Sarah Fittler i jej ośmioletni syn, Tim, wsiadają do taksówki, prowadzonej
przez psychopatę Boba, który zawozi ich do swojego położonego na odludziu domu,
po czym bez skrupułów morduje kobietę. Przez kilka kolejnych lat chłopiec jest
przetrzymywany przez zabójcę, który po nadaniu mu nowego imienia, Rabbit,
zaczyna obarczać go nowymi obowiązkami, w tym między innymi sprzątaniem po
rzezi, dokonywanej na niewinnych kobietach, które od czasu do czasu
przyprowadza do domu, aby zaspokoić swoje niezdrowe potrzeby. Gdy Rabbit
dorośnie odkryje, że jego oprawcy nie zależy tylko na darmowym służącym –
pragnie wychować sobie następcę, który będzie kontynuował jego dzieło
zniszczenia. Chłopak będzie musiał zdecydować, jaką drogę obrać: posłusznie
przybrać rolę psychopaty, czy postawić się swojemu stręczycielowi.
Thriller Jennifer Chambers Lynch, do obejrzenia, którego zachęciła mnie
Gina Philips w obsadzie (której, ku mojemu ubolewaniu przypadła bardzo mała
rólka) oraz reakcje innych widzów, przysięgających, że „Chained” wpisuje się w
poczet mocno schizoidalnych, wręcz chorych obrazów, co również (zważywszy na
maksymalnie odstręczające produkcje, które miałam już okazję obejrzeć)
wprowadziło mnie w błąd.
Fabuła filmu Lynch nie grzeszy większą innowacyjnością – przemieszanie
typowych dla thrillera motywów porwania i psychopaty, ale nie o oryginalność
tutaj chodzi tylko o sposób, w jaki pani reżyser opowiada swoją historię.
Chwytający za serce wstęp, w trakcie którego towarzyszymy małemu Tomowi,
zamkniętemu w taksówce, stojącej w garażu i przysłuchującemu się wrzaskom
mordowanej w pomieszczeniu obok matki z miejsca nastawia nas antypatycznie
względem jej oprawcy, którego znienawidzimy jeszcze bardziej, gdy zdecyduje się
zatrzymać chłopca. Dyscyplina, którą Bob od tej chwili mu narzuci (zjadanie po
sobie resztek z talerza, zakopywanie ciał potwornie okaleczonych kobiet) oburzy
nas jeszcze mocniej, a do zmiany tego niechętnego względem Boba nastawienia nie
skłonią nas nawet retrospekcje, w których podejrzymy jego traumatyczne
dzieciństwo, jasno nawiązujące do tytułu filmu, bowiem głównym zamysłem twórców
było zobrazowanie swoistego łańcucha pokoleniowego – udowodnienie, że grzechy
ojców przechodzą na ich synów i tak bez końca. Gdy Rabbit dorasta i za namową
swojego „opiekuna” zaczyna studiować ludzką anatomię, aby należycie przygotować
się do roli, jaką ten dla niego umyślił (kontynuowania dzieła zniszczenia),
pomimo jego wyraźnej niechęci do krzywdzenia ludzi w widzu zaczynają kiełkować
lekkie obawy – w końcu chłopak, pomimo wielu sposobności nie zabija swojego
oprawcy, żywi do niego ambiwalentne uczucia (niczym niektórzy seryjni mordercy
do swoich rodzicielek): nienawidzi go, ale równocześnie jest do niego
emocjonalnie przywiązany. Być może to przywiązanie w sporej mierze bierze się
ze strachu, jaki psychopata nieodmiennie w nim wzbudza i niemożności (w jego
mniemaniu) egzystencji w normalnym świecie, wszak sporą część życia spędził w
zamknięciu, ale nie zmienia to faktu, że nadal jest biernym świadkiem czynów
swojego stręczyciela.
Lynch udało się wytworzyć hipnotyzującą atmosferę, głównie za pomocą oszczędnej
ścieżki dźwiękowej, zdominowania obrazu ciemnymi, przygaszonymi barwami oraz
wystroju domostwa, z jego zadbanym, acz mocno przestarzałym uposażeniem. Wszystko
to, w połączeniu ze sporym nagromadzeniem psychologii, skupiającej się na relacji
psychopata-ofiara sprawia iście posępne wrażenie. Na sukces tak intrygującego
przedstawienia spaczonych interakcji międzyludzkich składa się przede wszystkim
przyzwoite aktorstwo – Vincent D’Onofrio, którego osobliwa maniera, polegająca
na wprowadzaniu krótkich przerywników pomiędzy wypowiadanymi słowami idealnie
dopasowała się do przerażającej charakterystyki jego postaci. Tymczasem nasz
dorosły Rabbit, Eamon Farren całkiem zgrabnie poradził sobie ze skomplikowaną,
opartą na wielu sprzecznościach psychiką ofiary. Jedyne, co mogę zarzucić
produkcji Lynch to troszkę zbyt mocno rozwleczona środkowa część filmu oraz
zbyt asekurancka postawa w obliczu makabry - gdyby pokusiła się o bardziej
dosłowne, jeszcze silniej zdeprawowane oblicze Boba to „Chained” w pełni
zasłużyłby sobie na miano tych przesadzonych opinii innych widzów,
przysięgających, że oto mieli do czynienia z niezwykle chorym obrazem.
Po przebrnięciu przez nudnawy środek filmu, który tym bardziej sprawia
wrażenie obcowania z mocno nierównym obrazem, jeśli weźmiemy pod uwagę mocny
początek, akcja znowu nabiera tempa w końcówce, nagrodzonej mocno zaskakującym
finałem, który równocześnie pozostawia furtkę na wieloraką interpretację. UWAGA SPOILER Po zamordowaniu ojca,
który okazuje się być bratem Boba, którego z kolei wynajął do zabicia żony i synka,
Rabbit wraca do domostwa swojego długoletniego stręczyciela, aby w domyśle
widzów kontynuować jego makabryczne dzieło. To oczywiście, może być jedynie
nadinterpretacja (choć nie wydaje mi się), bo Lynch nie mówi niczego wprost,
pozostawiając ocenę psychiki chłopaka w gestii odbiorców KONIEC SPOILERA.
Myślę, że „Chained” to całkiem zgrabne studium psychologiczne, zarówno
bezwzględnego zwyrodnialcy, jak i zagubionej ofiary porwania, aczkolwiek daleko
mu jeszcze do odważnego, epatującego daleko idącą makabrą i niewygodnymi tezami
na temat natury ludzkiej, szokującego obrazu, którego oglądałoby się w stanie
silnego wzburzenia emocjonalnego – w tym przeszkadza głównie słabszy środek,
który sprawia wrażenie, jakby Lynch sama nie wiedziała, czym też zapełnić wymagane
minuty projekcji. Jednakże pozostałe aspekty „Chained” prezentują się na tyle
przyzwoicie, aby całkiem znośnie spędzić nudny wieczór, szczególnie, jeśli
interesuje się wszelkiej maści „odchyleńcami”.
pamiętam, że obejrzałem ten film ze względu na naziwsko reżyserki - to w końcu córa Lyncha, trzeba sprawdzić co potrafi! i tak jak film podobał mi się, bo podobał - nic nadzwyczajnego, tak do zakończenia mogę się nawet uśmiechnąć - pomysłowe i zaskakujące, trzymające poziom.
OdpowiedzUsuńMnie film sie podobał,obejrzałam go po pierwsze ze względu na nazwisko pani reżyser,po drugie ze wzgledu na Vincenta D’Onofrio.Uważam,że "Chained" to świetne studium przypadku syndromu sztokholmskiego,powstałego na skutek stresu przywiązania ofiary/porwanego do napastnika/porywacza,które uwzględnia lojalność i nieraz nawet sympatie wobec porywacza.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie,że środkowa część filmu była nieco nudnawa,po prostu przydługa.jednak całość trzymała w napięciu co jest sporym plusem filmu.Aktorko film także dobrze wypadł według mnie.
Pozdrawiam
Film nie powiem, że mi się nie podobał, ale przy końcówce zdarzyło mi się parę razy film przewinąć do przodu.
OdpowiedzUsuńFilm po części wydawał się dla mnie "łapać" rzeczywistość zachowań bohaterów, ale w drugiej połowie seansu już z kolei miałam zupełnie odwrotne odczucia. Mam też wrażenie, że to film, który większości nie przypadł by do gustu.
Dziękuję za recenzję, dzięki której po raz kolejny miałam okazje obejrzeć coś ciekawego na wieczór : )
Czyli chwilami za bradzo rozwleczony - też odniosłam takie wrażenie. Nie jest zły, ale pewnie wypadłby o niebo lepiej, gdyby nieco skrócić niektóre sceny.
Usuń