Austriacko-szwajcarski slasher
Markusa Weltera, mocno zainspirowany „Lękiem” z 2007 roku. Zrealizowany w technologii
3D film kładzie nacisk głównie na przerysowane efekty, minimalną dawkę scen gore i tak dalece posuniętą
konwencjonalność, że nie wyobrażam sobie, aby podczas seansu jakikolwiek
wielbiciel slasherów wygrał walkę z
nieubłaganie atakującym go znużeniem. „Wycieczka bez powrotu” to twór z gatunku
„grupa przyjaciół wyjeżdża…”, tak więc pierwsze sceny dostarczą nam jakże
oryginalnych (sarkazm) dyskusji o niczym, prowadzonych w samochodzie naszych
protagonistów, który zmierza do Jury szwajcarskiej. Podczas swojej „pasjonującej”
podróży spotkają miejscowego leśniczego, rzecz jasna o mocno podejrzanej aparycji,
co ma być sygnałem dla widza, że ten oto dziwny osobnik odegra pewną rolę w dalszej
części projekcji. Kiedy nasi bohaterowie dotrą na miejsce (do lasu, w którym
rzecz jasna ich telefony komórkowe stracą zasięg) i podobnie, jak protagoniści
ze znanego „Shrooms” naszprycują się grzybkami halucynogennymi nastąpią krótkie
sekwencje ich zwidów, wywołanych narkotykiem – tutaj największa pochwała należy
się za montaż, w trakcie machania ręką nad ogniskiem. Kiedy widz już jakoś
przebrnie przez te mało interesujące, rozwleczone do granic możliwości
wydarzenia i jeden z protagonistów zostanie ranny z pewnością nastawi się na
jakąś mniej schematyczną, a nawet mocno dynamiczną akcję. Nic bardziej mylnego.
Druga połowa filmu równie mocno trzyma się utartego slasher'owego schematu, jak i pierwsza. Nasi spanikowani
bohaterowie docierają do małej, z pozoru niezamieszkanej farmy, gdzie przystępują
do kolejnych nudnawych konwersacji, typu: co teraz zrobimy? kto kocha kogo? I w
żadnym razie się nie rozdzielajmy – jak się wkrótce okaże ta ostatnia rada,
którą nieustannie raczą się wzajemnie nie będzie miała szansy się ziścić (w
końcu to slasher, a więc TRZEBA się
rozdzielać). Pod kątem gore dosłownie
cały seans zaoferował mi jedynie jedną godną uwagi sekwencję. Mowa o spotkaniu
w stajni z oszpeconą kobietą, która po powieszeniu chłopaka za nogi i obcięciu
mu kilku palców wbija mu nóż w oko (efekt tej ostatniej śmiertelnej tortury
zobaczymy dopiero w następnej scenie, ponieważ twórcy nie chcieli zaszokować
publiczności nadmierną dawką przemocy). Od tego momentu będziemy świadkami
szybkiej eliminacji poszczególnych bohaterów filmu – oczywiście naszpikowanej
odpowiednią dawką efekciarstwa, które miało robić wrażenie w 3D – jak na
przykład oko wychodzące na wierzch w jakże animacyjnym wydaniu. Zakończenie,
podobno tak zaskakujące również nie zachwyciło mnie niczym szczególnym, ale
muszę sobie pogratulować, że w ogóle do niego dotrwałam:)
„Wycieczka bez powrotu” oprócz malowniczych krajobrazów rozległego lasu,
jednej sceny gore i profesjonalnego
montażu nie przedstawia absolutnie żadnej wartości dla wielbicieli szeroko
pojętej grozy. Nie uświadczymy tutaj klimatu, realizmu i przekonującej obsady,
ale w zamian zobaczymy jak najłatwiej nakręcić horror, który w bezlitosny sposób
kopiuje znany „Shrooms” i do znudzenia powiela oklepane schematy kina grozy.
Dla szerokiego grona odbiorców może okazać się całkiem przyzwoitą rozrywką, ale
obeznanym z konwencją slasherów
entuzjastom horroru stanowczo odradzam.
Szkoda, że nie ma jakiś rewelacji, a tak mnie bardzo intrygował ten film. Mimo wszytko chyba jednak skuszę się na niego, bo mam słabość do wszelkich slasherów.
OdpowiedzUsuńPlakaty są świetne! A poza tym ze mnie taki widz filmowych horrorów, że już zapewne po "pierwszych scenach dyskusji o niczym" trząsłbym się jak galareta :P.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Melon
Hej, na początku swojej wypowiedzi wspomniałaś o "Lęku", chciałam zapytać, czy mogłabyś zrecenzować ten film(szukałam po liście i nie widziałam, ale mogłam przeoczyć, więc proszę bez krzyków). Oglądałam "Grzybki"(ten tytuł o wiele bardziej mi odpowiada) i muszę przyznać, że był to jeden z lepszych filmów tego typu. Chaotyczny, lekko przerysowany, kiczowaty klimacik jest wart zapamiętania. Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii, zdaję w tym roku maturę i jako temat na ustną wybrałam sobie Thriller...i trochę opieram się o Twój blog. Mam też jeszcze jedną prośbę, generalnie jestem fanką kina grozy, zaczęłam od "Nawiedzonego", przeszłam przez "Lśnienie", "Ducha" i zapełzłam pod "Hostel" i doszło do tego, że raczej trudno mnie wystraszyć, czy obrzydzić, co jest smutne, bo nie czerpię już z seansów tyle frajdy, co moi przyjaciele, a bardzo bym chciała. Mogłabyś polecić mi jakieś straszne horrory, takie, na których nawet zaprawiony oglądacz gatunku, ściska poduszkę? Dodam tylko, że przerażająca była dla mnie "Klątwa", japońska oczywiście, ale to jedyny film, do którego ze strachu nie wrócę. Fantastycznie prowadzisz blog, aż chciałoby się pospekulować z Tobą na temat filmów, niestety trudno spotkać zapalonego fanatyka grozy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie przeoczyłaś:) Jeden "Lęk" już recenzowałam, ale akurat nie ten o grzybkach:/ W wolnej chwili odświeżę sobie ten film, bo widziałam go tylko raz i to dobrych kilka lat temu, a potem z chęcią zrecenzuję.
UsuńNie tylko Ty uodporniłaś się na horrory - ja niestety mam to samo, poza jednym wyjątkim. Otóż, z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nadal boję się "Egzorcysty", więc jak nie widziłaś to szczerze polecam. W dzieciństwie panicznie bałam się "Candymana", więc rónież możesz zaryzykować seans, ale uprzedzam, że teraz już na mnie nie działa.
Hmm, myślę, że skoro przeraziła Cię japońska "Klątwa" to powinnaś pogrzebać w azjatyckich horrorach. Ja akurat jestem noga, jeśli chodzi o horrory z tego kontynentu i mogę wspomnieć jedynie o "Ringu", "Shutterze", "Dark Water" - to takie bardziej znane tytuły, ale polecam tę stronę
http://horrorreviews.pl/news.php
Przejrzyj dział "artykuły", a na pewno dokopiesz się do jakichś nieznanych dla siebie tytułów. Poza tym naczelna strony jest ogromną znawczynią azjatyckich horrorów i jestem pewna, że jak się z nią skontaktujesz to da Ci parę wskazówek:)
Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam.
Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa, i rzecz jasna zapraszam częściej;)
to wogóle nie jest horror
OdpowiedzUsuń