sobota, 1 września 2012

Wyniki konkursu

Wakacje dobiegły końca (nareszcie!), a tym samym nasza wakacyjna zabawa z nagrodami doczekała się swojego finału. Nie spodziewałam się aż tylu zgłoszeń, nie spodziewałam się, że będą tak dobre… Hmm, powiem tak: rozstrzygnięcie tego konkursu nastręczyło mi sporych kłopotów, ponieważ najchętniej nagrodziłabym wszystkie teksty – tak bardzo mi się podobały! Ale zwycięzców może być tylko trzech, więc postanowiłam wybrać teksty w moim mniemaniu najlepiej oddające uczucia widzów, podczas oglądania swoich ulubionych horrorów. Ale to wcale nie znaczy, że owe recenzje są najlepsze – najbardziej spodobały się mnie, co wcale nie znaczy, że pozostałe teksty nie spodobają się Wam. Poniżej znajdują się wszystkie teksty nadesłane na konkurs. Szczególnie gratuluję zwycięzcom, ale podziwiam również autorów pozostałych, nienagrodzonych tekstów. Wybór był naprawdę ciężki, co dodatkowo świadczy o wysokim poziomie Waszych wypowiedzi (ja nie potrafiłabym stworzyć takich recek). Bardzo wszystkim dziękuję za udział w konkursie, gratuluję laureatom i zapraszam do lektury!
Nagrodzone teksty:
„Koszmar z ulicy Wiązów” (1984)

Autor:  Paweł Binkowski

"Raz dwa, Freddy już Cię ma!"

Horror. Bardzo specyficzny gatunek filmowy, przez jednych uwielbiany, przez innych znienawidzony. Osobiście należę do tych pierwszych. Strach to jedno z tych doznań, które jak najbardziej mi odpowiada. Jeden z takich horrorów dostarczył mi wielu nieprzespanych nocy.

Rok 1984. "Koszmar z ulicy Wiązów" Wesa Cravena. Slasher z kultowym seryjnym mordercą, Freddiem Kruegerem. Mam 12 lat, ojciec mówi, że wieczorem leci świetny film, który bedę mógł nawet obejrzeć. Ależ byłem naiwny... Posoka lejąca się z ekranu, brutalne sceny morderstw, spalona twarz głównego bohatera... A jednak ten film spodobał mi się po prostu NIE-SA-MO-WI-CIE! Może to ze względu na tak charakterystyczną postać Freddiego i jego skłonność do ironicznego poczucia humoru? Rola Englunda jak na charakter postaci, genialna. Czy przez umiejętne prowadzenie historii, która nie nudzi nawet przez chwilę i wciąż buduje napięcie? Niektóre sceny wbijają w fotel, a ja kończyłem wtedy z dłońmi na uszach i kołdrą na głowie. Całkowita dewastacja mojej pewności siebie, że przecież jestem juz duży i się takich rzeczy nie boję! Oj bałem się! Potwornie się bałem! Obraz człowieka w czarno-czerwonym sweterku ze szczypcami zamiast dłoni wrył mi się na dłuższy czas. Jednak monstrualny, niewyobrażalny strach wzbudzał we mnie inny element filmu. Słynna wyliczanka Kruegera. Tak bardzo nie chciałem się jej nauczyć, a paradoksalnie wciąż powtarzałem sobie ją w głowie! Noc, ciemno, i nagle w głowie pojawia się ta melodia. O spaniu można zapomnieć. Bo sen nie przynosił wytchnienia, tylko koszmary. A Freddy tylko czekał, by odwiedzić swoich znajomych we śnie.

Horror wyreżyserowany przez Cravena, odcisnął na mnie swoje piętno. Już nigdy nie byłem "twardzielem" zanim czegoś nie obejrzałem. Po dziś dzień wracam do tego dzieła, bo w swoim gatunku niewątpliwie nim jest i po cichu ponownie śpiewam sobie pod nosem "Raz dwa, Freddy już Cię ma..."

„Dom 1000 trupów” (2003)

Autor:  Kuzzido
"Fresh skin is what I need."Wakacji w tym roku nie mam więc niemal przegapiłem końcówkę konkursu, za czem podziękować należy za przypominajkę, to tak na wstępie. Pomysłu na horror nie miałem żadnego, w końcu tyle ich powstało. Dziś jednak dotarło do mnie że jeśli się w końcu nie ogarnę to okazja pt. "niech mnie usłyszą" poleci w dupu, dlatego też otworzyłem browarka i palnąłem pierwsze co mi przyszło do głowy.. Dom 1000 Trupów.. A potem dopiero dotarło do mnie że to jest to, o co mi cały czas chodziło. Horror który stawiam ponad wszystko inne co dotychczas widziałem. Nie, nie zamierzam się przy tej okazji rozwodzić nad wysublimowanymi wielowymiarowymi głębiami tego dziełka wynosząc je do rangi klasyki filmowej - mam święte prawo do subiektywnej opinii bez konieczności zaliczenia setki filmów które uważający się za mądrzejszych ode mnie uznali na forach filmowych za perełki w przeciwieństwie do tej wolnej amerykanki Roba Zombie.

Pytanie dlaczego „House of the 1000 Corpses”? Bo jest zajebisty! Jest nakręcony kompletnie poszatkowaną drogą, mieszającą style, koncepcje, bezgranicznie oddającą ducha fabuły, siedzącego w środku głowy twórcy, a wyglądającej zupełnie jakby stworzył ją w swojej pracowni sam Otis. To kawał mięcha - chorego, wykolejonego, balansującego na granicy zachwytu i wymiotu, ale do tego zachowującego określoną, z góry założoną estetykę. Punk horror zmontowany naprędce nożyczkami i taśmą klejącą jest klimatyczny, przemyślany, bezlitosny, a do tego zachowujący kompozycję smaczną... hmm czy raczej niesmaczną, zależy jak spojrzeć.

Tak, wiem, nie wygląda spójnie to co teraz prawię, ale to najlepszy opis mojej oceny filmu na jaki mnie stać.  By to lepiej zobrazować cofnijmy się może zatem do dnia w którym to cudo widziałem po raz pierwszy, wraz z dwoma kumplami. Wiecie, gdy dorosły facet w środku dnia wychodzi z pokoju bo boi się filmu, to jednak coś, kurna znaczy. Sam siedziałem wtedy nie wiedząc jak odnaleźć to co widzę. Nie jest to z pewnością kompletne wykolejenie do realizacji którego poświęcano żywe zwierzęta czy autentyczne zwłoki ludzkie, mam świadomość także że cała stylistyka filmu jest tylko zgrabnym posunięciem celowo ściągającym film do stylistyki klasy B. W końcu filmu nie montowano nożyczkami i taśmą klejącą - on jest jak nowe, ale celowo spierane mustangi, by wyglądały oldschoolowo... Mimo wszystko, gdy bohaterka zjechała w dół do gabinetu chirurgicznego Wiadomo Kogo i okazało się że legenda nie musi być legendą... Nie boję się horrorów, wtedy chyba jeden jedyny raz jednak poczułem się jak obuchem tryknięty przez skronie. Adrenalina, to jest to co opisuje ten film. Kołatające się ciężkim echem w głowie po pierwszym seansie złowieszcze "Run, rabbit, ruuuuun!!!" przywoływało mnie do Domu tysiąca trupów jeszcze wiele razy. Nie uważam tej mojej pasji za coś złego, do każdej rozrywki trzeba mieć zdrowy dystans. Oglądając jednak ten jeden konkretny film czuję że to jest to. A gdy nie mam czasu... wtedy zostaje jeszcze posłuchać muzyki do filmu, gdzie tytułowy kawałek grany przez reżysera z zespołem (skądinąd kapitalnym!) daje namiastkę tego co nas czeka podczas seansu.

Hell yeah!


„1408” (2007)

Autor: Adik16.

Cierpię na nieuleczalną chorobę: nie boję się horrorów. Szukam dzieła, które z sukcesem zabrałoby mnie do innego świata i urzeczywistniło lęki bohaterów, stworzyło atmosferę grozy, nie dając o sobie zapomnieć. Czasem pomaga późna noc i samotność, ale to ostatnimi czasy rzadkość. Zasłyszałem gdzieś, że istnieje hotel, w którym pewien pokój wytwarza aurę dla takich, jak ja. Właściwie dla każdego, aż do prędkiej śmierci. Pokój 1408 udowodnił mi, że wcale nie trzeba się bać, żeby móc chłonąć strach w czystej postaci. Co więcej, czerpać z tego nieopisaną radość.
Doskonale wiadomo, że nic tak nie świadczy o klasie horroru jak jego klimat. To właśnie dlatego ten gatunek porównywany jest przeze mnie do wina, które nawet powołane do bytowania na chybcika, po latach świeci niebywałym blaskiem smaku. 1408 nie zabrał mnie w lata świetności kina grozy, ale zaproponował nową jakość, którą czerń i biel tylko by nadszarpały. Przebywając w czterech sprowadzonych z zaświatów ścianach, zakochałem się w stopniowaniu poczucia zagrożenia, jakby pokój delikatnie przejmował nade mną kontrolę troskliwej matki. Ta usłana niebezpieczeństwem droga ku obłędowi była na tyle niepokojąca, że wzmagała uczucie ekscytacji. Wcześniej tylko strach pozostałych pracowników hotelu i księga prowadzona przez właściciela potrafiły wywalczyć na mojej skórze mały dreszczyk. Im dłużej pozostawałem w pokoju, tym bardziej zapominałem, że jestem w pokoju - swoim, nie tym opatrzonym numerkiem 1408. Przy pierwszej wizycie poczułem delikatny niesmak wywołany wwiercaniem się namacalnego wręcz obrotu spraw w moją psychikę. Tego było za wiele, te samotne drzwi, rozmowa z córką, śnieżyca i powódź w parudziestu zaledwie metrach kwadratowych. Gdy przeżyłem to po raz drugi, doceniłem zabawę z gościem. Jak z widzem, którego wodzi się za nos w ostatnich minutach na pozór prostych do rozszyfrowania thrillerów. Ostatnią rzeczą, która świadczy o klasie tego pokoju, były odrębne przeżycia, jakich doświadczyłem. Scena z oknem, w dalszej kolejności widok szyderczego uśmieszku na ekranie monitora i wymowny rzut okiem na dygoczącą lekko pętlę. Tego nie da się zapomnieć, zwłaszcza jeśli przeżyło się to w towarzystwie świecących migotliwym światłem szczęk dyń, w spowitej ciemnością sali widowiskowej szkoły po godzinach. W Halloween, które sprawiło, że po opuszczeniu sali jeszcze na długo miałem przed oczami koszmar pokoju 1408. Gdy stawiałem pierwszy krok w budynku tego hotelu, umknął mi szyld nad wrotami. Teraz widzę, że zachęcał mnie pięciogwiazdkową tablicą, której punktację i ja jestem skłonny przyznać najlepszemu horrorowi, jakiego doświadczyłem.


Pozostałe teksty:

„Koszmar z ulicy Wiązów” (1984)
Autor: Marcin
Obejrzałem w życiu bardzo dużo horrorów ale i tak moim ulubionym jest ten, który obejrzałem jako jeden z pierwszych, czyli „Koszmar z ulicy Wiązów” W. Craven'a z 1984 r.
Mój wybór mógłbym uzasadnić przepisując fragmenty jakiegokolwiek bloga czy strony poświęconej filmom grozy, czyli rewelacyjny Robert Englund jako Freddy Krueger, wciągająca fabuła, klimat, muzyka itd. ale tak już jest, że jedne filmy stają się kultowe, a inne po prostu nie. Dzieło Carven'a jak niewiele innych przetrwało próbę czasu, Freddy Krueger straszy kolejne pokolenia widzów, a W. Craven zapewnił nim sobie miejsce na każdej liście mistrzów kina grozy. Ten film po prostu ma w sobie to coś, co sprawia, że jest wyjątkowy. Nie miał za dużego budżet ani promocji współczesnych hollywoodzkich produkcji, ale i tak go uwielbiam.
„Egzorcysta” (1973)
Autorka: Karolina Ciba
Uwielbiam ten film. Ma w sobie to coś. Kiedy pierwszy raz go obejrzałam, daję słowo nie spałam przez kilka nocy, trudno się dziwić miałam zaledwie 13 lat:) Drugi raz obejrzałam go dopiero niedawno, aż po 8 latach. Naprawdę dziękuję reżyserowi, że wpadł na pomysł nakręcenia tego filmu. Ten film uwielbiam za charakteryzację i dźwięk, ale za charakteryzację najbardziej, a zapomniałabym KOCHAM go też za to, że jest tak realistyczny. Ta Regan to po porostu mistrzostwo. Scena schodzenia po schodach na rękach jest genialna, mi osobiście zamroziła krew w żyłach. Jak na tamte czasy film nagrany jest genialnie, idealnie. Czytałam również książkę, ale jak dla mnie film o
wiele lepszy (a to się rzadko zdarza). Ta wersja filmu jest jedyna i niepowtarzalna.
"Funny Games" (2007)
Autor: SpokoWap
Choć bliżej mu do thrillera niż czystego horroru, wywołuje emocje, których nie powstydziłby się najlepszy przedstawiciel gatunku grozy. To pierwszy film Michaela Haneke, który widziałem i reżyser ten z miejsca stał się jednym z moich ulubionych twórców w kinematografii. Kompletnie nie spodziewałem się tak naturalistycznie ukazanej przemocy, tak przytłaczającej atmosfery, tak przygnębiającego zakończenia. Pamiętam, że po seansie (ok. 3 w nocy) nie zmrużyłem już oka, tak mnie ten tytuł zmasakrował. Zmusza do przemyśleń (słynna scena z pilotem) i myślę, że ma szansę spodobać się osobom nie gustującym w horrorach. Zdecydowanie warto rzucić okiem.
„Milczenie owiec” (1991)
Autorka: Scarlett
Mnie horrory straszą rzadko. Zawsze mam gdzieś z tyłu głowy, że to wszystko fikcja. Książki są moim ratunkiem. To przy nich zapominam, że świat przedstawiony na kartach powieści tak naprawdę nie istnieje. Nie pamiętam, że to tylko wytwór fantazji mój i autora. Ale jak wyczytałam, to nie nad książkami mam się rozwodzić. Szukałam długo w umyśle filmu, który mnie naprawdę przeraził. Bałam się nawet przy „Egzorcyzmach Emily Rose”, ale to był w pełni kontrolowany strach. Szukałam w zakamarkach mojej pamięci filmu, który poruszył mnie, przeraził i pozostał.
Boże nie ma takich… - pomyślałam.
Jednak wtedy przyszedł mi na myśl jeden film. A raczej cała filmowa seria. Może nie jest to horror w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nazwałabym go raczej thrillerem, jednakowoż mam nadzieję, że zaliczysz mi moją odpowiedź. Największy mój strach wywołały filmy o Hannibalu Lecterze.
Najbardziej przeraża mnie prawda. A w tych filmach wiele jest tej prawdy. Hannibal Lecter jest ofiarą wojny. Jego przerażającą osobowość ukształtowały dramatyczne przeżycia wieku młodzieńczego. A przez to właśnie ta historia brzmi tak wiarygodnie. Dzięki temu możemy wyobrazić sobie postać małego chłopczyka, który nieświadomy niczego zjada swoją siostrę.
Tak, to napawa mnie przerażeniem. Mój ulubiony filmowy horror to „Milczenie owiec”.
„The House of the Devil” (2009)
Autor: Marek K.
Pamiętam jak za łepka latałem po lekcjach do wypożyczalni wybierać horrory. A był to czas kiedy każdy film był do wypożyczenia za 1zł. Długo się nie zastanawiałem, co wybrać. Przez kilka lat dane było mi zobaczyć dość sporą ilość produkcji z lat 80 i 90. Niezwykłe filmy, które charakteryzowały się nieszablonowymi potworami (gumowe!), charakteryzacją i tym "tanim" klimatem.

Przeczytałem komentarz na jednym z portalów, że to idiotyzm wydawać film w XXI wieku na VHS. Komentarz dotyczył właśnie "The House of the Devil". Pomyślałem, że ktoś naprawdę chciał oddać hołd i ducha dawnym horrorom albo po prostu zrobić tanią sensację. Zabrałem się za oglądanie.

Od pierwszych minut poczułem się jakbym oglądał film sprzed co najmniej 20 lat. Muzyka, twarze postaci, lokacje, stylizacje jak i sama realizacja operatorska! Nawet dźwięk jest na tyle kiepski (ale wszystko wyraźnie słychać, jest to po prostu celowy zabieg), że daje złudne wrażenie oglądania jakiegoś starocia. To był powrót do czasów dzieciństwa, gdzie siedziałem na fotelu przykryty kocem, aby móc się schować przed wyskakującą maszkarą. Tym razem nie chowałem się przed potworami, ale po prostu bałem się ciemności i tego co dzieje się na górze domu, w którym rozgrywa się akcja...

Tak prawdę mówiąc/pisząc to ciężko wybrać ten swój najlepszy horror. Zbyt wiele tego jest. Wybór padł na coś co porządnie mnie wystraszyło od kilku ładnych lat. To taki oscarowy "Artysta" wśród horrorów ;)
“Misery” (1990)
Autorka: Iwona "Ruda" Stepajtis

W odpowiedzi na pytanie konkursowe: Największe wrażenie wywarł na mnie film "Misery" na podstawie książki S. Kinga. 

Dlaczego?
Trochę dlatego, że fanatycznie ubóstwiam tego pisarza, ale przede wszystkim dlatego, że film doskonale oddaje klimat książki. Kathy Bates zagrała pierwszorzędnie, oddając całe szaleństwo i fanatyzm książkowej Misery, a była przy tym tak ludzka .. to było najbardziej przerażające. 

„Zejście” (2005)

Autorka: Cyrysia

Jednym z moich ulubionych filmów grozy jest ,,Zejście’’ wyreżyserowany  przez Neil Marshalla.
Opowiada historię sześciu kobiet: Sarah, Juno, Beth, Rebecca, Sam i Holly, które są miłośniczkami sportów ekstremalnych. W tym celu dziewczyny regularnie co roku, spotykają się w różnych zakątkach świata, by sprawdzić swoje umiejętności. Teraz za namową Juno ( Natalie Mendoza), postanawiają zbadać nieznaną nikomu dotąd jaskinię. Na miejscu okazuje się niestety, że pomyliły groty, lecz mimo wszystko dalej chcą zagłębić się w jej czeluść. Nie wiedzą jednak, że czeka na nich szokująco-przerażająca niespodzianka.
Według mnie, warto było obejrzeć ten film. To jeden z najciekawszych i najmroczniejszych horrorów. Spotkania z mieszkańcami groty powodują niezłe skoki ciśnienia. Akcja trzyma cały czas w wysokim napięciu, dzięki mrocznej muzyce i niepojącemu klimatowi. W dodatku rewelacyjne ujęcia z amatorskiej kamery z opcją podczerwieni, dodają realizmu i świetnie spełniają się w roli straszaka. Niektóre ujęcia bardzo dobrze odzwierciedlające poczucie odosobnienia. Niejednokrotnie wydawało mi się, że sama jestem w owej jaskini i szukam z przerażeniem jakiegokolwiek wyjścia. 
Uważam, że Neil Marshall sprostał zadaniu reżyserując interesujący, emocjonujący horror. To jeden z niewielu filmów grozy przy którym czułam strach  połączony z lękiem przed ciemnością i zamkniętą przestrzenią. Osobiście gorąco polecam ,,Zejście’’ i jego kontynuacje.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” (2007)

Autorka: Ilsa

Długo i namiętnie rozmyślałam nad wyborem filmu, który Ci opiszę... Po rozważeniu wszelkich za i przeciw stwierdziłam iż wyboru dokonam kierując się tylko jednym, podstawowym kryterium, w jakim przede wszystkim powinno oceniać się horrory: PRZERAŻENIE/STRACH/GROZA. Wybrałam zatem film, którego już nigdy więcej nie obejrzę. Film, który biorąc pod uwagę wszystkie reakcje i te psychiczne i skórno galwaniczne:P idealnie odpowiada kryterium straszności.
"Dziewczyna z sąsiedztwa"/ "The girl next door" (2007), to film produkcji amerykańskiej. Nie trąci jednak hollywoodzką szmirą, nie przesłania treści formą i nie posiada innych negatywnych przymiotów typowych dla Hollywood.
Warto dodać, iż powstał na podstawie powieści niezrównanego Jacka Ketchuma, który moim zdaniem jest jeszcze lepszym autorem grozy niż King - myślę, że King się o to nie obrazi. Historia opisana przez Ketchum'a jest z kolei relacją z prawdziwych wydarzeń.
Jest rok 1958 Indiana. Sylvia Likens wraz z młodszą siostrą przeprowadza się do domu swojej ciotki Ruth, pod której opieką mają pozostać pod nieobecność rodziców. Kreacja roli ciotki Ruth jest wręcz niezrównana. Wydaje się taka miła, sympatyczna i nieco wyzwolona popijając latem piwko z  mocno nieletnimi synami i ich kolegami. Spod maski kobiecego uroku wydziera jednak szaleństwo. Na początek widz dostrzega tylko jego drobne iskierki. Z czasem rozpętuje się szaleńczy pożar. Wybuch ten doszczętnie spalił moją duszę... Na stosie zapłonęła moja wiara w ludzi. Nie jestem jakoś przesadnie wrażliwa -  o ile na ekranie nie pojawia się mały zabiedzony kotek czy też inne nieme, boże stworzenie. Jako przyszła pani seksuolog już sporo wiem na temat wszelkich form wynaturzeń w sferze psychicznej i seksualnej, jednak to co zobaczyłam... „Dziewczyna z sąsiedztwa” to studium sadyzmu. Sadyzmu wykonywanego przez dzieci na dziecku. W miarę rozwoju fabuły czekałam na interwencje sprawiedliwego losu, czy też przebudzenie osławionej wrodzonej dziecięcej moralności. Tak się jednak nie stało, więc miałam tylko nadzieję, że Sylvia niedługo umrze i jej koszmar "bycia jeszcze żywą" się skończy. Ten film naprawdę daje do myślenia. Do myślenia o rzeczach, nad którymi wolelibyśmy się nie zastanawiać. Bo jak daleko może posunąć się człowiek, jeśli na moment "zawiesimy" pojęcia kary i winy? Co może zrobić grupa nieletnich wiedziona przewodnictwem chorej psychicznie kobiety? I w końcu jak może być zaburzona kobieta żeby wyrządzić drugiej kobiecie - jeszcze niewinnemu dziecku-  TAK OKROPNE rzeczy? Co nią kierowało? Fakt ze matka Sylvii dwadzieścia lat wcześniej odbiła jej faceta?  Ruth doprawdy była antychrystem. Perfidia z jaką wiodła na pokuszenie swoją trzódkę chłopaczków wprowadziłaby w osłupienie samego Mansona, zapewne. Długo musiałam poszukiwać utraconej stabilności psychicznej po tym seansie. Dlatego bezapelacyjnie i do samego końca "Dziewczyna z sąsiedztwa" jest moim  najgorszym koszmarem.

„Gabinet Grozy doktora Zgrozy” (1965)

Autorka: Katarzyna Iwańczak
Od dziecka uwielbiam horrory.
Nigdy się nie bałam, w odróżnieniu od mojego brata. Moim ulubionym horrorem jest "Gabinet Grozy doktora Zgrozy" z 1965 r z Christopherem Lee i Donaldem Sutherlandem.
Pięciu ludzi w pociągu spotyka Dr. Sandora Schrecka, który z kart tarota wyczytuje im termin i przebieg ich śmierci.
Opowiada pięć strasznych i mrożących krew w żyłach historii. O wilkołaku, wampirzycy, o roślinie duszącej ludzi...
Mnie najbardziej utkwiła w pamięci historia o uciętej w wypadku samochodowym dłoni, która postanawia się zemścić na swoim oprawcy.
Bardzo długo mój młodszy brat nie mógł zasnąć przy uchylonych drzwiach w pokoju, zdawało mu się, że widzi wślizgującą się dłoń.
Ten film widziałam tylko raz:(
Bardzo chciałabym go jeszcze zobaczyć, najlepiej razem z bratem:):)
„Dziewiąte Wrota” (1999)
Autor: Łukasz

Polański najwyraźniej lubi igrać z diabłem. Wiele lat po sukcesie "Dziecka Rosemary" powrócił do tematyki satanizmu. W przeciwieństwie do pierwszego filmu w "Dziewiątych wrotach" nie spotkamy groteskowych, przerysowanych elementów, dlatego pomimo całego szacunku dla klasyka jakim jest "Dziecko Rosemary", jako mój typ wybieram "Dziewiąte wrota". Bardzo ciekawe jest, że na datę nakręcenia reżyser  filmu wybrał rok 1999..."Dziewiąte wrota" cenię przede wszystkim za klimat, który budowany jest już od napisów początkowych, kiedy to widz "przeprawia się" przez dziewięcioro wrót, z doskonała muzyką w tle. Polański bardzo ceni sobie polskich kompozytorów. Tym razem do współpracy został zaproszony Wojciech Kilar. Jego muzyka w filmie jest czymś więcej niż soundtrackiem, jest integralnym elementem całości. Na tą całość składa się świetny scenariusz, w którym barak jakichkolwiek zbytków. Każdą scenę można interpretować w kontekście całej historii. W szatańskim planie nic nie dzieje się bez przyczyny. Polański ma ciekawe zapatrywania na rolę diabła w życiu człowieka. Ta oryginalność jest kolejny atutem. Diabeł nie kieruje bezpośrednio człowiekiem- jak chcieli by wierzyć chrześcijanie, szukający usprawiedliwienia dla swoich grzechów- diabeł stoi o krok za naszym bohaterem. Niczego mu nie narzuca, niczego nie proponuje, niczego nie oczekuje. Corso sam pakuje się w diabelska rozgrywkę. On sam nawet nie wierzy w szatańską moc, wierzy w jakość ornamentyki, papieru i ich wartość rynkową. Pomimo to rozpętuje się w nim chęć rozwikłania tajemnicy książki pisanej z udziałem samego Lucyfera. Czy diabeł interesuje się tylko wybrańcami, czy my wszyscy nosimy w sobie jego iskierkę i wystarczy lekki podmuch wiatru, żeby rozpętać ogień piekielny? Godna pochwały jest także obsada aktorska. Piękna diablica Emanuelle u boku Johnnego, który z werwą - w ostatnich filmach u niego nie spotykaną- wcielił się w rolę bystrego i nieco perfidnego znawcę literatury. Każdy film, w którego fabułę zamieszany jest szatan powinien wytwarzać wokół siebie nastrój złowrogiej tajemnicy, niestety nie każdemu się to udaje. Bądźmy szczerzy- bardzo niewielu się to udaje. Udało się Polańskiemu w "Dziewiątych wrotach", dlatego uznaję go za mój ulubiony film z gatunku horror.

„Bez litości” (2010)
Autorka: Jadżienson - Jagienka Janecka

Jako nałogowy pochłaniacz tegoż gatunku filmowego, wybór ulubionego horroru to trudne zadanie. Widziałam wiele ciekawych horrorów , myślę jednak, że tym naj, jest dla mnie film "Bez litości". Film długo się rozkręca, to prawda, ale ukazuje prawdziwe okrucieństwo ludzkie, do czego są zdolni mężczyźni aby zaspokoić swoje potrzeby, do czego jest zdolna, rządna zemsty kobieta. Z początku przedstawia kobietę jako bezbronną, bezradną istotę, w 100% zależną od woli swojego kata, jednak później fabuła zmienia kierunek o 360 stopni.... Wykorzystana i poniżona dziewczyna jest zdolna do wielu rzeczy, jest zdolna do czynów o których wcześniej na samą myśl przechodziły ją ciarki po plecach. Gdy mężczyźni nie spodziewają się żadnego ruchu z jej strony, postanawia na swój sposób wymierzyć sprawiedliwość. Odkryła w sobie kogoś zupełnie nowego, jakąś cichą bestię, która siedziała w niej całe życie i dopiero po traumatycznych przejściach postanowiła się ujawnić. W każdym z nas siedzi taka bestia , każdy ma swój próg wytrzymałości. KAŻDY MA W SOBIE SADYSTĘ I MORDERCĘ....  pytanie tylko czy każdy zdoła poskromić swój wrodzony instynkt drapieżnika.
Moim zdaniem film zakończył się pozytywnie dla głównej bohaterki .


„Egzorcyzmy Emily Rose” (2005)

Autor: Maciek Piotrowski

Ostatnimi czasy, przeglądając różne strony internetowe, natrafiłem na dyskusję na temat filmu "Egzorcyzmy Emily Rose". Po dokładniejszym zapoznaniu się z opiniami o tej produkcji, zdecydowałem się poczekać na zapadnięcie zmroku, i wypożyczenie jej w cyfrowej wypożyczalni filmów. Rozpocząłem seans.

Już po kilkunastu sekundach, z głośników rozległ się głos lektora, informując widza, iż jest to film oparty na prawdziwych zdarzeniach. Prychnąłem z pogardą, przeważnie w takich filmach prawda stanowi jedynie ćwierć procenta, reszta zaś to bzdury zmyślone przez twórców.
Film opowiadał o nastolatce, która po odejściu z rodzinnego domu w celu dalszej nauki staje się ofiarą sześciu demonów, które powoli ją wycieńczają. Opętanie zaczyna się niewinnie. Pobudki o trzeciej nad ranem (rzekoma godzina szatana), później halucynacje... Biedna Emily zaczyna tracić kontrolę nad sobą, a kiedy zaczyna się robić coraz gorzej, zostaje zabrana z powrotem do rodziny. Tam wezwany zostaje ksiądz, który ma za zadanie przeprowadzenie egzorcyzmów na nastolatce. Niestety, egzorcyzmy nie udają się, opętana umiera, a ksiądz zostaje oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci...

Aby nie mówić o fabule całego filmu, dodam, że pozostawia on silne wrażenie na oglądającym (przynajmniej tak było w moim przypadku). I nie chodzi mi tylko o chwilowym strachu spowodowanym nagłym pojawieniem się czegoś na ekranie (tak zwanego "jumpscare'a"). Otóż, po skończonym seansie, położyłem się spać. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie to, że w środku nocy nagle obudziłem się, bez powodu. Patrząc zaspanym wzrokiem na telefon, starając się sprawdzić godzinę, zamarłem...

Równo trzecia w nocy...

„W paszczy szaleństwa” (1995)

Autor: Michał Ogłoziński

John Carpenter stworzył już wiele horrorów, dzięki którym to jeszcze bardziej zakochałem się w gatunku, jakim jest horror. Choć największe jego dzieła przypadają na lata 70-te i 80-te, to ze swojej strony najbardziej poleciłbym perełkę z kolejnej dekady.
Powstały w 1995 roku horror zawiera wszystko to, co lubię. Była już gęsta "Mgła", był słynny Michael Myers w "Halloween", było też "Coś" innego: coś, co zapowiadało wejście Carpentera w nową dla niego fascynację: "Książę Ciemności". A zacieranie się granicy między rzeczywistością a fikcją w pełni ukazuje już mój faworyt. A co innego może bardziej straszyć? Wyobraź sobie, że twój własny świat zmienił się do takiego stopnia, że nie odróżniasz już rzeczywistości od wybryków twojego umysłu. To właśnie w umyśle mogą dziać się najbardziej przerażające rzeczy. To właśnie John Trent - postać z naszego filmu - musi się z tym zmagać. Jego powolna wędrówka przez zakamarki własnego umysłu jest fascynująca. Swoją drogą na wszelkie słowa uznania zasługuje gra Sama Neilla (odgrywającego główną postać).
"W Paszczy Szaleństwa" jest moim faworytem nie tylko dzięki świetnej fabule czy też grze aktorskiej. W filmie nie brak scen, które istotnie zapadają w pamięć. Scena na autostradzie, wątek z panią z recepcji, deja-vu, czy choćby ta końcowa, finałowa... tak, zakończenie jest najlepsze z możliwych. Być może jest dosyć proste ale i tak wgniata w fotel i pozostawia z niezłym smaczkiem po zakończeniu seansu. No i oczywiście ten klimat... klimat, który jest charakterystyczny dla Carpentera. Tutaj świetny, lovecraftowski i oczywiście odpowiednio ponury, stonowany i sugestywny. Odrywanie się od rzeczywistości jest nadzwyczaj płynne. Zresztą film ma taki nastrój, że w każdej chwili można spodziewać się czegoś złego. Po obejrzeniu tego filmu czułem jakbym ja sam utknął w "paszczy szaleństwa".


Bardzo dziękuję sponsorom nagród, wydawnictwom:

2 komentarze:

  1. Gratuluję zwycięzcom! Przyznam, że sam szykowałem recenzję na konkurs- niestety ostatnio miałem zbyt dużo na głowie i ostatecznie nie dokończyłem jej. Dodam od siebie, że miała to być recka filmu "Bez Litości" (2010)- zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie.

    A wybór zwycięzców jak najbardziej trafny:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie Shuter - Widmo bije poziomem grozy wymienione;] Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń