Druga część sześciotomowego opus magnum angielskiego pisarza, Clive’a
Barkera. Wszystkie książki w skład których wchodzą gloryfikowane przez krytyków
i autorów literackich horrorów opowiadania pierwotnie ukazały się w 1984 i 1985
roku, ale pomimo upływu przeszło trzydziestu lat pierwszych polskich wydań
dotychczas nie wznowiono, co generuje dwie poważne niedogodności – stwarza niemałe
kłopoty w pozyskaniu wszystkich sześciu tomów „Ksiąg krwi” i wymusza na zainteresowanych
owymi publikacjami czytelnikach obcowanie z topornymi tłumaczeniami oraz
nieudolną korektą. Co w połączeniu z ogólnikowym warsztatem Barkera, który spisując
opowiadania wchodzące w skład „Ksiąg krwi” stawiał pierwsze kroki w pisarskim fachu,
obniża siłę oddziaływania bądź co bądź niepospolitych opowieści snutych na
kartach niniejszych publikacji. Po lekturze pierwszej „Księgi krwi” wiedziałam
już, jakiego stylu i tłumaczenia mam się spodziewać, przez co obcowanie z
drugim tomem było dla mnie nieco przystępniejsze, co wcale nie oznacza, że
przestałam marzyć o nowych, staranniej opracowanych polskich wydaniach.
Pierwsze spotkanie
z interesującym, a miejscami nawet mocno zniesmaczającym obrazem Anthony’ego
DiBlasiego zatytułowanym „Dread” było dla mnie tak wyrazistym przeżyciem, że
wprost nie mogłam się doczekać lektury opowiadania, na kanwie którego powstał scenariusz
filmu. „Lęk” jest pierwszym i zarazem moim zdaniem najlepszym tekstem
zamieszczonym w drugiej „Księdze krwi”, choć filmowa wersja, jak to zwykle z
adaptacjami krótkich form literackich bywa znacząco rozbudowała pomysł Barkera.
Opowiadanie traktuje o studencie, który zaprzyjaźnia się ze starszym kolegą z uczelni
zafascynowanym strachem, tak bardzo, że decyduje się poddać skandalicznemu
eksperymentowi ich wspólną znajomą, a od niedawna swoją dziewczynę,
wegetariankę. Zafiksowany na punkcie ludzkich lęków student zamyka koleżankę w obskurnym
pokoju i zmusza ją do konfrontacji ze strachem na myśl o konsumpcji mięsa. Choć
z przebiegiem owego nieludzkiego eksperymentu zapoznajemy się ze pośrednictwem
zdjęć dziewczyny zrobionych podczas jej kilkudniowej gehenny, które maniak
pokazuje koledze, to wystarczy, żeby wywołać oburzenie i niesmak na myśl o
niewinnej studentce zmuszonej do spożywania zepsutego, zarobaczywionego mięsa.
Stan pożywienia jest wywołany długim zwlekaniem dziewczyny, wzdragającej się
przed jego skonsumowaniem, co nasuwa uniwersalny wniosek, że im szybciej
stawimy czoła własnym lękom tym mniej boleśnie to odczujemy. Na miejscu Barkera
poprawiłabym jedynie ostatnią partię – zrezygnowałabym z nużącego pobytu w
przytułku i postarałabym się o bardziej drastyczną ostateczną konfrontację, bo
w porównaniu z wcześniejszymi, bulwersującymi wydarzeniami wypada mało
charakterystycznie.
Opowiadaniem,
któremu moim zdaniem niewiele brakuje do poziomu „Lęku” jest „Jacqueline
Ess: jej wola i testament”, którego pragnęłabym zobaczyć też na
ekranie. Zadziwiające, że jeszcze nikt nie zdecydował się przełożyć tej
opowieści na język filmu, bo już sam pomysł roztacza przed twórcami
nieograniczone możliwości szokowania widzów. Barker w części wykorzystał dobrodziejstwa
płynące z tego kuriozalnego konceptu, ale i tak pozostał pewien niedosyt. Wszak
kobieta władna za pomocą siły woli odkształcać ludzkie ciała to temat, który
znakomicie sprawdziłby się w powieści, bowiem na tak ograniczonej przestrzeni
autor zwyczajnie nie mógł wyczerpać wszystkich możliwości płynących z owego
motywu. Choć wystarał się o kilka wielce makabrycznych, pomysłowych ustępów
tożsamych dla body horrorów, które w
połączeniu z wątkami niszczejącej obsesji mężczyzn na punkcie tytułowej
bohaterki, a la modliszki zapewniły kawał intrygującej, miejscami nawet zniesmaczającej
prozy. Co nie zmienia faktu, że fabuła niniejszego opowiadania oddziaływałaby
na mnie jeszcze silniej, gdyby Barker rozwinął ją w dłuższej publikacji.
Kolejnym całkiem
zajmującym opowiadaniem jest w moim odczuciu „Piekielna konkurencja”,
traktująca o wyścigu po… demokrację. Raz na sto lat na ulicach Londynu jest organizowany
bieg długodystansowy. Wraz z ludźmi w charytatywnej gonitwie udział bierze tak
zwany chowaniec, istota przybyła z Piekła, której wygrana zagwarantuje nieczystym
mocom niepodzielne rządy na Ziemi. Jeśli zwycięży człowiek Anglicy będą mogli cieszyć
się kolejnym wiekiem demokracji. Pomysł, jak przystało na „Księgi krwi” jest nieco
osobliwy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo generuje kilka zapadających
w pamięć, nowatorskich metamorfoz wyglądu zewnętrznego chowańców (np. głowa w
formie wachlarza z noży, czy łeb pszczoły i szczęki uformowane z miazgi) oraz
napięcie, wynikłe z niepewnego końca zmagań biegaczy, ściganych na trasie przez
piekielne stworzenia.
„Na świecie jest
coś gorszego niż lęk. To życie, które nie może się skończyć, mimo że umysł
błaga ciało o zgon. A najgorsze jest spełnienie się snów.”
W tym samym
szeregu, co „Piekielną konkurencję” postawiłabym swoisty ukłon w stronę
kultowego opowiadania Edgara Allana Poego, zatytułowany „Nowe morderstwa przy Rue Morgue”.
Lekko kryminalną opowieść o mężczyźnie, który przybywa do Paryża na prośbę
długoletniej przyjaciółki, której brata oskarżono o okrutne morderstwo
dziewiętnastolatki. Przybysz rozpoczyna własne śledztwo, dzięki któremu trafia
na ślad rosłego nieznajomego dzierżącego w ręku brzytwę, jakoś związanego z
przebywającym w areszcie starszym mężczyzną. Jak przystało na Clive’a Barkera fabułę
dosyć obficie podlano krwią i to w całkiem plastycznie oddanych ustępach
obdzierania ludzi ze skóry, ale zabrakło mi większej tajemniczości w pierwszych
partiach, dłuższego skupienia na zagęszczającej się atmosferze grozy. Wszystko
inne, łącznie z dziwaczną naturą mordercy i lekko groteskowym morałem, tworzyło
całkiem zgrabną całość, znajdowało się na swoim miejscu i gdyby tylko wzbogacić
tę opowieść bardziej wyrazistym klimatem mogłoby z tego powstać niezapomniane
dziełko.
Czego nie mogę
powiedzieć o moim zdaniem najgorszym utworze, zamieszczonym w drugiej „Księdze
krwi”. „Skóry ojców” traktują o potworach, które pojawiają się w małym
miasteczku w Arizonie i na pustynnych terenach otaczających owe ludzkie
skupisko. Szukają chłopca, którego przed sześcioma laty zrobili z tutejszą kobietą.
Do czasu wynurzeń Barkera na temat okrucieństwa ojczyma chłopca nie jest
jeszcze tragicznie, choć przerywniki w formie spotkań potworów z innymi
bohaterami opowiadania przynajmniej mnie nie przyniosły żadnej rozrywkowej wartości.
Ale naprawdę nudno zrobiło się dopiero w drugiej partii, w trakcie ostatecznej
konfrontacji ludzi z potworkami, mało makabrycznej i nazbyt popisowej, co nieco
przesłoniło ciekawy zabieg demonizowania ludzi i uczłowieczania szkaradnych stworów,
po który Barker kilka lat później z lepszym skutkiem sięgnął również w swojej
powieści zatytułowanej „Cabal. Nocne plemię”.
Po lekturze
drugiej „Księgi krwi” jestem zmuszona podtrzymać swój wniosek, że opowiadania
Clive’a Barkera zyskałyby na wartości, gdyby polscy wydawcy zdecydowali się na
bardziej staranne wznowienia. Ponadto tak samo, jak w pierwszym tomie warsztat
początkującego wówczas pisarza pozostawia wiele do życzenia – nawet nie zbliża
się do dojrzałości i opisowej obszerności, którymi charakteryzują się jego
późniejsze publikacje, ale choćby przez wzgląd na pomysły i śmiałe podejście do
aspektów gore zarówno pierwszy, jak i
drugi tom „Ksiąg krwi” w moim odczuciu zasługują na uwagę wielbicieli prozy
ekstremalnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz