German
pracuje w firmie ubezpieczeniowej. Jego żona Sandra ma do niego
pretensje o to, że dużo czasu spędza w pracy, przez co rzadko
widuje się z nią i ich małą córeczką Estelą. W dniu urodzin
tej ostatniej German także musi zostać dłużej w firmie, przez co
nie udaje mu się dotrzeć na przyjęcie córki. Po wyjściu z firmy
telefonicznie informuje wściekłą na niego żonę, że będzie w
domu za jakąś godzinę i rzeczywiście stara się jak najszybciej
dojechać na miejsce. Chociaż jest bardzo zmęczony, nie robi sobie
postoju, nawet wtedy, gdy zostaje upomniany przez agentów Gwardii
Cywilnej. Przysypia za kierownicą, przez co w pewnym momencie w coś
uderza. Okazuje się, że to nastolatka. Dziewczyna jest poważnie
ranna, ale jeszcze żyje. German dzwoni pod numer alarmowy, ale nie
potrafi określić miejsca swojego pobytu, a jego telefonu nie udaje
się namierzyć. Musi się przemieścić, ale nie chce zostawiać
ofiary wypadku samej. Przenosi ją więc do swojego samochodu, po
czym zauważa drugą nastolatkę. Dziewczyna jest w szoku. German
zabiera ją ze sobą i podczas jazdy odzyskuje ona kontakt z
rzeczywistością. To siedemnastoletnia Sylvia, a jej ranna
przyjaciółka to Gloria: dwie nieznane Germanowi dziewczyny, które
tego wieczora spotkały się w tych rejonach ze znajomymi. German
chce je zawieźć do szpitala, ale Sylvia błędnie odczytuje jego
intencje. Nabiera przekonania, że mężczyzna jest mordercą i stara
się mu uciec.
Zrealizowany
za trochę ponad dwa miliony trzysta tysięcy euro hiszpański
thriller „Cuando los angeles duermen” („When the Angels Sleep”,
„Gdy anioły śpią”) został wyreżyserowany przez niezbyt
doświadczonego w długim metrażu Gonzalo Bendalę – wcześniej
nakręcił tylko jeden pełnometrażowy obraz, pt. „Asesinos
inocentes”, z 2015 roku. Scenariusz „Gdy anioły śpią”
Bendala napisał sam, a pierwsze pokazy filmu odbyły się w jego
rodzimej Hiszpanii we wrześniu 2018 roku. W grudniu tego samego roku
film został udostępniony na platformie Netflix.
Kino,
zwłaszcza amerykańskie, przyzwyczaiło nas do ponadprzeciętnie
inteligentnych, niezwykle przebiegłych przestępców działających
z premedytacją i nieustępujących im sprytem, w pełni pozytywnych
bohaterów, stawiących im czoła. Rzeczywistość często jest
jednak inna. W prawdziwym świecie przestępcy najczęściej nie
grzeszą inteligencją, a i ci których drogi nieszczęśliwie
krzyżują się ze ścieżkami kryminalistów w takich chwilach nie
potrafią myśleć logicznie. I trudno się im dziwić. W prawdziwym
życiu roi się też od wypadków – tragedii, których sprawcami
nieszczęść są zwykli, praworządni obywatele, osoby, które nie
chciały nikomu wyrządzić krzywdy, sprawcy wypadków, za które
mogą ich spotkać przykre konsekwencje. German jest właśnie taką
osobą. Człowiekiem, który niechcący potrąca młodą kobietę,
próbuje udzielić jej pomocy, a potem... zaczyna się gubić. W
całkiem przekonującym stylu wcielający się w tę postać Julian
Villagran może tutaj budzić współczucie, ale jednocześnie
przekonanie, że wszystko robi nie tak, jak trzeba. Jestem
przekonana, że zachowanie tej postaci spotka się z dużą krytyków
odbiorców, że wielu widzów będzie miało Germana za kompletnego
idiotę, na skalę wręcz niespotykaną, że wielu odbiorców
rzeczonej produkcji uzna, że w jego postępowaniu nie ma ani krztyny
logiki, a zachowanie Sylvii tylko wzmocni przekonanie, że Gonzalo
Bendala nie przemyślał tego scenariusza. Tak, obie te postacie,
delikatnie mówiąc, nie zachowują się mądrze, ale akurat ja nie
potrafię czynić z tego zarzutu. Łatwo było mi uwierzyć w to, że
coś takiego mogło zaistnieć w rzeczywistości, że nie są to
całkowicie nienaturalne reakcje na nieoczekiwaną tragedię. W końcu
w telewizji i prasie, aż roi się od kryminalnych historii, których
bohaterami są jeszcze mniej lotni osobnicy. Albo w ogóle mało
inteligentni, albo po prostu robiący głupstwa pod wpływem stresu.
Pierwszą błędną decyzją Germana jest rezygnacja z postoju, gdy
staje się senny. Drzemie za kierownicą, ale nie chce się
zatrzymywać, bo śpieszy się do domu. Żona już jest na niego
wściekła za to, że nie pojawił się na przyjęciu urodzinowym ich
córki, że jak zawsze praca była dla niego ważniejsza od rodziny
(ciekawe, co by mówiła, gdyby zaczęło brakować im pieniędzy...),
więc trudno się dziwić temu, że Germanowi tak bardzo zależy na
spełnieniu swojej najnowszej obietnicy danej małżonce.
Przyrzeczenia, że za jakąś godzinę będzie w domu, że zdąży
jeszcze zobaczyć się z córką zanim ta osunie się w objęcia snu.
Ale też trudno uznać to za dobre posunięcie – nie dojść do
wniosku, że lepiej byłoby nie spełniać tej obietnicy, bo
prowadzenie samochodu w takim stanie w thrillerze (w życiu często
też) nie może skończyć się dobrze. Już lepiej podsycić
wściekłość żony niż doprowadzić do tragicznego w skutkach
wypadku, prawda? German, wzorem niejednego kierowcy z realu, nie
bierze tego pod uwagę, naiwnie zakłada, że mu się uda, że nic
złego się stanie. Jest noc, on porusza się rzadko uczęszczaną
drogą (a przynajmniej tej nocy niewiele pojazdów pojawia się na
tej trasie), po obu stronach której rozciągają się tereny
niezabudowane, przysypia, zresztą nie pierwszy raz podczas tej
podróży, i właśnie wtedy uderza nastolatkę. Jeszcze chwilę
jedzie dalej, ale po namyśle zawraca. Zatrzymuje się przy
okaleczonej, z trudem łapiącej oddech nieznajomej. Stara się jej
pomóc, oszołomionej przyjaciółce ofiary wypadku, również. Ta
ostatnia, siedemnastolatka imieniem Sylvia (taka sobie kreacja Ester
Expósito), z czasem jednak nabiera przekonania, że German chce ją
skrzywdzić. Mężczyzna stara się przekonać ją, że ma dobre
intencje, ale dziewczyna nie przyjmuje tego do wiadomości. Ucieka i
w tym momencie German popełnia kolejny duży błąd. Zamiast skupić
się na szukaniu szpitala, policji, kogokolwiek kto mógłby mu
pomóc, komu mógłby opowiedzieć o tym, co właśnie się stało,
uznaje, że najważniejsze jest przekonanie Sylvii, że jest dobrym
człowiekiem. Głupie myślenie? Owszem, ale naprawdę łatwo
zrozumieć procesy zachodzące w jego głowie (co nie znaczy, je
pochwalać) – uwierzyć w to, że w głowie śmiertelnie
wystraszonej osoby może narodzić się przekonanie, że dla
przedstawicieli organów ścigania najważniejsza będzie relacja
Sylvii. A skoro dziewczyna jest przekonana, że German z zimną krwią
dopuścił się zbrodni, to mężczyzna ma prawo obawiać się o
swoją przyszłość. I właśnie ten strach każe mu zrobić
wszystko, co w jego mocy, by zmusić nastolatkę do zmiany zdania na
swój temat.
Thriller
„Gdy anioły śpią” angażował mnie tylko przez jakiś czas.
Gonzalo Bendali i jego ekipie udało się stworzyć całkiem
mroczny, jak na standardy współczesnych filmowych dreszczowców,
klimat, który doskonale współgrał z fabułą. Z trzymającym w
napięciu rozwojem wydarzeń. To znaczy do pewnego momentu, bo
niedługo po wydostaniu się Sylvii z samochodu głównego
(anty)bohatera filmu, zaczyna mocno wiać nudą. Długie pogonie
oglądane na ekranie najczęściej mnie męczą – pewnie nie mniej
niż uczestników tychże – i nie inaczej było w tym przypadku. I
nie pomagało przeplatanie tego wstawkami z działalności agentów
Gwardii Cywilnej, z wszczętych przez nich poszukiwań Germana, na
skutek wykonanego przez niego wcześniej telefonu pod numer alarmowy,
nagłego przerwania przez niego połączenia i niemożności
nawiązania z nim ponownego kontaktu. To nie są jacyś
super gliniarze rodem z hollywoodzkich filmów – dwóch młodych
mężczyzn bez trudu im się wymyka, a znalezienie Germana na tym
pustkowiu wydaje się przerastać ich możliwości. Patrząc na nich
ma się prawie pewność, że nie uda im się znaleźć mężczyzny,
który niedawno wykonał telefon pod numer alarmowy. A w każdym
razie nie tutaj. Bo może później uda im się złapać go w jego
domu – może, bo nie ma się pewności, że Germanowi uda się
przeżyć tę noc. Przeciwko sobie ma bowiem niepotrafiącą jasno
myśleć w tych okolicznościach (czemu trudno się dziwić), z
natury agresywną nastolatkę, z którą w trosce o swoją przyszłość
ten z natury uległy, dający się wykorzystywać mężczyzna, stara
się nawiązać kontakt. Tylko z nią porozmawiać, ona jednak
wychodzi z założenia, że ma on zamiar ją zabić. Koncepcja
naprawdę niczego sobie. Prosta i intrygująca. Generująca poczucie
beznadziei, to jest przekonanie, że czegokolwiek German by nie
zrobił, nie uda mu się wydostać z bagna, w które nagle wpadł.
Już prędzej zanurzy się w nim głębiej... Tak się wydaje śledząc
splot tych wszystkich, jakże feralny dla Germana wydarzeń – tę
koszmarną nocną przeprawę, która najpewniej skończy się
tragicznie dla tylko jednej lub obu czołowych postaci (German,
Sylvia). Pytanie tylko na czym ten tragizm będzie polegał – czy
któraś z tych filmowych postaci zginie, zostawiając drugą z
dłońmi splamionymi jej krwią? Czy może Germana przez zeznania
Sylvii spotka zbyt wysoka kara za krzywdę, jaką wyrządził jej
przyjaciółce? Zostanie skazany za morderstwo z premedytacją, a nie
nieumyślne spowodowanie wypadku drogowego. Całkiem mroczna
atmosfera, bardzo realistycznie się prezentujące umiarkowanie
krwawe obrazki, ze szczególnym wskazaniem na rany odniesione przez
Glorię, zręczne budowanie napięcia do czasu pościgu za Sylvią...
A potem robi się iście beznamiętnie. Bieganina i niemożność
sympatyzowania z żadną z postaci. Ta delikatna więź, którą
wcześniej nawiązałam z niektórymi z nich, została zerwana. A
ponownie zawiązała się dopiero pod koniec, z jedną z tych
postaci, bo pomimo irytacji, jaką chwilę wcześniej we mnie
wzbudziła, nie potrafiłam przejść obojętnie obok takiego
okrucieństwa. Scenka w wodzie mną wstrząsnęła. UWAGA SPOILER
A i przesłanie filmu poczytuję na korzyść tego obrazu.
„Gdy anioły śpią” mówi o tym, jak łatwo o doprowadzenie
człowieka do ostateczności. Wypadek, niezrozumienie intencji,
rzucenie kilku nieprzemyślanych słów i oczywiście stres wynikły
z ekstremalnie trudnego położenia, dopiero co przeżytej traumy i
oto zwyczajny, przestrzegający prawa, pracowity obywatel, kochający
mąż i ojciec, staje się zimnokrwistym mordercą (dopiero po fakcie okazuje emocje). Zabójcą
nastolatki, która z całą pewnością żyłaby, gdyby tej feralnej
nocy nie poddała się panice. Łatwo mówić, jak się nie jest na
jej miejscu... KONIEC SPOILERA. Epilog natomiast według mnie
jest mocno naciągany – jakoś nie potrafię uwierzyć, w aż takie
gapiostwo pewnych ludzi (chociaż nie mam najlepszego zdania o tego
rodzaju grupach zawodowych), w nieumiejętność połączenia kropek,
które przecież dla nich powinny być aż nazbyt czytelne.
Polecać,
nie polecać... Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia. „Gdy
anioły śpią” w reżyserii Goznzalo Bendali nie jest jednym z
lepszych hiszpańskich thrillerów, jakie dane było mi obejrzeć.
Moim zdaniem to obraz bardzo nierówny – raz mocno trzyma napięciu,
innymi razy niemiłosiernie przynudza; intryguje, ale i drażni, żeby
nie powiedzieć, że doprowadza do szewskiej pasji (bo i taki moment
miałam); daje do myślenia, a nawet wstrząsa, ale posiada też
partie, na które według mnie zabrakło pomysłu i które
poprowadzono w denerwująco beznamiętny sposób. Innymi słowy: pół
na pół. Nie uważam tego ani za dzieło godne najwyższej uwagi
miłośników filmowych thrillerów, ani za pozycję, od której
najlepiej trzymać się z daleka. Obejrzeć można, ale nie trzeba.
Tak uważam, co zresztą mogłabym chyba powiedzieć o większość
znanych mi współczesnych filmowych dreszczowców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz