Jack Smurl wraz z rodzicami, żoną Janet i i dwiema córkami wprowadza się do
nowego domu na przedmieściu. Smurlowie niemal natychmiast zaprzyjaźniają się z
sąsiadami i kościelną wspólnotą oraz dołączają do licznych akcji organizowanych
przez społeczeństwo, celem poprawy jakości ich życia. Na świat przychodzą
również dwie kolejne córki Jacka i Janet. Dla kobiety ta sielanka wkrótce
dobiega końca, bowiem zaczyna słyszeć rozlegające się w pustym domu głosy i
niezidentyfikowane dźwięki oraz widywać niepokojące zjawy. Początkowo Janet jest
przekonana o swojej niepoczytalności, ale zmienia nastawienie, gdy pozostali
członkowie jej rodziny, niegdyś tak sceptycznie nastawieni do jej mrożących
krew w żyłach opowieści, również zaczynają świadkować niepokojącym wydarzeniom.
Po bezowocnych próbach uzyskania pomocy od Kościoła Janet i Jack zwracają się
do światowej sławy pary demonologów, Eda i Lorraine Warrenów, którym wystarczy
jedna wizyta w domu Smurlów, aby odkryć, że zagnieździły się w nim nie tylko trzy
duchy, ale również bardzo niebezpieczny demon seksualny, który pragnie rozbić ich
rodzinę.
Po seansie najnowszego hitu Jamesa Wana, pokrótce przedstawiającego
postacie nieustraszonych demonologów, Eda i Lorraine Warrenów, wypada
przybliżyć inną ich sprawę, sfilmowaną w 1991 roku przez Roberta Mandela w
telewizyjnej produkcji, opartej na zeznaniach świadków, którzy ponoć na własne
oczy widzieli, do czego zdolne były byty zamieszkujące dom rodziny Smurlów w
latach 70-tych i 80-tych. Podobnie, jak w „Obecności” autentyczność
zaprezentowanych w „Nawiedzonym domu” wydarzeń jest wysoce dyskusyjna, bo choć
w sprawę był zaangażowany również Kościół (co prawda zainterweniował dopiero po
kilkunastu latach, ale lepiej późno niż wcale) kwestia wiary odbiorców w
zasadność jego działalności oraz w słowa świadków pozostaje otwarta – brak jakichkolwiek
materialnych dowodów zapewne napełni daleko idącym sceptycyzmem, co bardziej
racjonalne osoby, ale jednocześnie rozbudzi wyobraźnię ludzi wierzących w
zjawiska, „o których nawet filozofom się nie śniło”.
Niski budżet „Nawiedzonego domu” jest aż nazbyt widoczny – amatorska realizacja
i sztuczne wizualizacje demona niestety niekorzystnie wpływają na klimat
niezdefiniowanej grozy, tak przyzwoicie wyczuwalny w momentach mniejszej
dosłowności. Zawsze optowałam za szczegółowymi materializacjami sił
nadprzyrodzonych, woląc być straszona obrazem, zamiast niedopowiedzeniami, ale
akurat w tym przypadku sceny, w których widzowi niedane będzie obejrzeć
czyhającego na Smurlów zagrożenia w całej okazałości wypadają o wiele bardziej przekonująco.
Motyw przeprowadzki do nowego domu (nie na odludzie, a podobnie, jak to miało
miejsce w „Duchu” na spokojne przedmieście z masą sąsiadów w pobliżu) pewnie
odstraszy, nastawionych na oryginalność fabularną widzów, ale równocześnie zadowoli
koneserów ghost story, wręcz
poszukujących w swoim ulubionym podgatunku horroru tego rodzaju powtarzalności.
Początkowo duchy, zamieszkujące dom Smurlów będą sygnalizować swoją obecność
jedynie Janet, bardziej bawiąc się z nią, aniżeli przerażając, jak to miało
miejsce w przypadku przekładania z miejsca na miejsce taśmy klejącej. Jednak z
czasem postawią na bardziej dosłowne zaznaczanie swojej obecności, co widz
dojrzy na przykład w momencie jednej z lepszych scen w filmie, kiedy to Janet
będąc w piwnicy słyszy wołającą ją teściową – twórcy znakomicie wykorzystali możliwości
dźwięku, który najpierw rozlega się z parteru, aby za chwilę rozbrzmieć tuż za
plecami przerażonej kobiety. Trzeba Mandelowi przyznać, że z tego rodzaju,
subtelnych, pełnych niedopowiedzeń scen wycisnął maksimum grozy, która może i
nie ma takiej mocy, aby przestraszyć zaznajomionego z kinem grozy widza, ale miejscami
przynajmniej lekko niepokoi. W końcu wystarczy sobie przypomnieć choćby pamiętny
moment w łóżku, kiedy to demon ściąga kołdrę z małżeństwa, rzuca kobietą po
ścianach sypialni, albo dotyka jej, żeby w pełni zrozumieć coraz dobitniej
ogarniającą Smurlów głęboką panikę, którą dodatkowo potęguje bierność Kościoła
(poza dwiema wizytami księży, gdzie pierwsza do złudzenia przypomina wędrówkę
duchownego po nawiedzonym domu, zaprezentowanym w „Horrorze Amityville”) i zamieszanie
wywołane przez prasę. Jedynymi ludźmi, którzy starają się im pomóc są światowej
sławy „łowcy demonów”, Warrenowie, których wizyta w nawiedzonym domu Smurlów
zapoczątkowuje dosłowne wizualizacje bytności demona, sukkuba, który nie cofnie
się absolutnie przed niczym, aby dopiąć swego – rozbić kochającą się rodzinę,
przy okazji zapewniając sobie odrobinę przyjemności seksualnej. Mowa tutaj,
oczywiście o pamiętnej scenie gwałtu Jacka przez pryszczatą kobietę ze spróchniałymi
zębami, która w trackie stosunku płynnie zmienia swoją wagę – od w miarę
ładnej, zgrabnej dziewczyny do puszystej maszkary ze strąkowatymi włosami, która
zamiast straszyć jedynie śmieszy, ale za to otoczka (migające pastelowe barwy) całego
tego feralnego seksu jest całkiem pomysłowa. Rozczarowuje również tajemniczy
byt, widywany przez Janet i jej teściową, który jest jedynie czarną pikselową
plamą, snującą się po domu i wywołującą mocno nieprzekonujące wrażenie.
Sally Kirkland i Jeffrey DeMunn w rolach dorosłych Smurlów warsztatowo
wypadli całkiem wiarygodnie, a należy pamiętać, że ich role nie sprowadzały się
jedynie do chodzenia i wrzeszczenia na widok nadprzyrodzonych bytów, bowiem twórcy
w tym konkretnym przypadku skupili się również na zobrazowaniu reakcji psychiki
ludzkiej na podobne „przygody” – jej powolnej destrukcji, staczania się w
stronę czystego szaleństwa. Natomiast odtwórcy ról Warrenów, Diane Baker i
Stephen Markle, musieli zadowolić się dosyć konwencjonalnymi rolami,
niewyróżniającymi się niczym szczególnym na tle pozostałych członków obsady.
„Nawiedzony dom” to całkiem zgrabnie nakręcona, ponoć oparta na faktach ghost story, w której cieszy przede
wszystkim subtelne kreślenie tajemnicy – dopóki twórcy nie pokazują zbyt wiele
zarówno klimat, jak i stopień realizmu stoją na przyzwoitym poziomie,
aczkolwiek kilka scen daleko idącej dosłowności, która przez wzgląd na niski
budżet mogła pochwalić się jedynie irytującą sztucznością można było z
powodzeniem wyciąć. Jednakże, pomijając już te znaczące niedoróbki, należy
pochwalić twórców za częściowe odejście od konwencji ghost story w chwilach potępiania powolnych praktyk kościelnych
oraz amerykańskiego społeczeństwa, skorego do uzewnętrzniania swojego sceptycyzmu
kosztem emocjonalnie wyczerpanej rodziny. Biorąc to wszystko pod uwagę jestem skora
polecić ten obraz każdemu wielbicielowi nastrojówek, którego nie jest w stanie
zrazić chwilami mocno amatorska realizacja oraz poszukiwaczom tzw. „prawdziwych
historii”, bo skoro wierzą w tego rodzaju nadnaturalne opowieści ich wrażenia z
seansu pewnie będą jeszcze większe od moich.
brzmi ciekawie, i tak na razie nie mam za bardzo co oglądać więc się skuszę :)
OdpowiedzUsuńO proszę, Buffy o Smurlach, a ja o Warrenach ;-) Para demonologów chyba będzie znowu w centrum zainteresowania heh.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że film parę latek już ma... wtedy niestety nie mieli takich efektów specjalnych :D. Nie to, że w filmach żywię się jedynie komputerowymi wybuchami, czy innymi technologicznymi dziwostkami, ale w dzisiejszych filmach grozy ich brak jednak jest mocno odczuwalny :P.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)!
Melon