Niskobudżetowy horror Stevena Hentgesa, który niezmiernie zaskoczył mnie pomysłem na scenariusz. Filmów o grupce niewinnych osób zamkniętych w jednym pomieszczeniu było już całkiem sporo (dla przykładu wystarczy choćby przytoczyć „Bunkier” i „Ultimatum”), aczkolwiek nie spotkałam się jeszcze ze studnią w roli pułapki (wyjąwszy „The Ring”, ale porusza on zupełnie odmienną tematykę, więc raczej się nie liczy) oraz tak osobliwą motywacją odrażających czynów psychopaty.
Pierwsze dziesięć minut może nieco znużyć, co bardziej niecierpliwych widzów. Twórcom zachciało się odrobinę poeksperymentować z wprowadzeniem odbiorców we właściwą akcję, stąd całkowite zaciemnienie obrazu i głos kobiety wzywającej pomocy, która wdaje się w konwersację z przebywającymi w jej towarzystwie innymi osobami. Takie wyłączenie „zmysłu wzroku” widza, celem zmuszenia go do wczucia się w aktualne położenie protagonistów oraz wzbudzenia jego ciekawości działa przez jakieś trzy minuty, aby następnie wywołać jego irytację – w końcu, jak długo można wysłuchiwać nieustannie powtarzanych próśb o pomoc, z wyłączoną wizją? Po dziesięciu minutach, kiedy wzrok bohaterów zaczyna przyzwyczajać się do gęstej ciemności, przez jakiś czas będzie nam dane dojrzeć zamazane kontury ich sylwetek – i tak, aż do chwili, zapalenia światła. Wówczas, naszym oczom ukaże się pięcioro zdezorientowanych osób, tkwiących w podziemnym lochu, połączonym ze studnią, gdzie jedynym wyjściem jest zawieszona wysoko nad nimi drewniana klapa, osiągalna jedynie dla posiadacza drabiny. Aby zminimalizować negatywne skutki niskiego budżetu Hentges postanowił obrazować wszystkie wydarzenia, rozgrywane w zamkniętym pomieszczeniu za pomocą kamer, zamieszczonych przez niezidentyfikowanego psychopatę. Przyznaję, że zabieg dosyć przemyślany, bo niwelujący możliwość utyskiwania na chwilami mocno rozproszoną pracę kamer, ale niemogący usprawiedliwić niedoróbek warsztatowych obsady, z główną bohaterką kreowaną przez Lori Heuring na czele, która chyba najsilniej irytowała mnie brakiem jakiejś bardziej wyrazistej mimiki, nie wspominając już o „kwadratowej” dykcji.
Kino grozy już niejednokrotnie raczyło nas ponurą wizją zezwierzęcenia rasy
ludzkiej, na skutek długotrwałego zamknięcia (ostatnią taką przychodzącą mi na
myśl produkcją było „The Divide”), tak więc wizja Hentgesa o wzmagającej się agresji
wśród pozbawionych pożywienia protagonistów nie grzeszy innowacyjnością i gdyby
reżyser nie poszedł o krok dalej „Hunger” szybko stoczyłby się na samo dno
nużącej powtarzalności. Jednakże wprowadzając postać rozpamiętującego upadek
moralności psychopaty, dążącego do udowodnienia sobie, że nie zrobił niczego
złego, że w rozpaczliwym położeniu, w jakim się znalazł nie miał innego
wyjścia, jak wyprzeć się własnego człowieczeństwa, aby przeżyć, w czym pomóc ma
mu osobliwy eksperyment na grupce ludzi, którzy w przeszłości dopuścili się już
zabójstwa (co w jego mniemaniu ma im ułatwić wykonanie zadania, jakie przed
nimi postawił, a co za tym idzie dowartościować jego samego z pomocą tego
drobnego oszustwa – jakby tylko mordercy byli skłonni zabić, aby przetrwać…). Jak
można się tego domyślić, nasi protagoniści muszą jedynie pożywić się ciałami
kolegów, skonsumować ludzkie mięso w imię przetrwania. W tego rodzaju obrazach
baczną uwagę zwracam na trzy integralne elementy. Po pierwsze nieodzowne jest
wzbudzenie we mnie uczucia całkowitej izolacji bohaterów, co akurat w tym
przypadku nie było zbyt trudnym zadaniem (i zdziwiłabym się, gdyby twórcom nie
udało się osiągnąć tego klimatu wyalienowania), zważywszy na szczelną pułapkę,
w jakiej się znaleźli. Po drugie, wymagam choćby minimalnej dozy realizmu w
epatowaniu scenami gore – to było
nieco trudniejsze przez wzgląd na niski budżet, aczkolwiek, ku mojemu
zaskoczeniu, wszystkie sceny konsumpcji ludzkiego mięsa, obrazowane może nie w
najmniejszych szczegółach, ale z całkiem przyzwoitą widocznością, mogły
poszczycić się dosyć przekonującą barwą i konsystencją sztucznej krwi. Choć
nieco zabrakło mi aktów autokanibalizmu, które biorąc pod uwagę tematykę
nasuwały się same przez się. I wreszcie, po trzecie po kilkudniowym przebywaniu
protagonistów w zatęchłym zamknięciu wypadałoby odpowiednio ucharakteryzować aktorów,
z czym jest już nieco gorzej. O ile ich ubranie i skórę znaczy odpowiednia
ilość brudu i krwi to gorzej prezentują się zęby i brak większego zarostu u
mężczyzn, co niestety chwilami znacznie zaniża realizm sytuacyjny. „Hunger”
posiada jeszcze jeden niezmiernie ważny aspekt, a mianowicie ciekawie poprowadzoną
fabułę, która pomimo ograniczonej przestrzeni i początkowemu zawieszeniu
mocniejszych wydarzeń, kiedy to cały scenariusz skupia się głównie na „wieczorku
zapoznawczym” bohaterów i nieustających rozmowach o ich rozpaczliwej sytuacji
oraz krótkich retrospekcjach z życia ich oprawcy jakimś cudem przykuł moją
uwagę na tyle, aby z umiarkowanym zainteresowaniem śledzić ich dalsze, coraz
bardziej odrażające losy. Owszem było kilka zapętleń, zbyt długo wlokących się scen,
ale w obliczu drugiej połowy seansu jakoś zupełnie straciło to znaczenie –
wówczas przyszło mi obcować z całkiem sporą, może niezniesmaczającą, ale
przynajmniej przyzwoicie zobrazowaną dawką gore
w oczekiwaniu na finał, którego byłam niezmiernie ciekawa, a które niestety
mocno mnie zawiodło.
Jak na horror niskobudżetowy „Hunger”, pomimo kilku znaczących niedoróbek,
prezentuje się całkiem znośnie. Myślę, że wielbiciele filmów grozy,
rozgrywających się w zamkniętych pomieszczeniach, osobliwych gierek psychopatów
z jego przerażonymi ofiarami oraz umiarkowanego rozlewu krwi mają szansę
znaleźć tutaj coś dla siebie, podobnie jak miało to miejsce w moim przypadku.
Wydaje się ciekawy. Co prawda wspomniany brak realizmu trochę mnie odstrasza, ale sama tematyka wydaje mi się arcyciekawa. Dzięki Buffy za cynk :)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to się stało, ale nie widziałam jeszcze tego filmu. Kiedy przeczytałam opis, od razu przypomniał mi się "Bunkier" Guya Burta. Jeśli mówisz, że znośny, to trzeba obejrzeć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń