niedziela, 14 czerwca 2020

Peter James „Ludzie doskonali”


John i Naomi Klaessonowie stracili jedynego syna w wyniku rzadkiej choroby genetycznej. Nie chcąc by to się powtórzyło kolejne dziecko decydują się zaprojektować genetycznie w pływającej placówce prowadzonej przez kontrowersyjnego genetyka, doktora Lea Dettorego. Choć mają możliwość wprowadzenia mnóstwa genetycznych ulepszeń, Klaessonowie poza wyeliminowaniem zagrożenia różnymi chorobami, decydują się jedynie na kilka pomniejszych modyfikacji genetycznych. Nie chcą bowiem, żeby ich syn odróżniał się od rówieśników. Nie chcą wydawać na świat geniusza, czym wyraźnie rozczarowują doktora Dettorego. Kiedy dociera do nich, że naukowiec nie zastosował się do ich wytycznych jest już za późno. Klaessonowie zyskują niezwykłe potomstwo i śmiertelnych wrogów w postaci sekty religijnej w drastyczny sposób sprzeciwiającej się dziełu życia doktora Lea Dettorego. Zagrożenie z ich strony oraz niepożądany rozgłos medialny zmuszają ich do opuszczenia Stanów Zjednoczonych. Osiadają w zacisznej okolicy w Anglii, gdzie z coraz większą obawą przyglądają się swojemu cudownemu potomstwu.

Peter James, brytyjski powieściopisarz, scenarzysta i producent filmowy, który zyskał międzynarodową sławę przede wszystkim dzięki swojej literackiej serii kryminalnej z detektywem Royem Grace'em, ale swoich sił (z sukcesami) próbuje też w thrillerach, literaturze szpiegowskiej, a nawet horrorach – jego głośny „Dom na wzgórzu” (oryg. „The House on Cold Hill”) klasyfikuje się jako horror gotycki zmieszany z kryminałem. Pierwotnie wydana w 2011 roku (pierwsze polskie wydanie pojawiło się dopiero sześć lat później) powieść „Ludzie doskonali” (oryg. „Perfect People”) była nominowana do Specsavers National Book Award 2012 oraz Wellcome Trust Book Prize 2012. Prawa do nakręcenia filmowej wersji zostały już sprzedane – planuje się ośmioodcinkowy miniserial na podstawie „Ludzi doskonałych” Petera Jamesa. Thrillera naukowego bądź thrillera science fiction, ale z naciskiem na „science”. Wizja odmalowana na kartach tego dzieła jest bowiem niepokojąco realna. W zasięgu współczesnej nauki.

Ludzie modyfikowani genetycznie. Kiedyś science fiction, teraz czysta nauka. Kontrowersyjny genetyk, Leo Dettore, stworzony przez Petera Jamesa na potrzeby „Ludzi doskonałych” nie jest już takim wizjonerem, za jakiego mógłby uchodzić jeszcze dwadzieścia-trzydzieści lat temu. Sam autor wspomniał w podziękowaniach, że gdy zaczął zbierać materiały do tej książki (gdzieś na początku XX wieku) jeden z czołowych genetyków zdradził mu, że w niedalekiej przyszłości rodzice będą mogli w jakimś zakresie „projektować swoje potomstwo”. To już się dokonuje, choć oczywiście jeszcze nie w aż takim stopniu, jak w świecie przedstawionym w „Ludziach doskonałych”. Jeszcze... Historia ta może nasuwać skojarzenia z „Godsend”, filmem z 2004 roku w reżyserii Nicka Hamma. W każdym razie mnie tak skrótowy okładkowy opis fabuły jak pierwsza partia tego utworu przygotowały na coś w tym guście. Jakiś czas po stracie czteroletniego synka jego rodzice decydują się na kolejne dziecko, ale nauczeni doświadczeniem odrzucają naturalne metody na rzecz projektu wyklętego genetyka z wizją. Człowieka, który wie, jak wyeliminować ryzyko przekazania drugiemu dziecku tej samej rzadkiej choroby genetycznej, która zabrała im pierworodnego syna. Więcej nawet: doktor Dettore może wyeliminować wiele innych chorób. A to też nie wszystko. Klaessonowie, ku jego niezadowoleniu odrzucają zdecydowaną większość możliwości, jakie im oferuje. Chcą jedynie zdrowego, wysokiego syna z dobrym wzrokiem i słuchem, który potrzebowałby mniej snu od przeciętnego człowieka. Poza tym przystają na drobne ulepszenia jego metabolizmu i to w zasadzie tyle. Dobry pisarz, a takim najwyraźniej jest Peter James („Ludzie doskonali” to moje pierwsze spotkanie z jego prozą, ale na pewno nie ostatnie), porywając się na taki temat, nie mógł pominąć kontrowersji, jakie wokół niego narosły. Teologia i Natura kontra nauka. Próby hamowania nieuchronnego przecież postępu (faktycznego bądź tylko rzekomego) przez fanatyków religijnych, szukających taniej sensacji dziennikarzy, polityków ze średniowieczną mentalnością i tłumów najzwyczajniej w świecie bojących się radykalnych zmian w ustalonym porządku świata. Zanim jednak posądzicie autora „Ludzi doskonałych” o tendencyjność, zarzucicie mu stronnicze podejście do tematu manipulowania ludzkimi genami, zaręczam, że autor nie stawia się wyraźnie po żadnej ze stron. Oczywiście potępia takie skrajności, jak zabijanie ludzi przez samozwańczych bożych wojowników, zauważalnie krzywym okiem spogląda na medialne cyrki, które niszczą życia całych rodzin (ale co z tego? Nośny temat jest przecież ważniejszy od bezpieczeństwa, jakichś tam jednostek...). I tak, nie pochwala hamowania szeroko rozumianego postępu. Ale: „na jakiej planecie żyjecie? Matka Natura panuje nad Homo sapiens od pół miliona lat, czyli odkąd gatunek pojawił się na Ziemi. Co za fuszerka! Gdyby Matka Natura była przywódcą politycznym, zostałaby skazana na śmierć za ludobójstwo! Gdyby stała na czele międzynarodowej firmy, zwolniono by ją za niekompetencję. Czemu nie dać szansy nauce? Czy nauka, w dobrych rękach, stworzy jeszcze większy chaos?” Właśnie. Nauka ponad Matką Naturą. Tu widać zwątpienie autora, a na pewno pole do głębszych przemyśleń. Do zastanowienia się, czy gatunek ludzki, choćby nawet genialny, mógłby ustanowić lepszy porządek biologiczny od Matki Natury, gdyby mu na to pozwolono? A może hamowanie rozwoju nauki i techniki ma sens? Ludzkość nie jest wprawdzie doskonała, ale czy doskonałość naprawdę jest tym, czego nasz gatunek potrzebuje? Z tym pytaniem Peter James właściwie nas zostawia.

Homo sapiens! […] Sapiens znaczy mądry. Wasz gatunek nie jest mądry. Zarządzany przez was świat wydostał się spod kontroli. Stworzyliście nuklearną i biologiczną broń masowej zagłady, którą może kupić każdy debil mający do kogoś żal. Wasi naukowcy dowiedli jakoby, że Bóg nie istnieje, ale pozwalacie, by fanatycy religijni dewastowali waszą planetę. Niszczycie ekosystem, ponieważ nie potraficie uzgodnić spójnego planu ochrony środowiska. Co tydzień drukujecie więcej informacji, niż człowiek może przeczytać w ciągu życia. I wy chcecie przewodzić? Myślę, że to cholerna, wprost zdumiewająca arogancja.”

Ewolucja ludzkości dokonuje się na pokładzie statku-placówki badawczej światowej niesławy genetyka Lea Dettorego. Nie jest to kolejny etap naturalnej ewolucji, tylko drastyczna ingerencja w Naturę. Jego działalność różnie można oceniać, ale jedno nie ulega wątpliwości: naukowiec rości sobie nieomal boskie prawa. Projektuje ludzi wedle własnego uznania, w przekonaniu, że nie tyle Bóg, ile Matka Natura pokpiła sprawę. Działa w przekonaniu, że może naprawić to, co Natura zepsuła. UWAGA SPOILER Stworzyć pod każdym względem doskonałych ludzi, którzy zbudują nowy, wspaniały świat. Istną utopię KONIEC SPOILERA. Tego, nie tak znowu szalonego doktorka, poznajemy już na początku książki. Ale chociaż trudno było mi się nie zgodzić z jego tezami, obserwacjami, wnioskami (w większości), to nie potrafiłam nie patrzeć na niego jak na klasycznego burzyciela rodem z science fiction. Naukowca z wizją, którą ochoczo wdraża w życie, nie bacząc na ryzyko, prawo, ogromny sprzeciw społeczny i święte oburzenie dziennikarzy. Na mój osąd tego człowieka zapewne w jakimś stopniu wpłynął silnie zakorzeniony w popkulturze obraz wizjonerskiego naukowca, tzn. spopularyzowany przez science fiction typ genialnego burzyciela. Ale decydujące znaczenia miała jego postawa względem Matki Natury. W sumie dość standardowe podejście. Bo gatunek ludzki (uogólniając, bo oczywiście istnieją wyjątki) zwykł stawiać się ponad Matką Naturą. Miast należnego szacunku, zamiast pokory, okazuje jej czystą wrogość. Ten rzekomo myślący gatunek zdaje się trwać w przekonaniu, że bez Natury będzie mu lepiej. Jego (nasza) destrukcyjna działalność na to w każdym razie wskazuje. Wrogów Matki Natury prawdopodobnie napędza to samo, co doktora Lea Dettorego – aroganckie przekonanie, że władza nad światem jest należna człowiekowi, bo człowiek przecież już dobitnie udowodnił, że potrafi lepiej. Leo Dettore na przykład może definitywnie uwolnić świat od chorób genetycznych. Może uwolnić nas od snu, może znacznie ulepszyć nasz metabolizm, poprawić zmysły, ale przede wszystkim uczynić człowieka istnym geniuszem. Tworzyć ludzi wszechstronnie uzdolnionych, tak inteligentnych, jak człowiek jeszcze nie był. W całej historii naszego gatunku nie było takich ludzi, jak „ludzie doskonali Lea Dettorego”. Boleśnie przekonają się o tym państwo Klaessonowie. Naomi i jej mąż, doktor John, chcieli tylko zdrowego dziecka, a dostali potomstwo, na które patrzy się z narastającym niepokojem. Niejako wbrew sobie wypatrywałam zagrożenia z tej strony, nie bez powodów zakładając, że Peter James podczepił się pod sprawdzony tak w literaturze, jak kinie grozy motyw psychopatycznego dziecka, że prędzej czy później ludzie doskonali przejdą do ofensywy, że rodzice tychże powinni uważać także na własnych potomków. Nie tylko na tak zwanych Uczniów Trzeciego Tysiąclecia, morderczą sektę religijną, która jak na chrześcijańskich fundamentalistów przystało (nie wszystkich, żeby nie było) interpretuje sobie Pismo Święte tak jak jej pasuje. No wiecie, modyfikacje genetyczne są złe, ale zabijanie grzeszników jest już jak najbardziej wskazane: wszak taka jest wola Boga... W każdym razie Peter James, sprawił, że w dzieciach zaprojektowanych genetycznie, tych zaledwie kilkulatkach, upatrywałam zagrożenia dla Naomi i Johna praktycznie porównywalnego do tego reprezentowanego przez Uczniów Trzeciego Tysiąclecia. Nie jest powiedziane, że niebotyczna inteligencja dzieci będzie służyć dobru, że praca Dettorego ostatecznie przysłuży się światu. Równie dobrze może doprowadzić ludzkość do zguby. Przyśpieszyć zagładę planety, która w sumie i tak jest nieunikniona. Ale to tylko moje przekonanie. Bardziej alarmistycznie działał na mnie chłodny, nienaturalnie pragmatyczny, do bólu racjonalny sposób bycia idealnych ludzi. Niczym maszyny zaprogramowane do pozyskiwania wiedzy. Jednostki przynajmniej na pozór wyzute z uczyć. Niepotrafiące kochać, nawet własnych rodziców. Nieprzywiązujące się do ludzi, nie wykazujące nawet najmniejszych starań dopasowania się do rówieśników, zasymilowania się w społeczeństwie, którego tak naprawdę nie rozumieją. Oni myślą inaczej niż my. Kierują się zupełnie innymi kategoriami niż przeciętny tzw. cywilizowany człowiek. „Inwazja porywaczy ciał” Jacka Finneya? Niezupełnie. Uczuć może i doskonałym ludziom Petera Jamesa brakuje, ale ich cele są wyższe. Ambicje ogromne i wygląda na to, że jak najbardziej w zasięgu ich rąk. Co nie znaczy, że ich interes pokrywa się z interesem „podklasy genetycznej”. Czyli ludzi niezaprojektowanych genetycznie. Tak bowiem już wkrótce, według autora, mogą być szufladkowane osoby, rodziców których nie będzie stać na wystartowanie w tych nowym wyścigu szczurów. Ich dzieci dożywotnio będą w ogonie. To będzie ten gorszy sort ludzi, przynajmniej do czasu, aż na świecie nie będzie już ani jednej osoby niezaprojektowanej genetycznie. A wtedy pojawi się nowy problem moralny: jako że cywilizacja nie może opierać się jedynie na inteligencji, nie może istnieć bez na przykład (powiedziałabym, że przede wszystkim) klasy robotniczej, to trzeba będzie jeszcze przed poczęciem decydować, komu dawać sukces, władzę i bogactwo, a komu ochłapy z pańskiego stołu. Przerażająca wizja, bo tak realna... Bez względu jednak na to, czy dopuszcza się do siebie wiarę w taki rozwój gatunku ludzkiego, to myślę, że większość miłośników dreszczowców, a nawet horrorów będzie z narastającym napięciem śledzić tę wprawdzie niezbyt zaskakującą, ale na pewno dostatecznie mroczną, złowieszczą, ponurą, niejednowątkową intrygę. Warsztatowi Petera Jamesa, poza brakiem większego elementu zaskoczenia (pomimo wyraźnie wykazywanych starań), zarzucić niczego nie mogę. Pobudzające wyobraźnię, plastyczne opisy miejsc i wydarzeń, przekonujące, należycie pogłębione sylwetki bohaterów i antybohaterów, ale i dostateczne portrety pomniejszych postaci. I idealnie rozłożone środki ciężkości. Doskonale rozplanowana akcja – zwalnia i przyśpiesza kiedy trzeba. Po prostu, solidny thriller z pasjonującym podłożem naukowym i psychologicznym. Z dodatkiem kryminału, czyli można powiedzieć konika Petera Jamesa. Zdolnej bestii, która bawi, emocjonuje, uczy i przestrzega w swoich prawie doskonałych „Ludziach doskonałych”.

Mea culpa. Moja wina i tylko moja, że tak długo literacka twórczość Petera Jamesa była mi obca. Bo docierały do mnie wieści o jego książkach. Głównie zachęcające. I tak, od lat chciałam coś tego pana przeczytać, ale jakoś się nie składało. Wciąż odkładałam to na później. Zawsze było coś pilniejszego. Zawsze znalazł się jakiś powód do zwłoki. I tak lata mijały, a ja głupia nie wiedziałam, co tracę. Żyłam w błogiej nieświadomości, że odmawiam sobie tak przepysznej uczty wyobraźni. Na pewno jeśli chodzi o „Ludzi doskonałych”, a co do reszty powieści Petera Jamesa? Cóż, one dopiero przede mną. I już nie mogę się doczekać, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że będzie gorzej. Ktoś, kto stworzył tak zajmujący, tak mocno dający do myślenia thriller jak „Ludzie doskonali”, w swojej przecież bogatej bibliografii musi mieć więcej takich perełek. A może nawet jeszcze większych. Aż się palę żeby to sprawdzić, a kto nie czytał „Ludzi doskonałych” moim zdaniem najlepiej zrobi, jak czym prędzej ową zaległość nadrobi.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://inverso.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz