Na wyspie Landegode w gminie Bodo dwóch chłopców odnajduje skrępowanego,
zmarzniętego mężczyznę z rękami zanurzonymi w wodzie. Sprawą zajmuje się
sierżant Rino Carlsen, łącząc ten atak z okaleczeniem innej ofiary, tym razem
za pomocą ognia. Tymczasem trzysta kilometrów na północ od Bodo, w małym
nadmorskim miasteczku Bergland starsze małżeństwo znajduje na plaży porcelanową
lalkę Azjatki przytwierdzoną do miniaturowej tratwy wyplecionej z łyka.
Alarmują policję, ale śledczy nie widzą powodu do niepokoju w zabawkach
wyrzucanych przez morze. Do czasu odnalezienia okaleczonej kobiety w sukience
przypominającej tę, w którą przyodziano lalkę. W sprawę angażuje się przebywający
na zastępstwie posterunkowy Niklas Hultin, który niedawno przeprowadził się do
Bergland wraz ze swoją chorą żoną Karianne, która wychowała się w tym miejscu.
Wkrótce pojawia się kolejna ofiara, a Hultin odkrywa, że klucz do
rozszyfrowania tożsamości sprawcy znajduje się w przeszłości kilku mieszkańców
miasteczka.
Do czasu spotkania z „Wirem” autorstwa norweskiego pisarza, Frode Granhusa,
byłam przekonana, że wszystkie lepsze nazwiska twórców literatury z północnych
regionów Europy polscy wydawcy zdążyli już przedstawić swoim czytelnikom. Przy
okazji oczywiście na fali trwającego trendu zalewając rynek również mniej
udanymi pozycjami. Wygląda jednak na to, że w zalewie tych wszystkich
skandynawskich pisarzy zapomniano o jak wnoszę z „Wiru” wielce utalentowanym
autorze, który debiutował już w 2003 roku powieścią „Hevneren”. W ręce polskich
czytelników oddano natomiast jego trzecią książkę, z obietnicą rychłego
ukazania się kolejnej. Mam nadzieję, że nie na wyrost, bo doświadczenie ze
skandynawską prozą zdążyło mnie już nauczyć, że prawdziwe perły wywodzące się ze
wspomnianego regionu Europy nie są zbyt powszechne. Przyjemnych w odbiorze
lektur trafia się całkiem sporo, ale tak charakterystycznych, jak „Wir”
doprawdy niewiele, przez co naprawdę pragnęłoby się częstszych spotkań z „piórem”
Frode Granhusa.
Wczesnojesienna, deszczowa sceneria nadmorskiego małego miasteczka oraz niewielkiej
wyspy, z plażami obmywanymi morskimi falami z mnogością stromych skarp i skał.
Już samo umiejscowienie akcji obiecuje iście klimatyczną rozrywkę w duchu
najlepszych literackich dreszczowców, ale za sprawą niebywale hipnotyzujących
opisów Granhusa sceneria wręcz urzeka pięknem nieprzejednanej przyrody i niepokoi
nieustannie akcentowaną nieuchwytną grozą. Granhus wyniósł swój unikalny
warsztat na prawdziwe wyżyny dzięki umiarowi – absolutnie żaden ustęp opisowy
nie bazuje na niezmiennie irytującej mnie lapidarności, tak częstego w literaturze
kryminalnej streszczania wszystkiego w kilku krótkich zdaniach, ale
jednocześnie próżno też szukać takiego opisu, który poprzez nadmierną długość
zmęczyłby odbiorcę. Inny słowy, Frode Granhus kształtując swoją opowieść
wykorzystał dokładnie tyle słów, ile można wymagać od tego rodzaju pozycji,
przy okazji dając czytelnikom próbkę swojego dojrzałego, zniewalającego stylu i
rzadko spotykanej dużej pomysłowości w warstwie fabularnej. Początkowo akcja
toczy się dwutorowo, z perspektywy dwóch śledczych, Rino Carlsena i Niklasa
Hultina, oddalonych od siebie o trzysta kilometrów, ale zaznajomiony z prozą
kryminalną odbiorca zapewne ani przez chwilę nie będzie wątpił w istnienie
punktów wspólnych obu dochodzeń. Jednakże jestem przekonana, że na
przeświadczeniu o powiązaniu tych dwóch wątków się skończy, bo nie chce mi się
wierzyć, że jakikolwiek odbiorca, nawet największy koneser kryminałów
przedwcześnie wyklaruje sobie całościowy obraz intrygi snutej na kartach „Wiru”.
Frode Granhus jest zbyt przebiegły, żeby „wpaść w pułapkę” przewidywalności i
zbyt zmyślny, żeby bazować na oczywistościach i zbiegach okoliczności. Może
gdyby autor skoncentrował się na jednym wątku nie zdołałby osiągnąć tej trudnej
sztuki „wyprowadzania czytelnika w pole”, pogrywania na jego oczekiwaniach, ale
mnogość różnego rodzaju, pozornie niezwiązanych ze sobą incydentów, które z
kolei wyrosły z wydarzeń sprzed wielu laty znacząco dopomogła w dezorientowaniu
odbiorcy. W dodatku bez wprowadzania poczucia przekombinowania, bez zauważalnego
gubienia się w detalach, dzięki rzecz jasna zręcznemu żonglowaniu faktami. W „Wirze”
dosłownie każdy szczegół ma znaczenie, każdy strzęp informacji z czasem urasta
do rangi kluczowego dowodu, nawet na pierwszy rzut oka nieistotny, rzucony mimochodem,
bo w pisarstwie Granhusa dosłownie nic nie jest tym, czym się wydaje. Jego
intryga wymaga bystrego spojrzenia, wejrzenia w głąb, poza liczne warstwy
złożone z pozorów. Niemalże wszystko, z czym powoli się zaznajamiamy jest
zaaranżowane, każdy szczegół bez naciągania faktów się ze sobą łączy, a cała ta
inscenizacja finalnie serwuje nam prawdziwie maniakalną jednostkę, charakteryzującą
się równą przebiegłością w swoim przestępczym fachu, co Granhus w swoim
pisarstwie.
W literaturze kryminalnej zdążył już rozwinąć się trend mieszania przewodnich
wątków skoncentrowanych na policyjnych śledztwach z warstwą obyczajową i nie
inaczej jest w „Wirze”. Autor jednak, przeciwnie niż wielu jego kolegów po
piórze, nie dopuszcza do przysłonięcia intrygi rewelacjami z życia prywatnego
poszczególnych bohaterów. Sprawia, że niektóre z nich z czasem wrastają w
dochodzenie, stają się najważniejszymi elementami toczących się śledztw. A
dotyka naprawdę sporo typowych problemów rodzinnych. Trochę miejsca poświęca
więc trudom samotnego macierzyństwa i krzywdzie zadawanej dzieciom przez
nieodpowiedzialnych, niepoczuwających się do żadnych obowiązków względem nich
ojców oraz naturze patologicznych familii, zdominowanych przez agresywne,
często zaglądające do kieliszka „głowy rodziny”. Swoją mniej lub bardziej ważną
rolę w snutej przez Granhusa historii ma również życie prywatne dwóch głównych
bohaterów, przy czym osobista sytuacja każdego z nich obfituje w zgoła odmienne
trudności. Po rozwodzie z żoną Carlsen dużo czasu spędza ze swoim nastoletnim
synem, który swoim zachowaniem wymusza na matce konieczność rozpoczęcia jego
terapii, wbrew stanowczym sprzeciwom Rino. Tymczasem Hultin próbuje pogodzić
się z perspektywą konieczności oddania nerki ciężko chorej żonie oraz poddania
się wpływowi jej nadopiekuńczego ojca, który porywa się na różnego rodzaju
przemyślne fortele, aby zatrzymać córkę w Bergland. Wiele z tych, często silnie
wzruszających obyczajowych wątków znajdzie swoje miejsce w dochodzeniu Niklasa,
pokrywając się w tak nieoczekiwanych punktach, bez posiłkowania się przez
autora irytującymi zbiegami okoliczności, że aż człowiek się zastanawia, ile
czasu pochłonęło tak drobiazgowe obmyślenie całej intrygi, która z czasem
przekształca się w praktycznie nieustający ciąg zwrotów akcji, często na moment
wyłaniających fałszywy obraz całości. Dzięki czemu Granhus z wprawą prawdziwego
wirtuoza słowa pisanego udowodnił, że tę opowieść można było sfinalizować na
kilka różnych sposób, bez pogwałcenia stopnia prawdopodobieństwa. I tak zapewne
jest z każdą kryminalną intrygą, ale niewielu pisarzy wzorem Frode Granhusa
potrafi spojrzeć na swoje historie z tylu różnych perspektyw, tylko nieliczni
tak jak on są zdolni do zbudowania różnych scenariuszy na kanwie pomysłu
wyjściowego.
Jeśli pozostała twórczość Norwega, Frode Granhusa, jakościowo jest zbliżona
do znakomitego „Wiru” to najprawdopodobniej zostanę jego wierną czytelniczką.
Najprawdopodobniej, bo wciąż nie mam pewności, czy polscy wydawcy umożliwią mi
zaznajomienie się z innymi jego powieściami. Jeśli nie to w moim odczuciu
zwyczajnie zdradzą nie tylko fanów literatury skandynawskiej, ale thrillerów w
ogóle – jak już wręcza się czytelnikom kawał tak wspaniałej prozy to wypadałoby
kontynuować promocję jej autora, co mam nadzieję nasi rodzimi wydawcy konsekwentnie
będą czynić.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Zapowiada się nader ciekawie. ;)
OdpowiedzUsuń