czwartek, 30 grudnia 2021

Antologia „Szaleństwo Cthulhu”

 
H.P. LOVECRAFT, ARTHUR C. CLARKE, HARRY TURTLEDOVE, LOIS H. GRESH, JOHN SHIRLEY, WILLIAM BROWNING SPENCER, CAITLÍN R. KIERNAN, ROBERT SILVERBERG, MICHAEL SHEA, MELANIE TEM, HEATHER GRAHAM, DARRELL SCHWEITZER, K.M. TONSO, J.C. KOCH, JOSEPH S. PULVER SR., JONATHAN THOMAS, DONALD TYSON

Amerykański pisarz i krytyk literacki, bodaj najbardziej zasłużony badacz twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta, S. T. Joshi (Sunand Tryambak Joshi) oraz redaktor wydawniczy z Titan Books, Steve Saffel, w czasie, w którym Guillermo del Toro zastanawiał się nad przeniesieniem na ekran minipowieści Lovecrafta pod tytułem „At the Mountains of Madness” (pol. „W górach szaleństwa”), postanowili przygotować antologię opowiadań inspirowanych tym kultowym utworem. Chcieli, by współcześni pisarze i pisarki potraktowali to działo jako swego rodzaju trampolinę, ale mile widziane były też teksty powstałe pod natchnieniem innych opowieści Samotnika z Providence. Joshi doszedł bowiem do wniosku, że dawanie autorom tak wąskiej przestrzeni, ograniczanie się do tego jednego dzieła, rodzi zbyt wielkie ryzyko, że w publikację wkradnie się monotonia. Joshi i Saffel nie mieli najmniejszych problemów ze znalezieniem autorów i autorek gotowych podjąć się tego wyzwania (wykorzystano też już istniejące opowiadania). I tak oto powstało „Szaleństwo Cthulhu”, pierwotnie opublikowane w 2014 roku pod tytułem „The Madness of Cthulhu”. A to nie koniec. Joshi i wydawnictwo Titan Books poszli za ciosem i już w 2015 roku wpuścili na amerykański rynek drugi tom „The Madness of Cthulhu”. Pierwsze „Szaleństwo Cthulhu” w Polsce zadebiutowało w roku 2021 pod szyldem wydawnictwa Vesper. Szesnaście opowiadań inspirowanych twórczością H.P. Lovecrafta, oczywiście z wyróżnieniem jego „W górach szaleństwa”, które też znajdziecie w owej dość obszernej, twardo opakowanej, księdze (w doskonałym tłumaczeniu Macieja Płazy). Zilustrowanej - coś wspaniałego! - przez Macieja Kamudę: geniusza nad geniuszami. Zdjęcie na froncie to też jego dzieło. Prawda, że piękne? Na wstępie głos zabierze Jonathan Maberry, autor między innymi Trylogii Pine Deep („Blues duchów”, „Song umarłych”, „Wschód złego księżyca”) i cyklu z Joem Ledgerem (w Polsce dotychczas wydano „Pacjenta zero” i „Fabrykę Smoków”). Z humorem o swoich początkach z Wielkim Lovecraftem. O którym następnie przez chwilę porozmawiamy z S.T. Joshim, rzecz jasna skupiając się przede wszystkim na „W górach szaleństwa”, pierwszoplanowej „postaci” „Szaleństwa Cthulhu”.

Tradycyjnie zacznę od opowieści, które wywarły na mnie największe wrażenie. „Czarcia Wanna” Lois H. Gresh koncentruje się na dziesięcioletniej dziewczynce marzącej o przeprowadzce do cieplejszego i przede wszystkim mniej odizolowanego miejsca. Jej domem jest bowiem stacja na Antarktydzie, gdzie pracuje jej ojciec, od jakiegoś czasu jej jedyny opiekun prawny (matka zmarła), dla którego, zdaniem dziewczynki, praca jest ważniejsza od niej. Jej najlepszym przyjacielem jest pies, którego w bardzo dramatycznych okolicznościach poznamy na samym początku tej umiarkowanie makabrycznej, pomysłowej, frapującej (demoniczne bakterie?) i nade wszystko wzruszającej opowieści ze skutej lodem, skrajnie nieprzyjaznej krainy. Lovecraftowskie szaleństwo, jak się patrzy!

Autorka między innymi „Tonącej dziewczyny” i „Czerwonego drzewa”, Caitlín R. Kiernan w ramach operacji pod kryptonimem „Szaleństwo Cthulhu”, w „Górze, co ruszyła z posad” opowie o dziwnych wypadkach na Dzikim Zachodzie. Tajemniczych wydarzeniach podczas wykopalisk archeologicznych, mozolnych poszukiwań kości jaszczurów (dinozaurów) i skamieniałości na bezkresnej prerii. Jeden z członków ekipy zdaje się być przekonany, że kierownik ekspedycji popełnił błąd przywłaszczając sobie znaleziony artefakt, posąg prawdopodobnie jakiegoś pogańskiego bożka. Zachowanie tego pierwszego coraz bardziej niepokoi jego kolegów, ale czytelnika pewnie nie będzie opuszczało przekonanie, że to jedyna osoba świadoma zagrożenia. Osoba, której reszta powinna posłuchać. Klimat niesamowitości w oparach histerii (czuć ducha Lovecrafta), uwierająca tajemnica, praktycznie nieodstępujący mnie dreszczyk emocji. Pomysły własne, z inwencją. Nawet bez wyraźnych nawiązań do twórczości Samotnika z Providence, chyba że za takowe uznamy nastrój panujący na tej przeklętej prerii.
Nadciąga Cthulhu” od Heather Graham toczy się na statku, mającym ciekawą, a przy tym mroczną historię, która mogła być zainspirowana losem Mary Celeste. Tak czy inaczej, ów obiekt pływający zaginął dawno temu, oczywiście wraz z pasażerami. Statek niedawno odnaleziono i odrestaurowano (los uczestników tego feralnego rejsu sprzed lat pozostaje nieznany; ciał, ani żywych, ani martwych nie znaleziono), a teraz planuje się zrobić z niego atrakcję turystyczną. W czym, jak zapewne liczy aktualny właściciel zagadkowego statku, dopomoże podróż, którą dokładnie prześledzimy. Na pokładzie mam grupę złożoną z naukowców oraz zespół badaczy zjawisk paranormalnych. Rozmowy o Mitologii Cthulhu H.P. Lovecrafta w śmiertelnie niebezpiecznej pułapce, z której niepodobna prędko się wydostać. Można się nabawić klaustrofobii i choroby morskiej:) Doprawdy niekomfortowe położenie. I jeszcze ta czarna maź... Ta niepowstrzymanie narastająca niepewność. Fabularnie niby nic szczególnie wyszukanego – standardowa historyjka z dreszczykiem wykorzystująca pomysły Lovecrafta – a cieszy. Wciąga na maksa!
Na tych ścianach przedstawiono każde monstrum, każdą potworność, każdy mroczny, chory popęd. Zobaczyć to znaczy wpaść w rozpacz”. To wyjątek z opowiadania Williama Browninga Spencera pod tytułem „W symbiozie z bogami”. O naukowcu, który w młodości zaprzyjaźnił się z nastoletnim geniuszem i zakochał w ich wspólnej znajomej. Niestety bez wzajemności. Ona wolała tego drugiego, chłopaka, który może i miał wysoki iloraz inteligencji, ale jego charakter pozostawiał wiele do życzenia. W każdym razie młodego geniusza cechowała nadzwyczajna arogancja. Zwykł patrzeć na innych z góry. Przemądrzały i nieskory do podejmowania dyskusji. Taki typ, co to oczekuje, że wszyscy będą mu potakiwać. I naturalnie przyswajać wiedzę, którą „łaskawie” dzieli się z „motłochem”. Sceny z umownej teraźniejszości przeplatają się z retrospekcjami z życia głównego bohatera i jego niegdysiejszych przyjaciół. Nostalgiczny ton, suspens, frapujący rozwój (zastanawiające wydarzenia), ale już finał odrobinę rozczarowuje. Historia buduje się powoli, z dużym naciskiem na klimat - mroczny, smutnawy (przemijalność wszechrzeczy), w ciągłym poczuciu zagrożenia, niezdefiniowanego, ukrywające się przed naszym dociekliwym okiem. Biorąc to pod uwagę ostatnia partia wygląda trochę, jakby autor miał już serdecznie dość przebywania w tym wyimaginowanym świecie. Jakby uciekał w popłochu, zostawiając niedomknięte drzwi. Innymi słowy, w mojej ocenie nie najładniej się to pospinało. Ale cała reszta (poza finałem) tej niemuzycznej kompozycji zdecydowanie dopieściła moje uszy. O tym, że czasami lepiej nie wiedzieć, żyć w błogiej nieświadomości.
Ostatnie namaszczenie” pióra K.M. Tonso to nieoficjalny sequel „W górach szaleństwa”. Nie wiem, czy Howard Phillips Lovecraft zaaprobowałby ten tekst, ale mnie ta wizja przekonuje. Poruszająca rzecz o dwóch mężczyznach żywotnie zainteresowanych antarktyczną wyprawą sprzed lat, pod przewodnictwem skompromitowanego wykładowcy uniwersyteckiego Williama Dyera. Jeden to jego jedyny syn, który wykłada na tej samej uczelni (oczywiście Miskatonic), co niegdyś jego, nieżyjący już, ojciec. A drugiego poznajemy jako jego studenta. Stylowa (silny zapaszek oryginalnych Wielkich Przedwiecznych) opowieść o przyjaźni, poświęceniu, do jakiego zdolny jest nie tylko człowiek oraz o pazerności, krótkowzroczności, destrukcyjnej działalności Homo sapiens. Aż można pożałować, że dominującym gatunkiem na Ziemi nie są nieszczęśni stworzyciele odrażających shoggothów.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/kamuda.art)

Było wybornie, a teraz... nadal bardzo smacznie. Z rewelacyjnych do bardzo dobrych, w mojej ocenie. Na pierwszy ogień „Świadek w ciemności” Johna Shirleya, czyli „W górach szaleństwa” z perspektywy jednego z Przedwiecznych, którzy tam byli. Wszystko oczywiście odbywa się nieoficjalnie (Lovecraft pewnie inaczej by to poprowadził), ale propozycja Shirleya na pewno dobrze współgra, pokrywa się – wszystko idealnie się spina – z jednym z najważniejszych utworów Wielkiego Pisarza z Providence. Jest wyśmienity klimat, jest i walor edukacyjny. „Być może ostatnia nauka, jaką należy z tego wyciągnąć brzmi: Pozwólmy, by niektóre mroczne zakamarki niewytłumaczalnego zostały... niewyjaśnione”. 
Artemida o stu piersiach” autorstwa bardzo płodnego amerykańskiego pisarza Roberta Silverberga. Opowieść o dwóch braciach w Turcji. Jeden jest naukowcem, zatwardziałym sceptykiem, który od zawsze dawał swojemu bratu odczuć, że we wszystkim jest lepszy od niego. Trochę okrutnik, na pewno arogant. „Niewierny Tomasz”, którego uporządkowany, zwykle tak przyjemnie przewidywalny świat, dosłownie zatrzęsie się w posadach. A wszystko przez istotę, której niechcący zwrócono wolność. Zło(?) nie z tego świata, imponująca żonglerka napięciem, niepojęta, podskórna groza, jakaś nadnaturalna energia bijąca z dosłownie każdej stronicy tego pozbawionego co prawda dobitnych nawiązań do twórczości Lovecrafta tekstu, ale klimat tak podobny, że tylko czekałam na naszego (nie)dobrego przyjaciela Cthulhu.
Jonathan Thomas zgotował nam iście „Kapryśnego mistrala”. Młody mężczyzna udaje się do Francji. Na zaproszenie swojego byłego nauczyciela akademickiego, który emeryturę spędza w pewnym odosobnieniu. Prowadzi dość pustelniczy żywot, ale też nie można powiedzieć, że zupełnie stroni od ludzi. Profesor ów dokonał niezwykłego odkrycia, które bez dłuższej zwłoki zaprezentuje swojemu gościowi. Po to go zaprosił, ale niewątpliwie nie przewidział takiego rozwoju sytuacji. Tragicznego? Ciekawe stworzenie, ale jeszcze ciekawsza jest cała, powiedzmy kryminalna sprawa, z którą, chcąc nie chcąc zderzy się niczego nieświadomy, nie niewiedzący, ale z całą pewnością coraz bardziej zaciekawiony, młody gość zanoszącego się podejrzanym kaszlem... szalonego naukowca? Klasycznego burzyciela choćby w rodzaju Herberta Westa? Tak czy inaczej, zakończenie chyba lepsze być nie mogło. W punkt.
I jeszcze „Opowieść psiego opiekuna” od Donalda Tysona, czyli „W górach szaleństwa” tym razem oczami, no właśnie opiekuna psów zaprzęgowych. Można się nieco zniecierpliwić, ponieważ najpierw powoli, krok za krokiem, przechodzimy przez kolejne etapy znanej nam już - zamieszczonej także w tym zbiorze, więc nie mów odbiorco „Szaleństwa Cthulhu”, że nie znasz - antarktycznej wyprawy, która złotymi literami zapisała się w historii szeroko pojętej fantastyki. Wydaje się, że niczym nie zaskoczy. Ot, powtórzenie materiału, swego rodzaju streszczenie „W górach szaleństwa” poczynione przez autora niemogącego pochwalić się dokładnie takim warsztatem, jaki posiadał Lovecraft, ale solidności, dojrzałości nie śmiałabym mu odmówić. A potem następuje spodziewana, przy czym u Lovecrafta nie przedstawiona w szczegółach, bitwa. Tyson pokaże nam swoje wyobrażenie owej konfrontacji, ale to jeszcze nic. Ostatnie stronice tego opowiadania to dla mnie najprawdziwsze dzieło sztuki. Płakałam jak dziecko.

Po, w moim uznaniu, bardzo dobrych tekstach wskakujemy w tylko (albo aż) dobre. „Pod lodowcem” Michaela Shea to historia dwóch sióstr, które na swoje nieszczęście postanowiły zbadać najwyższy poziom partii wielkiego lodowca znajdującej się pod wodą. Ich odkrycia robią wrażenie – fascynujące pomysły własne. Chore, ale fascynujące. Do tego ciasnota: maleńka „bańka”, tj. okręcik podwodny otoczony niepokojącymi stworzeniami. Pościg, uważam, zanadto rozciągnięty. Można się zmęczyć w tym szaleńczym zjeździe, ale pewnie nie aż tak jak dwie siostry, które jakieś licho zawiodło do tej przeraźliwie zimnej krainy.

Ciepły” Darrella Schweitzera to historia doprawdy niezwykłej przyjaźni. Człowieka z kimś, kto człowiekiem już nie jest. Niezupełnie. Autor nie zdradza szczegółów, ale nie pozostawia wątpliwości, że wszystko przez jakąś zarazę. Ofiara tajemniczej (zombie?) choroby, która teraz dostaje szansę na powrót „do żywych”. Zamiana ról. W sumie tragiczna to opowieść. Bije z tego jakiś smutek, czuć nieuchronność porażki. Egzystencjalnej katastrofy. Koszmar nieunikniony... i trochę rozczarowujący.

Opowiadania, które uważam za niezłe. Trochę ponad przeciętne. „Kantata” pióra Melanie Tem to rzecz o badaniu niedawno odkrytego rozumnego gatunku na Ziemi (a ściślej jednego ochotnika). I o kobiecie, która nigdy nie lubiła muzyki. Zawsze jej unikała, a teraz czuje straszliwe swędzenie, które ma jakiś związek z muzyką. Znakomite zakończenie (uwaga: mała makabra), ale wcześniej trochę bałaganu moim zdaniem się narobiło. Inny świat, czy raczej nowe elementy na starej dobrej planecie, a tak pokrótce przedstawione. Frustrująco niepełny obraz. 
J.C. Koch przedstawia urodziwą „Panienkę”. Osada, w której mieszkała właśnie została zrównana z ziemią. Gang, który za to odpowiada, oszczędził tylko ją. Porywają tytułową postać, która co trzeba dodać wcale się nie opiera. Chętnie dołącza do ich grupy. Mało tego: staje na czele owego pochodu, prowadzi ich do miejsca, w którym, jak twierdzi, będą mogli się ukryć przed ścigającą ich kawalerią. I poznać jej ojca, który na pewno serdecznie ich ugości. Dziwne, co? Wybili jej plemię, a ona oferuje im pomoc i na dodatek jest przekonana, że jej rodzony ojciec nie będzie miał nic przeciwko tym zbrodniarzom. Nie takie znowu dziwne, jeśli się nad tym zastanowić. Są pewne sygnały... Tak czy owak, ta podróż trochę się mi dłużyła. Żmudnie, mozolnie, niemniej od czasu do czasu nawija się jakiś umilacz, niezwykła atrakcja, która naturalnie nie wróży dobrze. Nie dla kryminalistów, ale czytelnik może liczyć na mocniejszy drink u celu tej wyprawy.

Średnio. Arthur C. Clarke i jego parodia „W górach szaleństwa” H.P. Lovecrafta. Raczej nieśmieszne (nie dla mnie) „W górach pomroczności – od Lovecrafta do Leacoocka”. „Historyczna” wyprawa na Antarktydę w krzywym zwierciadle. Istoty, których narrator „nie umie opisać” (ostro...), choć coś tam zdradza. Na rozluźnienie może być. Głównie dzięki Lovecraftowi: od niego, to co najlepsze, a od siebie szczypta w moim odbiorze nader wymuszonego humoru.

Shoggoth z Fillmore” Harry'ego Turtledove'a, czyli zaproszenie na koncert, gdzie jako support wystąpi zespół muzyczny o nazwie HPL. Na widowni nie zabraknie Wielkich Przedwiecznych i Wielkiego Pisarza. Ale najpierw popatrzymy na wyjątkowy gatunek pingwinów. Prosto z Antarktydy Lovecrafta. Fabuła niezbyt rozwinięta, żeby nie powiedzieć prawie żadna, ale za to niezły dowcip się tu ujawnia. Zabawna, choć mało treściwa historyjka. Też trochę smutna, Nieoficjalna kontynuacja (kilkadziesiąt lat później) „W górach szaleństwa” z przymrożeniem oka.

Biały ogień” Josepha S. Pulvera Sr. to jakaś wariacja na temat „W górach szaleństwa” Lovecrafta (motywy fabularne: tutaj mamy nieoficjalną księgę drugą, kolejną wyprawę do domu bestii) i „Rozniecić ogień” Jacka Londona (styl). Według mnie nic niewnosząca do Mitologii Cthulhu, całego ogromnego uniwersum nie tylko od ojca tegoż (Arthur Machen mógłby być dziadkiem... tak tylko mówię), opowieść, przez którą ledwo przebrnęłam. Głównie przez formę. Poetycka proza, tak to pozwolę sobie nazwać. Nie na moją głowę. Za cienka po prostu jestem do takich podniosłych utworów.

Czekam na tom drugi „Szaleństwa Cthulhu”, antologii pod redakcją S.T. Joshiego. Kolejną dawkę opowiadań pisanych pod natchnieniem nieśmiertelnego Howarda Phillipsa Lovecrafta. Inspirowanych jego twórczością, z przechyłem w stronę minipowieści „W górach szaleństwa”. Jeśli dwójka dotrzyma kroku jedynce, to będę przeszczęśliwa. Tyle mi wystarczy, by porządnie się najeść. Apetyt na lovecraftowskie potworności, grozę spoza czasu i przestrzeni (i nie tylko), chwilowo został zaspokojony. Polecam nie tylko osobom mającym już jakieś rozeznanie w Mitologii Cthulhu. Znasz czy nie znasz, spokojnie możesz rzucać się na tę - prawda, że wspaniale się prezentującą (Vesper, 2021)? - publikację. Mroczną studzienkę z szesnastoma opowiadaniami grozy i jedną minipowieścią, która miękką ręką tutaj rządzi.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz