poniedziałek, 13 grudnia 2021

Przemysław Borkowski „Śmierć nie ucieknie”

 

Wschodząca gwiazda polskiej sceny muzycznej, Julia Gierszewska, po przebudzeniu w swoim mieszkaniu w Warszawie odkrywa zwłoki swojego menadżera Janusza Kozery. Nie pamięta nic z ostatnich godzin, ale zakłada, że to ona odpowiada za śmierć mężczyzny. Spanikowana pakuje trochę najpotrzebniejszych rzeczy i wzywa taksówkę. Kiedy wychodzi z mieszkania kierowca już na nią czeka, młody mężczyzna w nieoznakowanym samochodzie, który zgadza się zawieźć Julię aż do Zakopanego. Jeszcze tego samego dnia Gabrieli Seredyńskiej prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie zostaje powierzona sprawa śmierci Janusza Kozery. Śledztwo prowadzi podkomisarza Rajmund Nowaczyk, który nie wzbudza sympatii pani prokurator. Wszystko wydaje się nad wyraz oczywiste: życiowa i zawodowa partnerka Kozery zabiła go z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, po czym zbiegła. Organy ścigania rozpoczynają pościg za główną podejrzaną, a sprawa trafia na pierwsze strony gazet. Prokurator Seredyńska wie, że musi działać bardzo ostrożnie ze względu na polityczną przeszłość ojca Gierszewskiej, który przed laty zginął w dość zagadkowych okolicznościach.

Wydana w 2021 roku „Śmierć nie ucieknie” to druga odsłona planowanej powieściowej serii kryminalnej z prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie Gabrielą Seredyńską, która otwarła się w roku 2020 trzymającym w napięciu „Rytuałem łowcy”. Serii zaplanowanej przez Przemysława Borkowskiego, członka Kabaretu Moralnego Niepokoju, felietonisty, autora między innymi poczytnej powieściowej trylogii z psychologiem Zygmuntem Rozłuckim. „Śmierć nie ucieknie” zapoczątkował obrazek, który pewnego razu wykwitł w umyśle Borkowskiego. Można powiedzieć, że to stałe źródło jego pomysłów, że w takich właśnie oderwanych, niewiele mówiących scenkach, wizjach zwykle swój początek biorą jego powieści. Tym razem wyobraźnia podsunęła mu obraz kobiety wsiadającej do taksówki i każącej się wieźć do innego, znacznie oddalonego miasta. Skąd ta decyzja? Dlaczego zdecydowała się na tę podróż? Czyżby przed czymś uciekała? I co spodziewa się znaleźć albo co zamierza zrobić, gdy już dotrze do celu swojej desperackiej wyprawy? Nie muszę chyba dodawać, że odpowiedzi między innymi na te pytania znajdziecie w drugiej odsłonie emocjonującego cyklu z nieustępliwą panią prokurator, która tym razem łączy siły z podkomisarzem Rajmundem Nowaczykiem. Znany z „Rytuału łowcy” emerytowany już komisarz Piotr Aleksanderski też będzie miał swój – niewielki - wkład w śledztwo, które może bezpowrotnie zakończyć prokuratorską karierę Gabrieli Seredyńskiej.

Trzymająca w napięciu opowieść drogi nierównomiernie przeplatająca się z oficjalnym śledztwem, którego twarzą jest prokurator Gabriela Seredyńska, która swój pierwszy występ miała w „Rytuale łowcy” tego samego autora. Znajomość pierwszej odsłony tego kryminalnego cyklu Przemysława Borkowskiego nie jest jednak niezbędna do nadążania za fabułą „Śmierć nie ucieknie”. W zasadzie to dwa oddzielne, praktycznie niezwiązane ze sobą (poza niektórymi postaciami), niezazębiające się śledztwa. Różne sprawy prowadzone przez tę samą panią prokurator. Prokurator, która wbrew oczekiwaniom swojej przełożonej, nie zwykła nadzorować, koordynować policyjnych działań z biura. Gabriela Seredyńska, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów po fachu, lubi działać w terenie. Brać czynny udział w śledztwach, nierzadko pakując się przy tym w nieliche tarapaty. Instynkt myśliwego: jak Seredyńska już zwietrzy trop, to żadna siła nie powstrzyma jej przed pójściem za tym zapaszkiem, choćby i prosto ku przepaści. Jeśli będzie trzeba główna bohaterka zaplanowanej serii Przemysława Borkowskiego postawi na szali własne życie. Nic więc dziwnego, że niespecjalnie martwi ją widmo rychłego zakończenia – i to zapewne z hukiem – kariery, którą z takim trudem, z poświeceniem budowała. Sprawa w ogólnym zarysie przedstawia się tak: dawno, dawno temu żył sobie pewien polityk, profesor prawa, który znęcał się nad swoją żoną i nastoletnią córką. Piekło w czterech niby dźwiękoszczelnych ścianach, które po śmierci oprawcy nie tyle się skończyło, ile wskoczyło na inny szczebel. Matka i córka, ofiary długoletniej przemocy domowej, trafiły do zakładu psychiatrycznego, a sprawa została wyciszona przez wysoko postawionych partyjnych kolegów denata. Bez nazwisk, bez nazw partii, ale informacji jest dość, by średnio zorientowany w polskiej polityce czytelnik domyślił się, z którego ugrupowania wywodził się ów „zacny” profesor prawa. I która z autentycznych postaci w tej fikcyjnej (powtórzę: fikcyjnej) opowieści Borkowskiego grała pierwsze skrzypce w wyciszaniu sprawy dla partyjnych korzyści - słupki, słupki, słupki poparcia. Zbliżały się wybory, więc sami rozumiecie, nie było wyjścia. Trzeba było zrobić wszystko, żeby uniknąć skandalu. Wszystko dla koryta. Historia może i fikcyjna, ale taki obraz polskiego środowiska politycznego bynajmniej nie wydaje mi się przesadzony. Wracając do naszej „mrocznej baśni”. Dowody wskazywały na sprawstwo nastolatki, która w przeciwieństwie do swojej rodzicielki po paru latach opuściła ośrodek psychiatryczny. Została piosenkarką, której kariera w ostatnim czasie nabrała rozpędu. Wyszła ze swojej niszy. Wystarał się o to jej menadżer. Mężczyzna, z którym tworzyła dla niej na pewno nieszczęśliwy, skrajnie niesatysfakcjonujący związek. Jej historia zatoczyło koło. Od jednego brutala do następnego. Ich koniec podobny: mocny cios w głowę nieutrwalony w pamięci domniemanej sprawczyni. Piosenkarki, która za drugim razem spróbuje wymknąć się wymiarowi sprawiedliwości. Z Warszawy do Zakopanego w towarzystwie nowo poznanego młodego mężczyzny, którego pasażerka nie informuje o swoim nader kiepskim położeniu. Nie mówi mu, że jest poszukiwana przez policję i robi wszystko co w jej mocy, żeby nie dowiedział się tego z innych źródeł. Co nie jest łatwe, zważywszy na wzmożone zainteresowanie mediów tą na pozór oczywistą sprawą. Winna została wskazana już na początku. Policji pozostaje już tylko rzucić się w pogoń za zabójczynią, która uwikłała niczego nieświadomego, biednego młodego człowieka w swoją przestępczą działalność.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/pzborkowski/)

Każdy naród musi przynajmniej raz w ciągu swojej historii zwariować, a prokurator Seredyńska miała ostatnio nieodparte wrażenie, że ten moment w dziejach Polski nieuchronnie się zbliża.”

Akcja „Śmierć nie ucieknie” biegnie po dwóch przylegających do siebie torach. Pierwszym pociągiem kieruje prokurator Gabriela Seredyńska, a drugim Julia Gierszewska. Choć jeśli chodzi o uciekającą piosenkarkę słowo „kieruje” wydaje się być na wyrost. Ujmijmy to więc tak: Gabriela i Julia są centralnymi postaciami tej historii. Tej pierwszej dostaje się przestrzeń stricte kryminalna, a drugiej opowieść drogi z solidnym podłożem psychologicznym. Śledztwo prokurator Gabrieli Seredyńskiej i podkomisarza Rajmunda Nowaczyka wprawdzie też nie grzeszy „psychologiczną pustką”, ale analityczne oko Przemysława Borkowskiego niewątpliwie chętniej kieruje się na postać, której, w przeciwieństwie do pani Seredyńskiej, nie mieliśmy jeszcze okazji poznać (nie spotkacie jej w „Rytuale łowcy”). Z Julią miał więc Borkowski większe pole manewru – główną bohaterkę tego cyklu dokładnie scharakteryzował już w poprzednim tomie. Julia była czystą kartą, która dopraszała się o wypełnienie. I jakie to wypełnienie! Spodziewacie się zimnokrwistej zabójczyni, niekwestionowanej antybohaterki? Tak byłoby łatwiej, ale autor „Śmierć nie ucieknie” w swojej mądrości przewidział dla Julii inną rolę w tej historii. Dostrzegł w niej większy potencjał. A że nie boi się wyzwań... Bo to, jak sadzę, było jakieś wyzwanie, nawet dla tak trzeźwo patrzącego na świat (nie tylko w czerni i bieli) artystę, jakim według mnie jest Przemysław Borkowski. Było to jakieś ryzyko, bo jak by nie patrzeć autor dołożył starań, aby czytelnik mocno przywiązał się do kobiety, która z całą pewnością zbłądziła. Głównej podejrzanej o zabójstwo swojego menadżera i chłopaka, która w okresie nastoletnim została uznana za winną spowodowania śmierci swojego ojca. Przypuszcza się, że po raz pierwszy zabiła w samoobronie, ale nic nie wskazuje na to, żeby Janusz Kozera zginął w podobnych okolicznościach. Na pewno w podobny sposób, ale śledczy nie mają powodu, żeby zakładać, że Julia znowu się broniła przed rozwścieczonym mężczyzną. Co najwyżej działała w afekcie, w silnych emocjach. Niewykluczone też, że dopadła ją jakaś choroba psychiczna. W końcu ma za sobą przymusowy pobyt w zakładzie psychiatrycznym. Tragiczna przeszłość Julii będzie się odsłaniać stopniowo, karta po karcie. Podczas jej straceńczej podróży do Zakopanego. Z niejakim Markiem Ziembą, taksówkarzem, którego Julia czyni kimś w rodzaju mimowolnego, nieświadomego wspólnika, którego wciąga na wybitnie wyboistą ścieżkę. Nie pamięta jak na nią wkroczyła. Nie potrafi przypomnieć sobie ataku na Janusza Kozerę, ale nie ma wątpliwości, że to ona sprowadziła na niego śmierć. Przejścia tej „egzotycznej pary” - Julii i Marka/Bonnie i Clyde'a (autor sam podrzuca ten trop, ale prawdę mówiąc to, bądź co bądź, przyjemne skojarzenie nawiedziło mnie wcześniej) - zmierzającej do Zakopanego, to z jednej strony iście sensacyjna, obfitująca w wydarzenia, szaleńczo rozpędzona opowiastka, a z drugiej wyczerpujące, dokładne studium tak naprawdę dwóch osobowości. Już nieporównywalnie wolniej rozsnuwana, zajmująca opowieść o ludziach niemających nic do stracenia (a przynajmniej tak im się wydaje), ludziach, którym jest już wszystko jedno. Ludziach postawionych pod ścianą, którym, warto nadmienić, sprzyja aktualna sytuacja panująca w kraju. „Apokaliptyczne realia”, w jakich przyszło im żyć. W zamaskowanym społeczeństwie łatwiej ukryć się przed policją. Julia w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że nawet sama Marilyn Monroe nie zostałaby rozpoznana, gdyby stosowała się do tych wytycznych, które jakoby mają zatrzymać transmisję śmiercionośnego wirusa. A w połączeniu z lockdownami uratować życie milionów istnień. Przynajmniej do następnej fali... Tak czy inaczej i Marek, i Julia odczuli już negatywne skutki tak zwanej walki z covidem. On zdecydowanie bardziej od niej. Ona nie tylko zdołała utrzymać się na powierzchni, ale niedawno zaczęła nawet wypływać na szersze wody. A Marek? Pamiętacie coś takiego jak solidarność społeczna? No więc Marek był jednym z tych, którzy musieli się poświęcić dla dobra ogółu. Przebija ze „Śmierć nie ucieknie” gorycz. Gorycz poszkodowanego, którego los nikogo nie obszedł. Marek jest jednym z tych, których poświęcono, których satysfakcjonujące życie zawodowe przekreślono jednym rozporządzeniem. Borkowski nie każe nam się zastanawiać nad skutecznością tej taktyki, nie wdaje się w jakąś polemikę, nie feruje wyroków, nikogo nie osądza. Po prostu stwierdza fakt: lockdown nie jest „nieinwazyjną metodą leczenia”. To tak już trochę na uboczu, gdzieś na marginesie tej wciągającej, dość ponurej i niestety dość mocno przewidywalnej opowieści o straszliwie doświadczonej, pogubionej młodej kobiecie, dla której już być może nie ma żadnej nadziei (naprawdę smutna, wręcz wstrząsająca opowieść); jej nie tak znowu tajemniczym towarzyszu podróży i oczywiście mocno zdeterminowanej pani prokurator, która na pewno nie należy do tych strachliwych. I do tych, co to zwykli uważać się za lepszych od imigrantów ekonomicznych – nieprzyjazny, nieufny, bywa że i jawnie wrogi, konfrontacyjny stosunek części Polaków względem Ukraińców, którzy starają się dorobić trochę grosza. Postawa, która doprowadza do szewskiej pasji Gabrielę Seredyńską. Innym alergenem - choć może już trochę mniejszym - jest podkomisarz Rajmund Nowaczyk. Człowiek, którego pani prokurator znielubiła praktycznie od pierwszego wejrzenia.

Poziom moim zdaniem zachowany. Przemysław Borkowski wciąż w wysokiej formie. Powieść ani lepsza, ani gorsza od swojej poprzedniczki. Od pierwszego tomu mrocznych przygód prokurator Gabrieli Serdyńskiej, „Rytuału łowcy”. Fabularnie „Śmierć nie ucieknie” wydaje się być bardziej rozbudowana: intryga składająca się z większej ilości wątków, wielowarstwowa, bardziej złożona. W dużym stopniu przewidywalna, ale to nic. Jak się dostaje tak dogłębnie scharakteryzowane, fascynujące postaci, taki moim zdaniem nieprzekłamany, niewydelikacony, niepolukrowany obraz naszego polskiego piekiełka, współczesnych twardych realiów: mnóstwo odcieni szarości, niewiele bieli, trochę więcej czerni, to naprawdę można się obyć bez wielkich niespodzianek. Sprawdź to sam/a, jeśli nie wierzysz.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz