Debiutancki obraz Raya Gowera, na podstawie jego własnego scenariusza. Długo zwlekałam z obejrzeniem tego obrazu przez wzgląd na główną rolę Thory Birch, której gra nieodmiennie mocno mnie irytuje. W „Mrokach duszy” wypadła równie mało przekonująco, jak w swoich pozostałych filmach, aczkolwiek należy oddać jej sprawiedliwość, że cała znacząco wyegzaltowana obsada była najsłabszym ogniwem tej produkcji. Ale pomijając aktorów z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że od czasu „Sinister” niedane mi było obejrzeć tak klimatycznego straszaka – powiem nawet więcej, nastrój grozy niejednokrotnie odznaczał się większą siłą rażenia, aniżeli we wspomnianym „Sinister”.
Scenariusz bazuje na oryginalnym pomyśle równoległej rzeczywistości.
Blondynka Susan śni o swoim alter ego, brunetce Karen i odwrotnie. Cukierkowe
życie Susan u boku kochającego męża zostaje równomiernie skonfrontowane z
ciężką egzystencją Karen, która będzie największym pretekstem do wplecenia w
fabułę wątków, charakterystycznych dla filmowego horroru. Jej obskurne
mieszkanie wygląda, jakby żywcem wyjęto je z jakiejś mrocznej fotografii –
ostre, ciemne kolory o wyrazistych konturach. Kiedy kobieta znajduje się na
zewnątrz widz ma okazję popodziwiać wchodzące w sepię widoczki dużego miasta,
które w równym stopniu fascynują, co niepokoją. Sugestywny klimat grozy,
osiągnięty dzięki sprawnemu montażowi i hipnotyzującym zdjęciom najmocniej
potęgują efekty dźwiękowe, będące niezaprzeczalnym dziełem kolejnego
debiutanta, Andy’ego Pearce’a. Różnorodność mrożących krew w żyłach muzycznym tonów,
w dodatku rozbrzmiewających w najmniej spodziewanych momentach może mocno
zaniepokoić, co wrażliwszych odbiorców, aczkolwiek wbrew pozorom nie znajdziemy
tutaj tak charakterystycznych dla wszelkiego rodzaju straszaków jump scenek. Twórcy postawili na daleko
idącą dosłowność nie tylko w prezentowaniu krwawych scen (odrobinę kiczowatych,
acz przyjemnie kontrastujących z lekko sepiowym obrazem), ale również momentów
ingerencji sił nadprzyrodzonych w egzystencję przerażonej Karen. Jej praca w
zakładzie pogrzebowym dostarczy widzom chyba największej dawki strachu, wszak
kobieta widuje „chodzące trupy”, które bynajmniej nie są do niej nastawione
przyjaźnie. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje „zmartwychwstanie” mężczyzny z
zaszytymi ustami, który niezwłocznie przystępuje do rozrywania krępujących go
nitek. Warto również wspomnieć o brudnych dzieciach, podążających śladami Karen
i przemawiających mrożącymi krew w żyłach głosami oraz nagraniu z jednej
niespokojnej nocy kobiety, na którym widzi gwałcącego ją poszukiwanego przez
policję mordercę. Przy postaci Karen wydarzenia z życia Susan bledną,
oczywiście jest ona świadoma ingerencji w jej egzystencję czegoś
niewyjaśnionego, aczkolwiek za radą mocno podejrzanego hipnoterapeuty zrzuca to
na karb stresu, wywołanego zbliżającym się zabiegiem sztucznego zapłodnienia.
Podczas snu jest jedynie, podobnie jak widzowie, niemym świadkiem tragedii jej
alter ego.
Jedyny znaczący minus filmu, obok amatorskiej gry aktorów, to postać
Nocnego Łowcy, mordercy kobiet, poszukiwanego przez policję. Już abstrahując od
tego, że odbiorca bez zbytniego wysiłku domyśli się jego personaliów, odniosłam
wrażenie, że ten wątek absolutnie nic nie wniósł do scenariusza, a tylko
dodatkowo i niepotrzebnie go skomplikował. Natomiast zakończenie,
pozostawiające więcej pytań niż odpowiedzi całkowicie mnie usatysfakcjonowało,
bowiem jeszcze przez długi czas zmusiło mnie do skrupulatnego analizowania
scenariusza Gowera.
Nie wiem, dlaczego „Mroki duszy” przeszły bez większego echa w polskim
światku horrorów. Może powodem takiego stanu rzeczy jest jego niski budżet i
irytująca obsada, aczkolwiek myślę, że są to elementy, na które można przymknąć
oko, podziwiając te znakomite zdjęcia, słuchając tej niepokojącej ścieżki
dźwiękowej i konfrontując się z kilkoma krwawymi scenami, będącymi dodatkiem do
właściwych aspiracji twórców tj. przerażenia odbiorcy daleko idącą
dosłownością, a nie pójściem na łatwiznę w posiłkowaniu się niewbijającymi się
w pamięć, modnymi ostatnio jump scenami.
Zgadzam się, że Thora i jej gra są irytujące. Wiele osób śmieje się z Kristen Stewart i nazywa aktorką jednej miny. Jak dla mnie to Thorze należałoby się to określenie. :(
OdpowiedzUsuńBez przesady, co za porównanie. Thora zagrała nieźle w filmie "Bunkier", zdecydowanie nie jest to aktorka "jednej miny".
UsuńKomentarze na FW do tego filmu są wręcz miażdżące, gdyby nie recenzja, nigdy bym się nim nie zainteresował. A po lekturze...chyba się skuszę, film dodałem do swojej wciąż rosnącej (z braku czasu) listy tytułów do obejrzenia. W kwestii gry aktorskiej jestem bardzo wymagający, kiepska może mnie odrzucić nawet od niezłego w pozostałych aspektach filmu, ale potencjalnie fajnego horroru nie przepuszczę.
OdpowiedzUsuńLubię Thore Birch, chętnie obejrzę ten film po przeczytaniu Twojej recenzji :)
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji, objerzałem film, całość jest jeszcze jako taka, szczególnie zdjęcia jak z filmu Delicatessen, ale kompletnie nie rozumiem końcówki, zepsuła ona całośc filmu, stał się on przez nią na tyle absurdalny, że bez żalu wyrzuciłem go z dysku...
OdpowiedzUsuń