jeszcze bardzo daleko. Może gdyby fabuła nie była tak przewidywalna, UWAGA SPOILER gdyby Gary Dauberman zdołał zaciemnić mi sens tej historii mój entuzjazm byłby większy. Ale niestety naprowadził mnie na rozwiązanie zagadki już dużo wcześniej, scenką ze „znikającą” chińszczyzną. (Dalsza część spoilera zdradza ważne szczegóły dwóch innych filmów) Pewnie nie odczytałabym tego momentu właściwie, gdyby nie to, że swego czasu oglądałam „Oblicza strachu” z 1994 i „The Boy” z 2016 roku... KONIEC SPOILERA. Dalszym partiom „W ukryciu” nie mogę jednak odmówić zręcznie budowanego napięcia. Kadry zyskały na mroczności, ale nie aż tak, żeby autentycznie przygniatać zewsząd napierającą ciemnością, żywsze emocje gwarantował raczej większy dynamizm i lepsze podejście do protagonistów.

Rodzina Alexandrów bardziej stereotypowa już być chyba nie mogła. Michael Vartan wcielający się w rolę Johna i partnerująca mu Nadine Velazquez kreująca postać Melanie grają typowe, zgodne małżeństwo, optymistycznie patrzące w przyszłość, natomiast córka mężczyzny z jego pierwszego małżeństwa, Hannah, w którą wcieliła się Erin Moriarty (wszyscy wymienieni aktorzy wypadli całkiem przekonująco) to zwyczajna nastolatka, która drży na myśl o zmianie szkoły i oddaleniu od ukochanego, i która ma na sumieniu młodzieńczy wybryk, za który została ukarana kilkumiesięcznym zakazem wychodzenia z domu. Ale nie pospolitość tych postaci sprawiła, że początkowo trudno było mi zaangażować się w ich losy, bo w sumie nawet lubię takie zarysy osobowościowe. Przeszkadzało mi podejście Phila Claydona do trzyosobowej rodziny Alexandrów. Miałam wrażenie dystansu, swego rodzaju nieprzyjemnego oddalenia od protagonistów, nawet wówczas, gdy twórcy wyraźnie uwypuklali kłębiące się w nich emocje, zwłaszcza w Hannah. Choć obsada spisała się całkiem dobrze twórcy nie potrafili „zarazić mnie” tymi emocjami, chociaż bardzo się starałam nijak nie potrafiłam wsiąknąć w ich dzieje, tj. do pewnego momentu, bo jak już wspomniałam z czasem „W ukryciu” zyskuje na emocjonalności. Fabuła nadal podąża po utartym torze – nie zobaczymy praktycznie niczego, czego nie widzielibyśmy już wcześniej, chociaż gwoli sprawiedliwości pod koniec pojawia się jeden zwrot, którego się nie spodziewałam. Nie jest to na tyle mocne uderzenie, żeby kogokolwiek mogło ogłuszyć, ale przynajmniej dostałam coś, na co się nie przygotowałam. A to już jakiś plus, prawda? Pomimo ogromnej przewidywalności twórcom udało się niemalże bezboleśnie przeprowadzić mnie przez dalsze partie „W ukryciu”, wykrzesać ze mnie jako takie zainteresowanie, w miarę udanie potęgowane odczuwalnym, acz w żadnym razie nieparaliżującym, emocjonalnym napięciem, co było dla mnie miłą odskocznią od nudnawej pierwszej części seansu. Można to było podrasować, wykazać się dużo większym zdecydowaniem w kreśleniu mrocznej, klaustrofobicznej aury zagrożenia i generowaniu sukcesywnie wzrastającego napięcia, ale o zdecydowanie większe dopracowanie moim zdaniem prosiły się wcześniejsze sekwencje. Gdyby dłużej nad nimi popracowano, wykazano się większym wyczuciem gatunku „W ukryciu” prezentowałoby się o niebo lepiej, nawet w przypadku pozostawienia dalszych partii w niezmienionym, dokładnie takim samym kształcie. Pochwalić muszę jeszcze finał - nic odkrywczego, nic miażdżąco zaskakującego, a jednak satysfakcjonującego, UWAGA SPOILER bo nieprzystającego do zaprezentowanej wcześniej dalece ugrzecznionej formy i treści KONIEC SPOILERA.

Najnowsze reżyserskie przedsięwzięcie Phila Claydona to twór, który nie obdarował mnie ani oryginalnością (co akurat mi nie przeszkadzało, bo lubię konwencjonalne horrory), ani przygniatającym klimatem grozy, ani ściskającym krtań napięciem, niemniej film zyskał już kilku fanów i nie mam żadnych wątpliwości, że grono jego sympatyków z czasem jeszcze się powiększy. Najprawdopodobniej nie będzie ono zbyt obszerne, niejeden długoletni fan kina grozy pewnie mocno się zawiedzie, ale myślę, że istnieje szansa, że nawet w tej grupie widzów znajdą się osoby, które będą potrafili wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu do omawianej produkcji, którym „W ukryciu” dostarczy dużo więcej wrażeń niż mnie. Bo jeśli o mnie chodzi to co najwyżej mogę opatrzyć go etykietką „średniak” - na więcej niestety nie potrafię się zdobyć.

9 komentarzy:

  1. Dzięki za polecenie filmu. Osobiście uwielbiam klimaty nawiedzonych domów i mnie się obraz podobał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest podobny film o podobnym motywie. Młoda studentka wyjeżdża do Anglii aby opiekować się dzieckiem... a dalej trzeba obejrzeć. tytułu nie pamiętam, ale Buffy chyba recenzował ten film ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi może o "the unspoken"? Tam też wyjaśnienie było oryginalne. Podobnie jak w "Diabolical"

      Usuń
  3. Nie to nie ten. Jeszcze inny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ostatnim zdaniu będę SPOILEROWAĆ i to zarówno, jeśli chodzi o "W ukryciu", jak i wymieniony poniżej tytuł. Bo to taka sytuacja, że już sam tytuł filmu jest spoilerem...
      Wojtas, a nie chodzi Ci o "The Boy" z 2016 roku?

      Usuń
    2. Chodzi o film The Boy

      Usuń
  4. ooo właśnie. The Boy ;) o ten film mi chodziło.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jestem fanką "Within" (uważam go zresztą za film zdecydowanie lepszy od "The Boy", choć tamten z kolei zachwycał klimatycznym wnętrzem...). Bardzo rzadko oglądam cokolwiek więcej niż raz, a ten tytuł obejrzałam już dwukrotnie i pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę. Ale to moje osobiste refleksje. :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za polecenie filmu. Osobiście uwielbiam klimaty nawiedzonych domów i mnie się obraz podobał.

    OdpowiedzUsuń