czwartek, 15 października 2015

„Wściekłość” (2006)


W zakładzie karnym dla młodocianych przestępców jeden z osadzonych, prześladowany przez dwóch więźniów, Dave, popełnia samobójstwo. Naczelnik decyduje się ukarać wszystkich jego kolegów z celi, wysyłając ich na bezludną wyspę będącą własnością zakładu karnego. Pod przewodnictwem strażnika, Jeda, młodzi przestępcy mają spędzić kilka dni w leśnej głuszy, co w zamyśle ma zahartować ich charaktery. Na miejscu spotykają drugą grupę – dwie skazane kobiety pod opieką strażniczki Louise. Niedługo potem wszyscy zostają zaatakowani przez sforę psów, sterowaną przez tajemniczego, kamuflującego się mężczyznę, który pragnie ich wyeliminować.

Brytyjski horror Michaela J. Bassetta, twórcy między innymi „Doliny cieni” i „Silent Hill: Apokalipsy”, który otrzymał pozytywne opinie dużej części widzów, ale nie przekonał krytyków. Najczęstszym zarzutem pod adresem „Wściekłości” jest jego epatowanie makabrą i konwencjonalny scenariusz, nastawiony na folgowanie zachciankom wielbicieli rąbanek. Film chyba już w zamyśle miał dostosowywać się do wymagań pewnej niszy, nie pretendować do niczego ambitnego tylko dostarczyć określonej grupie widzów niewymagającej myślenia rozrywki, w dodatku, co umyka wielu zagorzałym przeciwnikom „Wściekłości” z poszanowaniem iście survivalowego, trzymającego w napięciu klimatu.

„Wściekłość” początkowo przywodzi na myśl „Dog Soldiers” Neila Marshalla – grupa ludzi zostaje wysłana w odludne, leśne tereny, gdzie będą zmuszeni stanąć do nierównej walki o życie. Bassett oddał scenerię z poszanowaniem surowości, swego rodzaju zimna przebijającego z dosłownie każdego ujęcia nieprzyjaznych leśnych terenów. Metaliczne, silnie skontrastowane barwy pomogły mu wygenerować atmosferę, z której wieje chłodem, a lokacja, gęsto zalesiona wyspa, przyczyniła się do stworzenia aury wyalienowania, odcięcia od zewnętrznego świata i zdania na własne siły. Wrażenia wizualne dodatkowo podnosiły sylwetki bohaterów, nie jakichś plastikowych, wypacykowanych gwiazdek Hollywoodu, tylko sprawiających wrażenie zwyczajnych osób aktorów, których filmowe osobowości nie przystawały do tradycyjnych rysów psychologicznych ofiar rąbanek. Robiąc bohaterami produkcji grupę młodocianych więźniów, napędzanych gniewem osobników, z których większość ma cechy przywódcze scenarzysta Dario Poloni okazjonalnie przerzucał ciężar akcji na sferę psychologiczną, która moim zdaniem równie silnie angażuje uwagę, co nastawione na rozlew krwi plastyczne sceny mordów. Zdecydowanie najciekawszym, mnie osobiście wręcz hipnotyzującym bohaterem jest Callum, bardzo dobrze sportretowany przez Toby’ego Kebbella. Nowy więzień, młody gniewny, którego przekleństwem jest tłumiona, nieokiełznana wściekłość, buntownicze nastawienie do świata, które stara się przezwyciężyć. Callum podobnie jak pozostali osadzeni płci męskiej początkowo nie wzbudza pozytywnych uczuć (z czasem nastawienie widza do niego się zmieni). Jego samotniczy sposób bycia warunkuje nieingerowanie w krzywdę, jaką wyrządzają jego koledzy z celi dwóm nieprzystosowanym, wyciszonym chłopakom. Owe znęcanie się (tutaj szczególnie odstręcza scena oddawania moczu na zrozpaczonych osadzonych) nad współwięźniami doprowadzi do tragedii, w postaci samobójczej śmierci jednego z nich, ale to wcale nie zmusi Calluma do wstawienia się za drugą ofiarą niewybrednych, zaprawionych okrucieństwem żartów. Żartów dwóch chojraków, szczególnie narwanego Steve’a, którego postać w dalszej części seansu zagwarantuje kilka sekwencji, każących się zastanowić, kto tutaj tak naprawdę jest ofiarą.

Niezwykle ciężko jest jednoznacznie skatalogować „Wściekłość” w jednym konkretnym nurcie horroru, bo znajdziemy tutaj zarówno elementy typowe dla animal attacków, slasherów jak i survivali. Co każe sądzić, że Bassett nie chciał zezwolić na zaszufladkowanie swojego filmu, pokazując, że kilka konwencji może się płynnie ze sobą nawzajem przenikać, tworząc naprawdę trzymającą w napięciu rąbankę. Nie mogę się zgodzić z zarzutami, co poniektórych widzów rozwodzących się nad przesadną, niepotrzebną przemocą wtłoczoną w akcję „Wściekłości”, bo choć poziom drastyczności przewyższa średnią dawkę gore wykorzystywaną w animal attackach to i tak nawet nie zbliża się do makabryczności pierwszego lepszego torture porn. Bassett to wypośrodkowuje, robiąc naprawdę wszystko co w ludzkiej mocy, żeby nie przeszarżować z rozlewem krwi. W ten sposób dostajemy kilka realistycznych, czasem iście pomysłowych scen mordów, którym dzięki długim zbliżeniom mamy okazję się dokładnie przyjrzeć, ale z równoczesną dbałością o tło akcji, garściami czerpiące z survivalowych schematów. Patrzymy na długą sekwencję rozrywania człowieka na strzępy przez sforę owczarków, przyglądamy się przekonującym efektom specjalnym podczas wyjadania jego wnętrzności, orania zębami policzka i odgryzania palców, ale chwilę później zostajemy skonfrontowani z nastrojową walką o przetrwanie w ekstremalnych realiach odciętej od cywilizacji wyspy. Widzimy chłopaka, który traci nogę we wnykach, po czym w bardzo pomysłowym ujęciu jego głowa zakleszcza się w owym żelastwie, a chwilę później znowu towarzyszymy chaotycznym, bazującym na aurze zaszczucia scenom bieganiny przerażonych protagonistów po skąpanym w mdłym świetle dziennym lesie. Krwawych scen jest oczywiście więcej, wystarczy choćby wspomnieć o odciętej ręce pływającej w strumyku, czy nabiciu głowy na pal, zapewne zainspirowanym „Władcą much”, ale w moim odczuciu nie przysłaniają one survivalowej atmosfery i warstwy psychologicznej. W tej drugiej wystarałabym się jedynie o większy efekt zaskoczenia, bo rozszyfrowanie tożsamości sprawcy, właściciela morderczych psów nie nastręcza większych kłopotów, ale już sytuacje wynikłe z barwnych osobowości jego ofiar dodają sporo smaczku scenariuszowi. W pewnym momencie przemknęło mi nawet przez myśl, że tutaj wszyscy zabijają wszystkich, bez wyraźnego rozgraniczenia na dobrych i złych bohaterów. Ale to oczywiście spora przesada, z czasem istotnie grono sprawców się powiększa, ale nie tak szeroko, żeby można było mówić o wszystkich.

Fani wszelkiego rodzaju realistycznych rąbanek, wykorzystujących fizycznie obecne na planie rekwizyty, a nie sztuczne wizualnie efekty komputerowe w mojej ocenie muszą obejrzeć „Wściekłość”. Nie jest to może najbardziej charakterystyczny animal attack, slasher, survival (jak zwał, tak zwał), jaki powstał w historii kinematografii, ale swoje zadanie spełnia. Trzyma w napięciu, należycie dba o warstwę psychologiczną (jak na ten gatunek) i przede wszystkim dostarcza kilku naprawdę przekonujących, plastycznych i pomysłowych scen mordów, które dynamizują akcję tam, gdzie to jest konieczne, ale nie przysłaniają innych równie umiejętnie oddanych na ekranie części składowych tej produkcji. Moim zdaniem film zasługuje na uwagę tej konkretnej grupy widzów, ale w żadnym razie osób optujących za mniej dosadnymi horrorami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz