czwartek, 26 listopada 2020

„Run” (2020)

 

Siedemnastoletnia Chloe Sherman cierpi na paraplegię, cukrzycę, astmę i hemochromatozę. Uczy się w domu, w którym mieszka wraz ze swoją matką, Diane, robiącą wszystko, by zapewnić jej jak najlepszą opiekę. Chloe nigdy nie miała powodów, żeby w to wątpić, ale teraz sytuacja się zmienia. Dziewczyna ma nadzieję, że już wkrótce rozpocznie studia na wymarzonej uczelni. Planowany wyjazd córki bardzo niepokoi jej nadopiekuńczą matkę, ale w żaden sposób nie daje odczuć Chloe, że nie cieszy się jej szczęściem. Pewnego dnia nastolatka odkrywa jednak coś, co każe jej baczniej przyjrzeć się swojej troskliwej opiekunce i zarazem jedynej przyjaciółce.

Bardzo dobrze przyjęty przez krytykę amerykańsko-kanadyjski thriller psychologiczny pt. „Run” został wyreżyserowany przez Aneesha Chaganty'ego, twórcę „Searching” (2018). Pomysł narodził się w trakcie prac nad „Searching” - jego scenarzyści Chaganty i Sev Ohanian skończyli sporządzać szkic „Run”, gdy kończyły się prace nad „Searching”. Po dwumiesięcznej przerwie przystąpili do pisania właściwego scenariusza, co zajęło im ponad pięć miesięcy. Główne zdjęcia ruszyły w końcówce października 2018 roku w Winnipeg w Kanadzie i trwały trochę ponad dwa tygodnie. Aneesh Chaganty utrzymuje, że ani on, ani Sev Ohanian nie inspirowali się żadną konkretną historią, odbiorcy jego drugiego pełnometrażowego obrazu odnaleźli w nim jednak duże podobieństwa do autentycznej sprawy Gypsy Rose Blanchard i jej matki Dee Dee Blanchard (przypadek?). „Run” swoją premierę miał w październiku 2020 roku na Nighstream Film Festival. W planach była szeroka dystrybucja kinowa, ale pokrzyżowała je pandemia COVID-19. W sierpniu prawa do dystrybucji sprzedano telewizji internetowej Hulu, gdzie film ukazał się w listopadzie 2020 roku.

Psychoza” i „Okno na podwórze” Alfreda Hitchcocka oraz „Niezniszczalny” i „Znaki” M. Nighta Shyamalana – te tytuły podaje reżyser i współscenarzysta „Run”, Aneesh Chaganty, pytany o techniczne odniesienia do innych obrazów zastosowane w jego drugim pełnometrażowym filmie. W tekście natomiast znajdujemy dwa wyraźne nawiązania do twórczości Stephena Kinga: pada nazwa jego fikcyjnego miasteczka Derry w stanie Maine, a jedna z bohaterek nazywa się Kathy Bates – tak samo, jak odtwórczyni oscarowej roli Annie Wilkes w „Misery” Roba Reinera, kultowej ekranizacji powieści Kinga pod tym samym tytułem. To ostatnie pewnie nie było przypadkowe, bo nawet, jeśli pomysł na fabułę „Run” wziął się znikąd (jak daje do zrozumienia jego główny twórca), to trudno nie dopatrzyć się tutaj podobieństw (nawet samym pomysłodawcom) do historii o szalonej byłej pielęgniarce i jej najukochańszym pisarzu. Główne role powierzono doskonałej w swoim fachu Sarah Paulson oraz debiutującej w pełnym metrażu Kierze Allen. Obiecującej wschodzącej gwieździe, która wcieliła się w schorowaną siedemnastolatkę. Poza wszystkim innym poruszającą się na wózku inwalidzkim – tak samo jak jej odtwórczyni. Nieczęsto, właściwie to prawie nigdy, niepełnosprawne postacie filmowe są kreowane przez osoby faktycznie borykające się z daną niepełnosprawnością. I mogę mieć tylko nadzieję, że „Run” zapoczątkuje nową tradycję, że angażowanie niepełnosprawnych aktorów i aktorek, choćby początkujących, w niedalekiej przyszłości będzie zjawiskiem powszechnym, a nie jak dotychczas jedynie sporadycznym. Stanie się nowym zwyczajem. Bo po co grać niepełnosprawność, skoro na swoją szansę czekają takie talenty, jak Kiera Allen? Nie twierdzę, że w „Run” dorównuje Sarah Paulson, ale jeśli uwzględni się doświadczenie w zawodzie (Paulson je ma, a Allen swoją przygodą z aktorstwem dopiero zaczyna), to trudno nie docenić też tego mniej przecież widowiskowego występu Allen. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to jest zaskakująco... zwyczajna. Podobnych dreszczowców trochę już powstało – osobiście patrzyłam na to, jak na swoiste połączenie „Misery” Stephena Kinga i „Domu Glassów 2: Dobrej matki” Steve'a Antina. Nie zapominając przy tym o autentycznej i tragicznej historii Gypsy Rose i Dee Dee Blanchard. Były sobie matka i córka. Córka od urodzenia zmagała się z wieloma poważnymi chorobami, a matka, od kiedy córka sięgała pamięcią, otaczała ją nader troskliwą opieką. Matka właściwie była jej jedyną przyjaciółką. Stałą i zaufaną towarzyszką, jedyną powierniczką, centrum jej małego wszechświata. Chloe Sherman, bo tak nazywa się ta nieszczęsna siedemnastolatka, nie daje się pokonać chorobom. Kiedy ją poznajemy toczy całkiem szczęśliwy żywot u boku ukochanej matki Diane. Widać, że już dawno nauczyła się żyć ze swoimi ograniczeniami. Radzi sobie tak dobrze, że nie ma wątpliwości, co do słuszności swojego postanowienia o rychłym wyfrunięciu z rodzinnego gniazda. Dotychczas Chloe uczyła się w domu, ale czuje, że jest już gotowa do podjęcia tradycyjnej nauki – do wyjazdu na studia już za kilka miesięcy. Ona może i jest gotowa, ale jej matka bynajmniej. Już prolog „Run” ujawnia niechętny stosunek Diane do karkołomnego postanowienia jej jedynego dziecka. Niechęć być może zrodzoną z obaw o bezpieczeństwo córki. Albo z obawy o siebie. Syndrom pustego gniazda? Na to wygląda. Ale można pójść jeszcze dalej w tych założeniach, co do rozwoju scenariusza „Run”. Wypatrywać u Diane oznak zastępczego zespołu Münchhausena. Czy to najzwyklejsza lub trochę bardziej ekstremalna niż normalnie, nadopiekuńczość, czy raczej pilnie wymagająca leczenia choroba psychiczna? Tego dowiemy się później. Co nie znaczy, że już w pierwszej partii „Run” nie można się tego domyślić. Właściwie to zdziwiłabym się, gdyby wielu stałych odbiorców tego gatunku nie zdołało przedwcześnie przewidzieć... prawie wszystkiego.

Spora część akcji zamyka się w przytulnym jednopiętrowym domu zamieszkałym przez Diane i Chloe Sherman. Domu stojącym na obrzeżach miasta, w pobliżu którego nie widać innych zabudowań. Tylko gęsty las i rzadko uczęszczana asfaltowa droga. Prawie jak w nadzwyczaj gościnnych progach Annie Wilkes. Prawie, bo Aneesh Chaganty i jego ekipa obrali zupełnie inną kolorystykę. A więc stworzyli inny (nieprzybrudzony, niezbyt ponury i mroczny) klimat. Taki bardzo nowoczesny, taki plastikowy. W pewnym napięciu mimo wszystko „Run” mnie trzymał. Raczej delikatnym, bez szaleństw, ale tyle wystarczyło, żeby z umiarkowanym zainteresowaniem prześledzić tę absolutnie nieodkrywczą opowieść. Podążającą przetartymi szlakami, powielającą znane schematy, ale i mającą w zanadrzu kilka zwrotów obliczonych na zaskoczenie odbiorców. Inna sprawa, czy to zadziała – nie mogę tego obiecać, bo poza finałem (ale bez jakiegoś potężnego wstrząsu), nic z tego nie wywarło na mnie zamierzonego efektu. Nic, czego po takiej historii nie można się spodziewać. Właściwie to „owe rewelacje” same się nasuwały i to już w początkowej fazie tej w gruncie rzeczy bardzo prostej opowieści. Opowieści o matczynej miłości, która może, ale nie musi, zakrawać na szaleństwo. Opowieści o niepełnosprawnej dziewczynie, która chce się wreszcie usamodzielnić. I strasznych podejrzeniach, jakie zaczyna mieć względem najważniejszej osoby w swoim życiu. Swojej jedynej podpory. Ukochanej matki, która, jak sądziła, zawsze stawiała jej dobro wysoko nad własne. Chloe to bardzo bystra, uzdolniona (technicznie) dziewczyna, ale wcześniej nie miała powodów do najmniejszym podejrzeń względem swojej rodzicielki. Wcześniej, czyli przed pewnym odkryciem. Znaleziskiem, które wszystko zmienia. Nie od razu. Dokonuje się to raczej stopniowo, wraz z postępem amatorskiego dochodzenia wszczętego przez niepełnosprawną dziewczynę. Dziewczynę, która zyskuje coraz większą pewność, że nie jest bezpieczna w swoim własnym domu. Że jedyna osoba, którą w życiu kochała, tak naprawdę jest jej wrogiem. Że przy Diane jej życie stale jest zagrożone. Czy Diane z premedytacją działa na niekorzyść córki? Czy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że wyrządza swojej córce ogromną krzywdę? Chciałabym dołączyć do tego jeszcze takie oto pytanie: czy możemy być pewni, że podejrzenia Chloe względem Diane są trafne? Chciałabym, ale „Run” takich wątpliwości nie wprowadza. Scenarzyści „nie bawią się w takie gierki” - w żadnym razie nie starają się kwestionować osądu przerażonej nastolatki, nie robią nic, by choćby tylko z lekka osłabić zaufanie widza względem Chloe. Nie wiem dlaczego, ale akurat to podejście do pewnych znanych motywów zdawało mi się dopraszać o takie pogranie z widzem. Taki prosty zabieg natchnąłby tę opowieść lekką świeżością i co dla mnie ważniejsze, gdyby umiejętnie to rozegrać, „Run” zyskałby tę nieprzewidywalność, której w moim pojęciu stanowczo mu brakuje. Bo to jedna z tych historii, która niewątpliwie miała zaskakiwać – widać, że twórcom na tym zależało, że bardzo chcieli, żeby odbiorcom umykała cała prawda o Shermanach. Żeby musieli z narastającą niecierpliwością czekać, aż oni wydobędą wszystkie trupy z szafy Diane. Cóż, ja tam najbardziej zastanawiałam się nad tym (w sumie nadal się nad tym głowię), dlaczego nie można było zbić szyby w oknie w tradycyjny sposób. Po co te kombinacje? Nie wystarczyłoby czymś uderzyć? To była pancerna szyba, czy jak? A może miało to służyć jedynie pokazaniu jak w praktyce spisuje się ten techniczny talent, jakim, jak już dawno wiemy, jest Chloe. Jeśli tak, to powiedziałabym, że uczyniono to w nader niefortunny sposób, bo wyszło na to, że ta uzdolniona, ponadprzeciętnie inteligentna dziewczyna nie potrafi myśleć praktycznie. Jeśli, bo zagadki tej „magicznej” szyby jeszcze nie rozwikłałam. A skoro już przy tym jesteśmy. Pamiętacie zapewne Kale'a z „Niepokoju” D.J. Caruso. Młodego człowieka obcykanego z technologią, który staje się bezsilny w obliczu... obciętego kabla od telewizora. W „Run” można dostrzec podobne niekonsekwencje u Chloe i już zostawmy to nieszczęsne okno – za przykład niech posłuży cała ta scena ucieczki z domu. Chloe zachowuje na tyle przytomności umysłu (to znaczy nie poddaje się panice), żeby opracować, a potem wdrożyć w życie naprawdę misterny i wielce ryzykowny, wymagający od niej niemałego wysiłku fizycznego, ale psychicznego pewne też, ale już nie przewiduje takiego najbardziej oczywistego posunięcia, jak skierowanie się do telefonu zaraz po przedostaniu się na parter. No, ale takie „kwiatki” zawsze można wyjaśnić nagłą paniki dochodzącą do głosu, gdy już trochę opadła z naszej Chloe adrenalina. Przy odrobinie dobrej woli można sobie zarówno to, jak wszystkie inne na pierwszy rzut oka nie do końca przemyślane przez scenarzystów, posunięcia tej czy innych postaci, wytłumaczyć. Postaci raczej pobieżnie odmalowanych, ale ta niewielka liczba szczegółów na temat Chloe i Diane (bo to na nich się skupiamy) w moich oczach zbytnio tym postaciom nie umniejszała. Pewnie największa w tym zasługa aktorstwa, ale myślę, że scenarzystom też należy się plusik. Dość przystępnie, i nawet z jakimś tam uczuciem do tych sylwetek podeszli. Na tyle dużym, bym nie cierpiała w otoczeniu pań Sherman.

Run”, thriller psychologiczny Aneesha Chaganty'ego, który spotkał się z bardzo przychylnym przyjęciem widzów. Nie wszystkich rzecz jasna, ale jak na współczesny dreszczowiec zebrał sporo entuzjastycznych recenzji. A to pewnie zaledwie początek. Możliwe, że będzie to jeden z najgłośniejszych, najlepiej przyjętych thrillerów 2020 roku. Tak przypuszczam, choć mnie tam nie zachwycił. Dla mnie to kolejny niczym niewyróżniający się, niewymagający myślenia, prosty, przewidywalny, niezbyt klimatyczny i tylko lekko emocjonujący thriller z solidną obsadą. Nic, co będę wspominać, ale nawet bezboleśnie przez tę opowieść przeszłam. Ujdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz