Stronki na blogu

czwartek, 10 lutego 2011

"Ostatni egzorcyzm" (2010)

Wielebny Cotton Marcus od dawna zajmuje się egzorcyzmami, w które nawet nie wierzy. Robi to dla pieniędzy, ale wkrótce odkrywa, że to zajęcie nie przynosi mu już zysków. Postanawia zakończyć karierę egzorcysty, ale najpierw chce zająć się jeszcze jednym przypadkiem domniemanego opętania pewnej nastolatki.

Era pseudodokumentów trwa w najlepsze. Twórcy w ten sposób pragną osiągnąć większy realizm sytuacyjny, gdyż jak wiadomo współczesnego widza ciężko jest przekonać, że wydarzenia przedstawione w filmie mogły zdarzyć się naprawdę - a nie wierząc widz przestaje odczuwać strach podczas seansu. Ta produkcja jest kolejnym obrazem, w której wszystkie wydarzenia obserwujemy przez kamerę jednego z bohaterów - tak, tak to kolejny przykład sławnego "kręcenia z ręki". Poza tym sama tematyka filmu także nie jest czymś nowym. Ile to już było filmów o egzorcyzmach? W ostatnich latach ten temat nasilił się szczególnie za sprawą przede wszystkim głośnych "Egzorcyzmów Emily Rose". Jednak żadnemu filmowi opartemu na tym pomyśle nigdy nie udało się i zapewne się nie uda powtórzyć fenomenu "Egzorcysty" Williama Friedkina. Ale nie będę porównywać "Ostatnich egzorcyzmów" do tamtych dwóch głośnych pozycji, bo w takim wypadku musiałabym ten film zmieszać z błotem, a na to na pewno nie zasługuje.

Pierwsza połowa filmu jest naprawdę ciężka w odbiorze. Z tego powodu, że nie dzieje się absolutnie nic godnego uwagi. Widzimy tylko krótkie wywiady z bohaterami filmu, słyszymy z ich ust parę ogólników na temat opętania i egzorcyzmów. Nic nowego, czego byśmy nie słyszeli w innych tego typu produkcjach. Na temat realizacji wolałabym się nie wypowiadać, bo nienawidzę "kręcenia z ręki" - to latanie kamery bez ładu i składu strasznie mnie dezorientuje i na pewno nie odbieram wtedy filmu tak jak chcieliby tego twórcy. Nie widzę w nim żadnego realizmu, za to wpadam w wielką irytację, kiedy kamera nieustannie zmienia obiekt wizji. Za to druga połowa filmu jest już prawdziwym klimatycznym horrorem. Postać opętanej dziewczynki, mimo że całkiem pomysłowa nie była w stanie przerazić mnie tak, jak to miało miejsce w innych bliźniaczych produkcjach. Ale za to najlepsze były sceny, kiedy nie było jej widać, kiedy nasi bohaterowie szukali jej w pustym domu, a widz miał świadomość, że może ona wyskoczyć w każdej chwili z jakiegoś ciemnego kąta, tyle, że nie wiedział, kiedy to nastąpi. Właśnie w takich momentach film osiągał prawdziwą klimatyczną kulminację. Ciężko jest w tych czasach osiągnąć taką atmosferę w horrorze, ale w tym przypadku ten element był wręcz idealny.

W roli głównej wystąpił Patrick Fabian - jeśli o niego chodzi to nie mam zastrzeżeń do odtworzonej przez niego roli. Podobnie rzecz ma się z opętaną dziewczynką graną przez Ashley Bell. Pozostali aktorzy jakoś nie przypadli mi do gustu. Wiem, że to miał być pseudodokument, więc gra siłą rzeczy miała nie być nad wyraz naturalna, ale mimo to obsada mogła lepiej się spisać.

Myślę, że ta pozycja jest idealna przede wszystkim dla ludzi wierzących w takie rzeczy - oni na pewno będą przekonani, że nasza bohaterka rzeczywiście była opętana. Mnie twórcy nie przekonali, ale nie dlatego, że się nie postarali, co to to nie. Po prostu ja jestem zatwardziałą realistką i gdybym zobaczyła podobny dokument w telewizji, gdyby był wizją prawdziwych egzorcyzmów to i tak twierdziłabym, że to zwykła choroba psychiczna. Więc ja w tym aspekcie nie mogę występować w roli żadnego autorytetu. Za to religijni widzowie powinni w trakcie seansu naprawdę uwierzyć, że oglądają prawdziwy dokument, bo w tej materii reżyser spisał się znakomicie i myślę, że aż nadto osiągnął realizm sytuacyjny, do czego wątpienia dążył. Ponadto samo zakończenie jest niebywale interesujące i bądź co bądź dające odrobinę do myślenia - przez taki finał reżyser pokazał nam, że nie zawsze wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka oraz zostawił nam małe niedopowiedzenie, które każdy może zinterpretować, jak mu się podoba.

"Ostatni egzorcyzm" na pewno nie jest najlepszym filmem o opętaniu. Są lepsze, ale są też gorsze, jak np. "Egzorcyzmy Dorothy Mills". Powodem, dla którego tak późno obejrzałam ten film jest jego promocja - nienawidzę rozreklamowanych horrorów, gdyż na ogół okazują się kompletnymi gniotami. W tym przypadku tak nie było, choć przyznam, że na początku filmu strasznie się nudziłam. Ale reżyser zrekompensował mi to z nawiązką w drugiej połowie i w ogólnym rozrachunku jestem zadowolona, że to zobaczyłam. Myślę, że spokojnie można obejrzeć tę pozycję - jeśli ma się cierpliwość, żeby przetrwać marny początek - bo do najgorszych z pewnością nie należy.