Informatyk, Jack Forman, od miesięcy boryka się z brakiem zatrudnienia. Cały swój czas spędza z trójką dzieci, przyjmując rolę gospodyni domowej. Tymczasem jego żona, Julia, wiceprezes Xymos Technology: dużej firmy, zajmującej się nanotechnologią, jest bliska wiekopomnego odkrycia, nad którym naukowcy pracują w ośrodku badawczym na pustyni w Nevadzie. Gdy Jack zostaje zatrudniony, jako konsultant w owej bazie, z przerażeniem odkrywa, że Xymos zdołał wyprodukować miliony nanocząstek, które wydostały się z bazy i przyjmując formę roju przystąpiły do zabijania wszystkiego w zasięgu ich wzroku. Co gorsza wykształciły w sobie zdolność rozmnażania i współdziałania. Jack będzie zmuszony zniszczyć rój, zanim dowie się o nim ktoś z zewnątrz lub co gorsza, uda mu się wydostać z terenu odludnej pustyni.
Michael Crichton, bestsellerowy pisarz, scenarzysta, reżyser i producent, twórca nowego gatunku literackiego zwanego technothrillerem, zapoczątkowanego powieścią „Andromeda znaczy śmierć”. Jego książki były wielokrotnie ekranizowane, m.in. przez Stevena Spielberga i Franka Marshalla („Park Jurajski”, „Kongo”), aczkolwiek „Rój”, mimo odkupienia praw przez dużą wytwórnię „20th Century Fox” jak dotąd nie doczekał się swojej wersji filmowej – a szkoda, bo jestem przekonana, że w umiejętnych reżyserskich rękach ta historia mogłaby okazać się kasowym hitem (zresztą, jak większość ekranizacji prozy Crichtona).
„Fakt, że człowiek nauczył się myśleć, że jest spójną całością, nie znaczy jeszcze, że ma rację. Wyglądało na to, że ten przeklęty rój również ma pewne poczucie tożsamości.”
Michael Crichton często w swoich książkach przedstawia najbardziej pesymistyczną wizję rozwoju nauki i techniki, które według niego stanowią największe zagrożenie dla ludzkości. Powiecie: czyste science fiction? Otóż nie, bo o ile twórcy tego gatunku nie zawsze dbają o przekonujący stopień prawdopodobieństwa swoich wizji to Crichton stara się je podeprzeć znanymi już nam faktami dotyczącymi „śmiercionośnych” dziedzin naukowych. W „Roju” roztrząsa problem tzw. nanotechnologii, czyli niewidocznych dla oka cząsteczek i atomów, nad którymi naukowcy nieprzerwanie pracują, pragnąc stworzyć coś, co realnie przyczyni się do poprawy życia na Ziemi. Według Crichotna jest tylko kwestią czasu, aż tymi badaniami zainteresuje się wojsko, gdyż niewidoczna dla oka broń z pewnością okaże się dla nich mocno nęcąca. Co jest najlepsze u Crichtona, jednego z moich ulubionych autorów, to drobiazgowe wyjaśniania wszystkich aspektów technologicznych, które dzięki jego przystępnemu stylowi nawet dla laików będą doskonale zrozumiałe – o ile nie potraktują tej powieści, jako czystej rozrywki i zapoznają się z nią w całkowitym skupieniu. Oczywiście, laik nie pojmie wszystkich aspektów trudnej dziedziny nanotechnologicznej, aczkolwiek powinien zrozumieć aspekty ważne dla akcji książki – fikcyjnej, ale tak dalece prawdopodobnej, że aż przerażającej…
„Nie wiedzieli, co robią. Obawiam się, że tak będzie brzmiało epitafium na nagrobku ludzkości. Chociaż może nie. Może będziemy mieli więcej szczęścia.”
Fabuła wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwszą poświęcono życiu rodzinnemu Jacka Formana, który po niesłusznej utracie pracy i kłamliwych opiniach, krążących po wszystkich firmach na jego temat cały czas spędza z trójką swoich dzieci, zajmując się domem i borykając ze świadomością powolnej utraty żony. Podczas gdy Jack jest typowym „crichtonowskim” protagonistą – kierującym się moralnością specjalistą w swojej dziedzinie, w tym przypadku informatyce to jego małżonkę cechuje pewna doza oryginalności (przynajmniej w kontekście prozy tego autora). Julię poznajemy, jako sfrustrowaną karierowiczkę, która po całodniowej pracy wraca na noc do dom i wylewa swoje frustracje na dzieci i męża. Jak dowiadujemy się od Jacka, nie zawsze była taka, to praca na wysokim stanowisku zmieniła ją w znerwicowaną, zapatrzoną w siebie kobietę, dla której rodzina ma drugorzędne znaczenie, bowiem na pierwszym miejscu jest jej praca. Nie muszę chyba nikomu mówić, że Julia automatycznie zdobyła moją sympatię, bowiem wprost nie mogę się oprzeć postaciom femme fatale, które samą swoją obecnością tak mocno potęgują atmosferę. Pierwsza połowa „Roju” wypada o wiele bardziej interesująco niż druga, ponieważ Crichtonowi udało się nasycić swoją powieść sporą dozą tajemnicy, która mocno przyciąga uwagę czytelnika (Julia ściągająca z siebie czarną powłokę w środku nocy, tajemnicza choroba jej małej córeczki, niesamowite historie jej syna o nocnej inwazji zamaskowanych mężczyzn na ich dom i podejrzenia Jacka, że żona go zdradza). Druga część książki jest już typowa dla Crichtona – odcięta od świata jednostka badawcza (tym razem na pustyni) i grupa naukowców, walcząca z coraz szybciej ewoluującym rojem nanocząstek, który stanowi realne zagrożenie dla ludzkości. Nie powiem: sam pomysł miażdży, a jeśli dodamy do tego prawdopodobieństwo takiego zdarzenia w przyszłości to automatycznie zapałamy głęboką nienawiścią do nowoczesnej technologii, która dzięki Crichtonowi przerazi nas na wskroś.
„Rój” jest jedną z moich ulubionych książek Michaela Crichtona, aczkolwiek w tej opinii plasuję się w zdecydowanej mniejszości. Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś czytelnik, który podobnie, jak ja doceni niesamowity klimat, oryginalną fabułę i przygnębiające przesłanie tego technothrillera, dlatego gorąco polecam osobom poszukującym w prozie czegoś więcej, aniżeli tylko czystej rozrywki.
Kurczę, czytałam "Rój" strasznie dawno temu - podobnie jak Ty, Crichtona uwielbiam, więc czytałam go praktycznie na bieżąco - i pamiętam niewiele więcej poza zachwytem, jaki we mnie wywołał i właśnie tym uczuciem niepokoju, o jakim mówisz. Plus rzeczywiście nie można nie doceniać umiejętności autora do zgłębiania nauki i technologii w tak przystępny sposób. Podpisuję się pod poleceniem, choć u mnie na pierwszych miejscach znajdują się Parki Jurajskie i "Linia czasu" :)
OdpowiedzUsuńRoju nie czytałem, ale znając potencjał Crichtona i jego powieść Kongo wiem, że warto przeczytać. A określenie TECHNOTHRILLER, czyż to nie brzmi cudownie. Muzyka dla moich uszu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie czytałam, autora nie znam, ale wygląda na to, że muszę nadrobić zaległości. Takie książki to jest to co Puśki lubią najbardziej :)
OdpowiedzUsuńAż wstyd mi się przyznać, ale Crichtona do tej pory nie czytałem. Choć filmy na podstawie jego tekstów miałem okazję oglądać kilkukrotnie. Muszę się kiedyś zdecydowanie przełamać i zabrać za jego powieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Martwi mnie tłumaczenie tytułu, Prey to ofiara, Rój, to rój. Ale rój nanocząsteczek, posiadających jakąś inteligencję, mnożący się i zabijający - ach, chcę tę książkę już dziś! Nie znam autora, a okładkę widzę pierwszy raz w życiu, co tylko dowodzi, jak wiele jeszcze świetnej literatury przede mną. I może dołączę do Ciebie, mniejszości zachwalającej, choć będę w stanie o tym opowiedzieć, jak dorwę Rój w swoje zachłanne łapska.
OdpowiedzUsuńCzy powyższy ,,Rój'' miał również inną okładkę? Coś mi ten tytuł mówi, ale może się mylę. W każdym razie nie czytałam jeszcze żadnej powieści Crichtona, ale po twojej recenzji widzę, że warto jednak go poznać, bo teraz rzadko można znaleźć książkę o oryginalnej fabule, niesamowitym klimacie i intrygującym przesłaniu.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze taka polska okładka:
Usuńhttp://zapodaj.net/add38bfd614db.jpg.html
Dzisiaj dowiedziałem się o pewnej rzeczy, która całkowicie odmieniła mój światopogląd... A mianowicie to, że "Park jurajski" to książka O_o... O matko, naprawdę?! Jejku, a ja tu myślałem, że Spielberg wyskoczył ze swoim zajebistym pomysłem, a tu lipa... Crichton okazał się być lepszy ;D.
OdpowiedzUsuńSpokojnej nocy!
Melon