Pierwsza w Polsce antologia dwudziestu pięciu opowiadań o zombie, autorstwa
dwudziestu jeden naszych rodzimych autorów (zarówno tych zaprawionych w
pisarstwie, jak i debiutantów) i jednego amerykańskiego mistrza bizarro. „Zombiefilia”
dzięki altruistycznemu podejściu jej twórców do swojego zawodu (i po części
pewnie z powodu problemów z wypuszczeniem na nasz rynek wydawniczy ich zamysłu
literackiego) trafiła w ręce czytelników w formie darmowego e-book’a, choć mnie
przyjemność jego przeczytania kosztowała niemalże 50 zł… cóż, niechęć do „elektronicznej
literatury” niezmiennie naraża mnie na spore wydatki.
Ciężko jest zaproponować czytelnikom coś oryginalnego w tematyce zombie,
więc jak można się było tego spodziewać sporo tekstów eksploruje jakże
konwencjonalny motyw zarazy opanowującej świat i egzystencji kilku niedobitków
w postapokaliptycznych realiach. Jednakże, choć owa oś fabularna była już
nieraz eksploatowana zarówno w kinematografii, jak i literaturze muszę
przyznać, że kilka zaproponowanych w niniejszym zbiorze opowieści stanowiło
całkiem odprężającą lekturę na nudny wieczór. Dawid Kain skupił się na życiu
pewnej pary w postapokaliptyczny świecie, kładąc szczególny nacisk na w zamyśle
szokujące zakończenie, które mnie niestety udało się z łatwością przewidzieć.
Sylwia Błach zaproponowała historię widzianą z punktu widzenia żywego trupa i
jedyne co mogę zarzucić jej opowiadaniu to zbyt mała objętość, bo tak
dopracowanego, wręcz idealnego warsztatu pisarskiego rzadko można uświadczyć we
współczesnej literaturze, nie tylko polskiej, ale również światowej. Paweł
Waśkiewicz zaprezentował troszkę przydługą, a co za tym idzie miejscami nużącą
przeprawę przez opanowane przez zombie miasto, które miejscami pomimo swojej
konwencjonalności całkiem mocno rozbudzało moje zainteresowanie, szczególnie w
momentach wybryków pewnej mamuśki, której chęć przetrwania była silniejsza od
dobra jej rodziny. Ze wszystkich stricte apokaliptycznych wizji najbardziej
podobała mi się ta autorstwa Łukasza Radeckiego, bo zauważyłam w niej ciekawą
zabawę formą, udaną próbę przedstawienia czegoś znanego w zupełnie odmiennym
stylu, z punktu widzenia ofiar żywych trupów i nosiciela wirusa. Naprawdę
znakomicie się to czytało! Marcin Podlewski pokusił się o troszkę fantastyczną
wizję postapokaliptycznego życia niedobitków w podziemnym schronie i pełnej niebezpieczeństw
przeprawie jednego mężczyzny przez opanowaną przez zombie ziemię – szkoda tylko,
że miejscami opowiadanie jest zbyt mocno rozwleczone, a w zamyśle zaskakujące
zakończenie bardzo łatwo przewidzieć.
W „Zombiefilii” znalazło się również miejsce na małą dawkę czarnego humoru.
Na przykład Rafał Christ pokazał, w jaki sposób wirus zombizmu może przyczynić
się do ukarania polskiej służby zdrowia za jej posuniętą do granic absurdu
niekompetencję. Marcin Rojek poeksperymentował troszkę ze smerfami-zombie (tak,
wiem jak to brzmi), zgrabnie przenosząc konwencję znanej animacji w realia
krwawego horroru, a Krzysztof T. Dąbrowski w swoim tekście zastanawiał się, jak
też prezentowałaby się mowa żywych trupów, a całą tę historię zakończył tak
popularnym w Polsce pytaniem, że aż parsknęłam śmiechem, a co za tym idzie bez
wahania przyznałam przed samą sobą, że jeśli chodzi o humorystyczne opowieści w
tym zbiorze Dąbrowskiemu należy się laur pierwszeństwa.
Poziom opowiadań w niniejszym zbiorze jest mocno zróżnicowany, od genialnych,
przez przyzwoite po nudnawe, ale wypadałoby wspomnieć przede wszystkim o tych
wyróżniających się na tle całej antologii i nieeksplorujących do bólu oklepanej
tematyki apokaliptycznej (no może poza tekstem Błach, który tak dalece zachwyca
stylem, że można z powodzeniem przymknąć oko na schematyczność fabularną oraz
Łukasza Radeckiego). Wielce ukontentowało mnie opowiadanie Pauliny Kuchty o
prostytutce-zombie. Co tam ukontentowało – ono mnie wręcz zaszokowało tak
dalece posuniętą pomysłowością, tym samym w moim mniemaniu windując się na sam
szczyt najlepszych tekstów w niniejszym zbiorze. Podobała mi się też
wzruszająca wizja Artura Kuchty, która choć nie pasowała zbytnio do horroru to
przynajmniej zmusiła do współczucia antagoniście, z zupełnie innej niż w innych
opowieściach tutaj zaprezentowanych, strony. Magdalena Maria Kałużyńska również
pozytywnie mnie zaskoczyła, bo choć pierwsze jej opowiadanie zamieszczone w tym
zbiorze troszkę razi niedopracowaniem dialogów i przydługim wstępem to sam
zamysł ataku żywych trupów na supernowoczesny budynek i roli w tym wszystkim
ortodoksyjnych obrońców przyrody prezentuje się całkiem smacznie. Podobnie, jak
drugi tekst tej autorki przedstawiający wizję opanowania przez wirus zombizmu (oddziałującego
jedynie na dorosłych) jednego miasta, w którym to dzieci muszą walczyć o
przetrwanie. Znakomicie prezentuje się również historia Grzegorza Gajka o
pewnej kobiecie stającej twarzą w twarz ze zmarłym mężem oraz pełne wszechobecnego
brudu i ogólnej degeneracji opowiadanie Amerykanina, Carltona Mellicka III. Na
koniec zostawiłam sobie tekst debiutantki Pauliny Król, która jak na pierwszy
raz pokazała się z jak najlepszej warsztatowej strony, przy okazji proponując
czytelnikom swego rodzaju odwrócenie konwencji (wyjazd grupki przyjaciół na łono
natury tak charakterystyczny dla filmowych slasherów
a nie zombie movies) oraz iście
odrażającą próbkę gore. Moim zdaniem,
paradoksalnie debiutantka znacznie zawyżyła ogólny poziom „Zombiefilii”.
Podsumowując pierwsza polska antologia o zombie prezentuje się całkiem
przyzwoicie, choć oczywiście jak to często w tego rodzaju zbiorkach bywa nie
obyło się bez nieco słabszych tekstów. Cóż, trzeba przymknąć na to oko i
cieszyć się, że nasi rodacy coś robią, aby nieco ożywić polską wizję horroru
oraz już dziś zacząć zaczytywać się w tych naprawdę udanych opowiadaniach „Zombiefilii”,
bo takowych mamy tutaj całkiem sporo.
Miałem obawy przed przeczytaniem, bo pojmowanie horroru przez moich rodaków zawsze uważałem za zbyt zaściankowe, takie wymuszone walenie grozą której tak naprawdę nie ma. Ale w sumie jestem zadowolony bo wiele opowiadań nie próbowało na siłę zaskakiwać na wzór Amerykanów, a pary pisarzy nawet zaproponowało swoje własne wizje tematu zombie więc jestem jak najbardziej na tak.
OdpowiedzUsuńJarek
Obcując z polską prozą z gatunku horroru też często mam takie wrażenie (na filmach nawet nie wytrzymuję do końca), ale ostatnimi czasy zauważyłam u naszych rodzimych pisarzy grozy pewne ożywienie - ich wizje horroru (jak to skrótowo napisałam w recce) zaczynają coraz bardziej odbiegać od tych wymuszonych elementów a la literatura zachodnia w swoim własnym indywidualnym kierunku - a indywidualizm zawsze jest lepszy od bezkrytycznego powielania utartych w horrorze schematów:)
UsuńNo tą inspirację stanami najbardziej widać i Śmigla i w zbiorze "Halloween", a i jeszcze nie lubię potocznego języka, miejskiego slangu który prezentuje Kain w "Punkcie wyjścia" i Orbitowski w swojej twórczości.
UsuńJarek
Ja akurat Śmigla lubię - zgadzam się, że jego fabuły zmierzają w kierunku tej proponowanej przez Amerykanów, ale za to styl ma bardzo dobry. Za to średnio porywają mnie wizje Cichowlasa i Kyrcza - tam dostrzegam sporo z B-klasowej mody eksplorowanej przez Amerykanów, a nawet Anglika Guy'a N. Smitha.
UsuńA co się tyczy tendencji naszych rodzimych pisarzy do miejskiego slangu to zgadzam się w całej rozciągłości - takie "łamańce językowe" to nie dla mnie.
świetny blog :) zapraszam do mnie do komentowania i obserwowania http://alex-faashion.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBardzo wielkie dzięki, Aniu. :)
OdpowiedzUsuń