Klaun Stitches zajmuje się zabawianiem dzieci na różnego rodzaju
przyjęciach, choć wyraźnie nie ma do tego talentu. Podczas swojego najnowszego
zlecenia w domu małego solenizanta Toma, Stitches daje pokaz prawdziwej
amatorszczyzny, co nie umyka uwadze znużonych dzieci. Pragnąc się trochę
zabawić kosztem klauna Tom niechcący doprowadza do śmiertelnego wypadku
mężczyzny. Kilka lat później, gdy uczestnicy tej feralnej imprezy sprzed lat są
już nastolatkami, organizują kolejne przyjęcie, aby uczcić urodziny Toma, na
którym pojawia się żądny zemsty, zmartwychwstały Stitches.
Z horrorami komediowymi jest ten problem, że bardzo rzadko ich twórcom
udaje się zrównoważyć grozę z humorem w na tyle równych proporcjach, aby
zapewnić należytą rozrywkę wielbicielom obu tych gatunków filmowych. Irlandzki
obraz twórcy „Martwego mięsa”, Conora McMahona, niestety potwierdza tylko tezę,
że za hybrydy horroru i komedii powinni brać się jedynie, co bardziej
uzdolnieni twórcy.
Przed seansem niniejszej produkcji należy nieco zweryfikować swoje
nastawienie, ponieważ elementów horroru można w nim z przysłowiową świecą
szukać. McMahon miał wyraźną ambicję skontrastowania przejaskrawienia z grozą,
aby udowodnić, że ta druga czai się wszędzie, nawet w krzykliwych barwach, w
których utrzymano cały ten obraz, co niestety w ogóle mu nie wyszło – bo oto
zamiast hybrydy gatunkowej dostaliśmy czarną komedię w najczystszej postaci, w
której nawet przesadnie krwawe sceny (z ran zadawanych przez klauna wypływa
więcej posoki, niż człowiek ma w całym swoim organizmie) bardziej śmieszą
aniżeli zniesmaczają odbiorcę. Weźmy na przykład sekwencję w klasie, podczas
której Tom widzi, jak Stitches w przebraniu nauczyciela pozbawia penisa jego kolegę
z ławki, po czym przywiązuje go do balona wypełnionego helem – niezrażony bólem
kastrat, jak gdyby nigdy nic rzuca się w pogoń za swoimi „klejnotami”, pomimo
obfitego krwotoku. Podobną sytuację mamy już na imprezie, kiedy klaun wypruwa
jelita jednego z jej uczestników, aby kawałek z nich nadmuchać niczym balon i zrobić
z niego groteskowego pieska. Jego ofiara oczywiście nie wykazuje jakichś silniejszych
oznak bólu, podobnie jak chłopiec pozbawiony ucha i ramienia, który jest jeszcze
na tyle przytomny, aby błagać swojego oprawcę o litość. Nie mogę zarzucić
scenom mordów braku innowacyjności, ponieważ tak pomysłowych sposobów eliminacji
młodych ludzi niedane mi było jeszcze nigdzie ujrzeć – próba skonfrontowania znanych
zabawowych wybiegów klaunów z makabrą powiodła się na tyle, aby zaskoczyć
oryginalnością nawet zagorzałych widzów krwawych horrorów. Szkoda tylko, że to
celowe przejaskrawienie gore oddarło
całą tę rzeź z jakiegokolwiek stopnia realizmu, a co za tym idzie nie pozwoliło
mi na choćby minimalne uczucie obrzydzenia, bowiem największą ambicją twórców
było rozbawienie widzów, trafienie bardziej w gusta wielbicieli komedii, aniżeli
horroru. Najsilniej (pomijając klauna zawzięcie pedałującego na trójkołowym
rowerku) widać to w trakcie sceny w spiżarce, kiedy Stitches dostaje się do
mózgu chłopaka, którym zapełnia salaterkę za pomocą gałki do lodów – skoczny podkład
dźwiękowy wespół z niebywałą irracjonalnością obrazu pomimo tragedii, której
świadkowałam zmusił mnie do lekkiego uśmiechu, ale tylko tyle, bo choć
preferuję czarny humor raczej nie bawią mnie mocno wymuszone komediowe akcenty –
wolę bardziej naturalne, nienachlane żarty, których tutaj niestety zabrakło.
Nawet biorąc pod uwagę ordynarną sylwetkę antagonisty, którego krzykliwy styl
jest kolejnym przykładem nadmiernego przejaskrawienia tego filmu oraz
obracające się wokół seksu, wulgarne dialogi bohaterów tak naprawdę „Stitches”
nie posiadał żadnego elementu naturalnego komizmu (no, może wyłączając ten
trójkołowy rowerek), który byłby w stanie mocno mnie rozbawić. Reżyser chyba za
bardzo starał się przeładować swój film nachalną komedią, za mocno trzymał się
umyślonej przez siebie konwencji maksymalnego przejaskrawienia, aby wywołać mój
śmiech.
W całym tym przeładowaniu humorystycznymi akcentami groza oczywiście szybko
się zatraciła (albo raczej w ogóle jej nie było) – nawet elementy gore nie spełniały zadania stricte
horrorowego, skłaniając się raczej w stronę czarnej komedii. Jedyne, za co
można pochwalić McMahona to maksymalnie oryginalne sceny mordów oraz ciekawy
montaż, kiedy to koniec jednej sceny jest swoistym zaczątkiem następnej, ale z
zupełnie odmiennej strony. Tak, więc pod kątem filmu grozy „Stitches” stoczył
się na samo dno, a co za tym idzie potencjalnym widzom radzę nastawić się na
przesadnie krwawą czarną komedię (kto wie, może do was trafi tego rodzaju
nachalny humor) nie licząc na uczucie niepokoju bądź zniesmaczenia, bo akurat
tego zwyczajnie tutaj zabrakło.
No właśnie, patrząc na plakat, miałem zapytać, czy to w ogóle straszy? Raczej podziękuję :)
OdpowiedzUsuńNie lubię horrorów komediowych bo uważam, że są jak świnki morskie. Ani "świnki" ani "morskie". Chyba jedynym horrorem który autentycznie mnie śmieszył była kultowa "Martwica Mózgu" :)
OdpowiedzUsuńDo Autorki. Czy mogłabyś zrobić post o horrorach komediowych.pls. Karol. Z góry dziekuje za odpowiedź. Jakąkolwiek.
OdpowiedzUsuńJak na razie za mało ich obejrzałam (nie przepadam za mieszaniem horroru z komedią), ale jak troszkę mi się ich jeszcze nazbiera (na tyle, aby wystarczyło do zestawienia) to dlaczego nie;)
Usuń