Stronki na blogu

sobota, 26 lutego 2011

"Dom 1000 trupów" (2003) / "Bękarty diabła" (2005)

Reżyser, o jakże charakterystycznym nazwisku, Rob Zombie ma specyficzny styl. Jego horrory zazwyczaj biją po oczach żywymi barwami, tak rażącymi, że niemalże podchodzącymi pod animację. O wszechobecnym kiczu, który w jego filmach bije wszystkie rekordy nie muszę chyba wspominać, bo właśnie kicz stał się niejaką wizytówką tego pana. Osobiście lubię kicz w starych produkcjach, bo niestety w tych z XXI wieku wypada bladziutko. Zombie dba również o klimat, który wyraża na ogół w ogólnym zepsuciu, zgniliźnie i degeneracji. Jednak w jego horrorach poza tymi elementami można także wychwycić elementy komediowe, co raczej nie jest dobrym zabiegiem w tym gatunku - w końcu śmiech nie ma się nijak do strachu, więc wątpię, żeby ktokolwiek na jego horrorach się bał. Śmiał i owszem, ale o przerażeniu może zapomnieć. Nie zapominajmy także o wulgaryzmach, od których pan Zombie nie stroni, a wręcz przeciwnie wprost nimi epatuje. Najbardziej znanymi produkcjami tego reżysera (poza remakiem "Halloween") są "Dom 1000 trupów" i jego kontynuacja "Bękarty diabła". Tytuły może i chwytliwe, ale czy poza tym znajdziemy w tych dziełach jakieś godne uwagi elementy?

"Dom 1000 trupów" opowiada o grupce młodzieży podróżującej samochodem przez kraj. Po drodze zabierają autostopowiczkę, która proponuje im schronienie przed burzą w jej domu. Nasi bohaterowie przystają na tę propozycję, ale jeszcze nie wiedzą, że dziwaczna rodzinka ich nowej znajomej ma specyficzne hobby - otóż uwielbiają oni torturować ludzi...

Brzmi jak "Teksańska masakra piłą mechaniczną"? I nic w tym dziwnego, bo Zombie garściami czerpie z tego dzieła. Nie wiem, czy wyszło to filmowi na dobre, czy nie, ale osobiście nie przepadam za takimi drobiazgowymi kopiami innych produkcji. Zombie zadbał o pewien zakręcony klimat, który trzeba mu to oddać rzadko spotykany jest w kinie grozy. Akcję swojego filmu przeplata z czarno-białymi obrazami, co dodaję mu niemałego smaczku i chociaż nie przeraża to i tak umiejętnie wprowadza widza w zakręconą atmosferę odrobinę przerysowaną, ale i tak interesującą.

Zdegenerowana rodzinka także ma swoje plusy - tak szajbniętych bohaterów już dawno nie widziałam w żadnym filmie. Ale tutaj również Zombie nie uniknął pewnego przerysowania, które aż krzyczało - Oni nie mogą istnieć naprawdę! Więc z realizmu nici, ale chyba akurat na realizm reżyser nie liczył. Chciał zrobić kompletnie inny, poplątany, kiczowaty horror z paroma efektywnymi scenami gore i to mu się udało. Niestety jest to film, który nie zostaje w pamięci widza na zbyt długo. Może powodem tego jest brak jakiegoś ciekawszego pomysłu na fabułę, brak zaskakujących rozwiązań, brak oryginalności. Bo choć można czasem kopiować inne filmy, pokazując je w całkowicie odmienny sposób to niestety i tak pozostanie to "odgrzewanym kotletem".

O wiele gorzej rzecz ma się z kontynuacją. "Bękarty diabła" opowiadają o ucieczce sławnej rodzinki przed bratem zamordowanego przez nich szeryfa. Celem ich podróży ma być pewien alfons, który podobno zapewni im schronienie.

Motyw drogi był już niejednokrotnie roztrząsany w kinie grozy, ale motyw drogi w połączeniu z westernowym klimatem i strzelankami to już coś nowego. W efekcie reżyserowi udało się osiągnąć klimacik lat 70-tych, ale na tym plusy tej produkcji niestety się kończą. Po pierwsze Zombie znacznie skomplikował sylwetki rodziny kanibali, co w porównaniu do ich prostoty z części pierwszej tutaj wypada blado. Po drugie szczerze mówiąc nie wiem, jaki gatunek filmowy powinien reprezentować ten film. Mam wrażenie, ze Zombie nie mógł się zdecydować pomiędzy westernem, horrorem, a kinem akcji przez co zrobił się niemały miszmasz, a widz pozostaje z pytaniem, co właściwie ogląda.

Sceny mordów, oczywiście, są nad wyraz obrzydliwe - w końcu tego można się spodziewać po tym reżyserze, ale co z tego skoro przez większą część seansu modliłam się, żeby to wreszcie się skończyło, bo nuda aż biła z ekranu. Osobiście uważam ten film za najgorszy w dorobku pana Zombie i mam nadzieję, że już zostawi w spokoju rodzinkę kanibali, bo tą produkcją zrobił z nich swoistą autoparodię, która ani nie zachwyca, ani nie przyciąga uwagi widza.

Warto też wspomnieć, że w filmach Roba Zombie możemy często oglądać jego żonę Sheri Moon Zombie (nepotyzm panuje wszędzie, nawet w Hollywood), która swoją grą aktorską dodaje tym produkcjom nieco smaczku, w końcu bądź co bądź jest całkiem przyzwoitą aktorką, która jak mało kto potrafi wczuć się w swoją rolę. Poza tym muzyka także jest jego mocnym punktem - ostre, często wulgarne rockowe kawałki idealnie pasują do kina grozy, a jeśli dodać do tego naturalne wyczucie Roba, które pozwoliło mu umieścić je w jak najbardziej odpowiednich momentach to trzeba przyznać, że właśnie soundtracki są jego mocną stroną.

Osobiście nie lubię twórczości Roba Zombie, ale zdaję sobie sprawę, że jego filmy mają swoich fanów, którym podoba się ich specyficzny kiczowaty styl. Mnie to nie przekonuje - wolę ciemne kolory od tych rażących, mniej przerysowania, mniej wulgaryzmów i zero nowoczesnego kiczu. Jednak jak wiadomo ja mam nieco inny gust od większości widzów, dlatego wiem, że wielu osobom mogą spodobać się wyżej wymienione filmy. Pozostawiam to każdemu do indywidualnej oceny.