poniedziałek, 16 maja 2022

Sam Holland „Echo Man”

 

Anglia. Pewnej nocy dochodzi do podpalenia domu trzyosobowej rodziny Ambrose. Jessica i jej pięcioletnia córka uchodzą z życiem, ale kobieta staje się główną podejrzaną o zabójstwo swojego męża Patricka. Sojusznika Jess znajduje w zawieszonym detektywie z wydziału zabójstw Nathanielu Griffinie, od wielu miesięcy starającego się dopaść domniemanego seryjnego mordercę. Sprawca nie ma określonego sposobu działania, ofiary giną w różny sposób, przez co nikt poza Griffinem dotychczas nie łączył tych spraw. Tymczasem starsza siostra Griffina, nadinspektor Cara Elliott i detektyw sierżant Noah Deakin rozpoczynają śledztwo w sprawie wyjątkowo brutalnego podwójnego zabójstwa, a niedługo potem nabierają przekonania, że to kolejne uderzenie człowieka obsesyjnie poszukiwanego przez Nate'a Griffina. Seryjnego mordercy, który rekonstruuje zbrodnie swoich co bardziej znanych poprzedników. Od dawna działającego i właśnie nabierającego tempa naśladowcy. Nadzwyczaj niebezpiecznego osobnika, któremu prasa niebawem nada przydomek Echo Man.

Echo Man” (oryg. „The Echo Man”) to debiutancka powieść pochodzącej z Wielkiej Brytanii byłej specjalistki ds. kadr, Sam Holland. Czytelniczego bakcyla połknęła dzięki twórczości Stephena Kinga, Deana Koontza i Jamesa Herberta. Holland w pewnym sensie wychowała się na prozie tych kojarzonych głównie z horrorem, sławnych panów. Na mrocznych utworach wynajdowanych w bibliotece. Wtedy narodziła się jej, zupełnie niegroźna dla otoczenia, fascynacja makabrą. Sam Holland studiowała psychologię, a po paru latach tak zwanego zarządzania zasobami ludzkimi, postanowiła spróbować z pisarstwem na pełen etat. Jej pierwsza książka to swoisty owoc jej wieloletniego zainteresowania autentycznymi sylwetkami seryjnych morderców. Soczysty owoc wydany w 2022 roku (światowa i polska premiera), który być może doczeka się bezpośredniej kontynuacji. Obecnie Holland pracuje jednak nad czymś innym. Samodzielnym dreszczowcem, który, jak ujawniła, jest osadzony w tym samym uniwersum, co „Echo Man”, ale ma innych bohaterów. Głównych, bo autorka zapowiada okazjonalne występy nadinspektor Cary Elliott i paru innych postaci z „Echo Mana”. Holland zdradziła też, że w głowie ma już rozrysowaną fabułę ciągu dalszego jej pierwszej „sztuki” wystawionej na literackiej scenie. Jeśli będzie na to popyt to Sam Holland zapewni podaż. Wszystko w rękach czytelników.

Thriller kryminalny z całkiem grubą warstwą psychologiczną, który może nielicho zaskoczyć osoby wychodzące z założenia, że pierwsze kroki zawsze są niezgrabne. „Echo Man” Sam Holland to nie wiem już który - straciłam rachubę - literacki debiut, który zadaje kłam tej obiegowej opinii. Misternie skonstruowana intryga, niebanalne, niepowierzchownie przedstawione postaci, umiarkowanie makabryczne opisy i stosownie odpychająca, a przy tym intrygująca sylwetka tego złego, któremu marzy się przerośnięcie największych szkaradnych gwiazd na zbrodniczym firmamencie. Czy raczej w piekle. Ale zacznijmy może od zewnętrza. Przygotowane przez wydawnictwo Muza pierwsze polskie wydanie „Echo Mana” brytyjskiej autorki Sam Holland, w porządnym tłumaczeniu Radosława Madejskiego, dostało w mojej ocenie wyśmienite opakowanie – minimalistyczny, niesamowicie złowieszczy projekt Tomasza Majewskiego (wypukłe litery w imieniu i nazwisku autorki i chropawe w tytule książki), na który wprost nie mogłam się napatrzeć. A kiedy już udało mi się oderwać od tego magnetycznego diabełka... Rozpoczynałam tę podróż z przekonaniem, że czeka mnie swoista powtórka z rozrywki wyreżyserowanej przez Jona Amiela. Jeśli widzieliście jego „Psychopatę" z 1995 roku (scenariusz: Ann Biderman i David Madsen) z Sigourney Weaver w jednej z głównych ról, to zapewne też skojarzycie skrótowy opis fabuły zamieszczony na tylnej okładce „Echo Mana” z tamtym kultowym przecież thrillerem. Nie wiem na pewno, czy wieść o tamtym naśladowcy wybranych (w zdecydowanej większości autentycznych) seryjnych morderców dotarła do Sam Holland, ale znając jej zainteresowania można chyba założyć, że coś tam obiło jej się o uszy. Tak czy inaczej, jej morderca działa na nieporównywalnie szerszą skalę – więcej zdeprawowanych jednostek do naśladowania. Prowadząca para detektywów z wydziału zabójstw, szefowa później skompletowanego zespołu zajmującego się sprawą Echo Mana, nadinspektor Cara Elliott i jej najbardziej zaufany człowiek Noah Deakin, na pierwszy rzut oka przypominają MJ Monahan i Reubena Goetza, postacie odegrane w „Psychopacie” przez Holly Hunter i Dermota Mulroneya. W takim razie, idąc tym tokiem rozumowania, Jessica Ambrose musiałaby być nową Helen Hudson (Sigourney Weaver). Podobnie jak Helen, Jess zmaga się z jakimiś wewnętrznymi demonami, ale w przeciwieństwie do niej, za to podobnie jak autorka „Echo Mana”, Ambrose nigdy nie zajmowała się seryjnymi mordercami zawodowo, niewątpliwie jednak szczególnie upodobała sobie true crime stories. Zna biografie niezliczonych wielokrotnych zabójców, może okazać się więc nie mniej pomocna od specjalistki w tej dziedzinie, profilerki wykreowanej w „Psychopacie” Jona Amiela. Helen Hudson zmagała się z agorafobią, a Jess Ambrose często dopada przemożna potrzeba okaleczania się. Odbiera się jako osobę wybrakowaną. Z zazdrością patrzy na normalnych ludzi z rozpromienionymi buziami. Problem Jessiki ma podłoże genetyczne. Urodziła się inna, a w każdym razie ona sama tak się postrzega. Odszczepieniec. Jednostka, która przegrała swoje życie już w chwili przyjścia na ten świat. Pech jakich mało. Jak można się domyślić, w jej życiu wkrótce pojawi się ktoś, kto odmieni jej sposób postrzegania samej siebie. Zawieszony detektyw z wydziału zabójstw Nathaniel Griffin nieświadomie uruchomi w jej od niepamiętnych czasów skołowanej głowie proces akceptacji siebie. Ta nietypowa, żeby nie powiedzieć egzotyczna para (policjant i główna podejrzana w sprawie morderstwa i podpalenia, poszukiwana domniemana czarna wdowa), snuje opowieść o ludziach niedoskonałych, wyobcowanych, cierpiących w samotności, nierozumianych i niezbyt zabiegających o uwagę innych. Przywykłych do odrzucania pomocnych dłoni, odpychających ludzi. Łaknących bliższych kontaktów z bliźnimi, podświadomie wypatrujących swoich bratnich dusz, ale tak głęboko okopanych w swojej strefie dyskomfortu, że przepuszczających niejedną okazję do poprawienia swojego bytu. O tyle, o ile, bo każde z nich ma świadomość, że nigdy nie będzie mieć całkiem z górki. On już zawsze będzie nosił w sobie potworne wspomnienia, dźwigał na swoich niewątłych barkach niewyobrażalny ciężar (traumatyczne przeżycie: wielka strata i wielkie poczucie winy), a ona świadomość, że zawsze będzie różnić się od większości. Ani Griffin, ani Jess nie mogą zabić swoich wewnętrznych demonów, ale mogą nauczyć się z nimi żyć. Nauczyć się chodzić z tymi szkaradnymi pasażerami, obrzydliwymi intruzami na plecach.

Echo Man to człowiek duch. Niewidzialny, bo niemający swojego modus operandi. Kopista, który w ten przewrotny sposób prawdopodobnie chce pokazać, że jest lepszy, na swój odrażający sposób, od oryginałów (a Sidney Prescott mówiła, żeby nie wpie*** się w pierwowzory...). Przewyższyć swoich mistrzów? Niekoniecznie mistrzów, bo z krótkich przebieżek w jego iście nieprzyjemnym towarzystwie (rozdziały najbardziej skoncentrowane, bezpośrednio, na tej dość, a właściwie to na poły, zagadkowej postaci) wyniosłam przekonanie, że to osobnik z bardzo rozbuchanym ego. Sadysta, który raczej nie nazwałby siebie uczniem między innymi takich zwyrodnialców, jak Jeffrey Dahmer, Edmund Kemper, Charles Manson i jego tak zwana Rodzina, Ted Bundy, Zodiak, czy Rozpruwacz z Yorkshire. Swoją drogą, czy tylko mnie jedno ze wcześniejszych ataków Echo Mana nasunęło na myśl Nocnego Prześladowcę, tj. Richarda Ramireza? Zamierzone - element, możliwe, że nie jedyny, przygotowany dla co bardziej wścibskich;) czytelników - czy zupełnie przypadkowe podobieństwo? Tak czy inaczej, Echo Mana, zdaje się, poznajemy jako Roberta Daniela Keane'a. Na to wskazują materiały z przeszłości, małe odstępstwa od tradycyjnej narracji. W trzeciej osobie, zarówno w przestrzeni reprezentowanej przez nadinspektor Carę Elliott, której partneruje detektyw sierżant Noah Deakin, jak i na zazębiających się arenach mojej ulubionej postaci „Echo Mana”, Jess Ambrose, oraz Nate'a Griffina, kiedyś należącego do zespołu, którym kieruje jego starsza siostra Cara. Ta Cara. Ona woda, on ogień. Griffin zawsze był porywczy (najpierw działa, potem myśli), nieokrzesany, niepoukładany. Gdyby go zapytać pewnie powiedziałby, że jest czarną owcą w rodzinie, a Cara to jego zupełne przeciwieństwo. Można odnieść wrażenie, że siostra mu imponuje, że jest jego bohaterką, której niestety nie potrafi naśladować. Na przeszkodzie stoi jego charakter. Już wcześniej trudny, ale od jakiegoś roku Griffin dla wielu jest wręcz nie do zniesienia. Został sam, ale nie można powiedzieć, że wszyscy się od niego odwrócili. Gdyby tylko pozwolił sobie pomóc, jego zawsze zaradna siostra na pewno dołożyłaby starań, żeby wydobyć go z bagna, w jakie nagle zamieniło się jego życie. Stracił wszystko. I wpadł w obsesję. Na punkcie człowieka ducha. Podczas gdy on szukał seryjnego mordercy, czynni śledczy, w tym jego dawni współpracownicy, szukali różnych sprawców. Innymi słowy, tylko Nathaniel Griffin wypatrywał związków pomiędzy przeróżnymi sprawami dotyczącymi morderstw. Instynkt go nie zawiódł, ale nawet on, najwytrwalszy z przeciwników Echo Mana, nie wpadł na to, że „jego” sprawca rekonstruuje zbrodnie innych seryjnych. To będzie pierwszy duży przełom w jego śledztwie, którym, jak można się tego spodziewać, pokieruje jego starsza siostra. Skrupulatnie, szczegółowo wyłuszczona przez zdolną bestię Sam Holland wytężona praca śledczych. Autorce ani razu nie zdarzyło się – a przynajmniej ja nie odnotowałam takiego momentu – wpaść w „dziennikarską” manierę nieomal beznamiętnego wyłuszczania faktów, uzasadnionych i/lub pochopnych wniosków, założeń przewodniej grupy śledczej ds. nadzwyczaj przebiegłego osobnika, którego zbrodnie, jak stwierdza jedna z epizodycznych postaci, są echem zbrodni z przeszłości. Stąd przydomek Echo Man. Dowody, poszlaki, ekspertyzy, nawet bardziej prozaiczne scenki z życia bohaterów, tak zwana szara proza życia – w tym kotle cały czas aż kipi od emocji. Coraz to wścieklej. Tylko czekać, aż coś się uleje. Sam Holland od początku do samiuteńkiego końca (gdybyście zobaczyli moją minę po przewróceniu ostatniej stronicy tej historii... To już?! Ależ przepiękne draństwo) trzymała mnie w stanie gotowości na coś jeszcze gorszego. Gorszego od tych wszystkich niedziwnie znajomych bezeceństw. Makabryczne szczegóły działalności Echo Mana (ale, ale, to nie jest horror ekstremalny, radzę więc nie szykować się na przejażdżkę à la Edward Lee; zaryzykuję wyznanie, że Holland kładzie większy nacisk na generowanie pożądanie niewygodnych emocji, ale to tylko moja, absolutnie niewiążąca opinia – żadna tam prawda objawiona) to jedno, ale zagłębianie się w jego przeraźliwie zimną psychikę, zaglądanie w tę bezdeń, otchłań (opowieść o jednym z najciekawszych, najbardziej pasjonujących na swój chory sposób, fikcyjnych seryjnych morderców, na jakich zdążyłam „się nadziać”, poprzedza bodaj najszerzej znana sentencja, mądrość Friedricha Nietzschego) szczerze mówiąc, jeszcze silniej na mnie działało. Przerażająca postać. Powiedziałabym potwór nie człowiek, gdybym wierzyła w potwory...

Lubicie historie o seryjnych mordercach? Nie? To przeczytajcie proszę „Echo Mana”, pierwsze powieściowe (opublikowane) dziecko brytyjskiej autorki Sam Holland. Utwierdźcie się w swojej niechęci do serial killer thriller. Jeśli zdołacie. Oprzeć się sile tej opowieści. Nie wejść w pole rażenia tej emocjonalnej bomby atomowej. Próbujcie, wyzywam Was:) Lubicie historie o seryjnych mordercach? Tak? To co tu jeszcze robicie? Ruszaj wiara do świata przedstawionego przez Holland, gdzie fikcja jakby próbowała prześcignąć twardą rzeczywistość. Autentyczni seryjni inspiracją dla nieautentycznego seryjnego. Szatańsko elektryzująca rzecz!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz