Rosemary i Guy Woodhouse spodziewają się dziecka, jednak podczas badania lekarz
informuje ich, że płód jest martwy. Jakiś czas potem młode małżeństwo
postanawia przeprowadzić się na rok do Paryża, gdzie Guy dostaje pracę
wykładowcy angielskiego na dużej uczelni, a w wolnych chwilach oddaje się
pisaniu książki. Wkrótce po zadomowieniu się we Francji Rosemary i Guy poznają Margaux
i Romana Castevetów, którzy wprowadzają ich do swojego klubu, w skład którego
wchodzą bogaci i wpływowi mieszkańcy Paryża, którzy wzajemnie się wspierają. Początkowo
te nowe znajomości są dla Woodhouse’ów niczym wygrana na loterii.
Przeprowadzają się do drogiego mieszkania w Chimerze – najokazalszego apartamentowca
w Paryżu, należącego do Castevetów, Guy wydaje książkę, a członkowie nowego
klubu robią wszystko, aby rozwiązać ich wszystkie, drobne problemy. Wszystko
ulega zmianie, gdy Rosemary zachodzi w ciążę. Ciągła nieobecność męża, złe samopoczucie
i dziwne wydarzenia, którym świadkuje zmuszają ją do bliższego przyjrzenia się
Castevetom. Z czasem nabiera pewności, że znajduje się w centrum
zainteresowania satanistycznego kultu, który ma jakieś plany, względem jej
jeszcze nienarodzonego syna.
Kiedy trafiły do mnie pierwsze informacje o planowanym remake’u jednego z
moim ulubionych horrorów, arcydzieła Romana Polańskiego z 1968 roku delikatnie
mówiąc nie byłam zadowolona, wychodząc z założenia, że dzieła skończonego nie
należy uwspółcześniać. Jednakże późniejsze śledzenie doniesień z planu
rozpaliło moją ciekawość – nadal byłam przekonana, że Polańskiego nikt nie
przebije, ale miałam nadzieję na przynajmniej przyzwoitą rozrywkę. Teraz, po
skończonym seansie, muszę niestety po raz kolejny przyznać, że jeśli chodzi o
tegoroczne horrory o wiele bezpieczniejszy jest daleko idący sceptycyzm, bo
entuzjastyczne podejście na ogół skutkuje daleko idącym rozczarowaniem. Planowo nowe „Dziecko Rosemary” miało być miniserialem złożonym z czterech
odcinków, które ostatecznie skrócono do dwóch niemalże półtoragodzinnych, które
tak na dobrą sprawę można było z powodzeniem połączyć w jedną wspólną całość i
wyemitować w telewizji, jako taki dłuższy film pełnometrażowy. Reżyserii podjęła
się nasza rodaczka, Agnieszka Holland, a za produkcję odpowiadały Stany
Zjednoczone. Jako, że miniserial został wyprodukowany na potrzeby telewizji
budżet był dość okrojony, ale to nie on ostatecznie pogrążył tę produkcję, a
rozwleczony scenariusz Scotta Abbotta i Jamesa Wonga oraz rzecz jasna brak
doświadczenia Agnieszki Holland w pracy nad kinem grozy.
„Grzechy
ojca nie powinny przechodzić na syna.”
Zamiarem Agnieszki Holland zauważalnie było całkowite odcięcie się od
kultowej wersji Romana Polańskiego i stworzenie czegoś nowego, luźno opartego
na prozie Iry Levine’a. A więc formalnie nowe „Dziecko Rosemary” jest bardziej
readaptacją, aniżeli remake’iem. Zapewne reżyserka zdawała sobie sprawę, że
próba kopiowania dzieła skończonego Polańskiego jedynie pogrąży jej film, bo
gatunek horror absolutnie nie jest jej domeną. I chociaż jej wersja jest dużo
gorsza od wiernej ekranizacji książki Levina z 1968 roku to chociażby za tę
konsekwencję w tworzeniu całkiem nowej historii należą się Holland brawa (w
przeciwieństwie do na przykład Kimberly Peirce, twórczyni nowej „Carrie”, która
uciekała w stronę wizji Briana De Palmy). Oczywiście, kilka punktów wspólnych z
książką i wersją Polańskiego jest, bo w przeciwnym razie to nie byłoby „Dziecko
Rosemary”, ale wydarzenia do nich prowadzące znacząco zmodyfikowano. Akcję umieszczono
w Paryżu, a nie jak to miało miejsce w pierwotnych wersjach w Nowym Jorku,
rozbudowano historię przeklętego apartamentowca oraz kultu Szatana i przede
wszystkim zrezygnowano z klimatu wielkomiejskiej paranoi, tak mocno
potęgowanego przez Polańskiego. Pierwsze półtora godziny, jak już słusznie
zauważyli krytycy niemiłosiernie się dłuży, bowiem cała akcja opiera się
głównie na wodolejstwie – rozwleczonych do granic możliwości, nudnych
dialogach. Niesmak dodatkowo budzi niemożność stworzenia tej diabelskiej aury,
znanej nam z innych horrorów satanistycznych. Choć obraz utrzymano w ciemnych
barwach Holland nie potrafiła wykrzesać z nich jakiegoś solidniejszego klimatu.
Tak jakby myślała, że mroczna kolorystyka wespół z nie przeczę nastrojową
ścieżką dźwiękową to wszystko, czego po horrorze można oczekiwać. Zapomniała
chyba o profesjonalnych operatorach, którzy być może wykrzesaliby z tego choćby
minimum grozy. A sytuację dodatkowo pogrążały te nieszczęsne „niekończące się”
dialogi. Holland chyba zauważyła, że jej film niebezpiecznie oddala się od
horroru, bo wtłoczyła kilka krwawych scen. Pierwsza ma miejsce w trakcie rozmów
kwalifikacyjnych na stanowisko wykładowcy dużej uczelni. Konkurentka Guy’a
nagle wpada w szał – widzi muchy latające po gabinecie, słyszy zniekształcony
głos swojego potencjalnego pracodawcy, po czym rani go nożem, a siebie raz za
razem dźga w szyję. Później przychodzi kolej na przyjaciółkę Rosemary, która w
trakcie kursu gotowania zostaje poparzona rozgrzanym olejem, po czym uderza
tyłem głowy o kant blatu. Krew podobnie, jak w poprzedniej scenie leje się
strumieniami, a dodatkowe wrażenia gwarantuje umiejętnie ucharakteryzowana
poparzona połowa twarzy kobiety. Takich scen ocierających się o gore jest więcej. Choćby zaczerpnięta od
Polańskiego sławetna scena zjadania surowego mięsa przez ciężarną Rosemary –
tutaj bardziej zniesmaczająca, bo opierają się na konsumpcji zakrwawionych
wnętrzności kurczaka, dopiero co wyciągniętych z jego wnętrza. I wreszcie
wstrząsająca historia Chimery, dawniej zamieszkanej przez grupę kanibali –
scena z porcjowaniem mięsa zabitego mężczyzny i zjadanie wyrwanego prostytutce
serca robią naprawdę mocne wrażenie. Wygląda na to, że Holland lepiej odnajduje
się w estetyce gore, ale choć jestem
jej wdzięczna za te drobne urozmaicenia nudnego scenariusza to niestety muszę
zaznaczyć, że to nie ten film. Od „Dziecka Rosemary” wymagam przede wszystkim duszącej
atmosfery. Gore, jako dodatek – nie mam
nic przeciwko, ale nie zamiast klimatu.
Kluczową sceną „Dziecka Rosemary” zawsze był gwałt przez Szatana, który
tutaj również się pojawia, ale dopiero pod koniec części pierwszej (co już
powinno wam dać rozeznanie, jak mocno rozwleczono początkowe półtora godziny seansu).
Błądzenie Rosemary między jawą a snem jest całkiem przyzwoitym popisem
montażysty, a sam stosunek, choć znowuż wyjałowiony z klimatu grozy zachwyca
zniekształconymi plecami Szatana. Drugi odcinek miniserialu, obrazujący
przebieg ciąży Rosemary powinien już naturalną koleją rzeczy opierać się na jej
domniemanej paranoi, ale Holland poszła w zupełnie innym, dosłownym kierunku.
Dzięki rozmowom Guy’a z Castevetami nikt nie będzie miał wątpliwości, że
podejrzenia głównej bohaterki względem nich są słuszne. Być może Holland
uznała, że próba stworzenia wielorakiej interpretacji nie zda egzaminu, bo
każdy już zna tę historię, aczkolwiek takie jednotorowe podejście i tak mocno
mnie rozczarowało. Zdecydowanie wolałabym obserwować oznaki domniemanego
szaleństwa Rosemary, nawet znając ich właściwą naturę.
Nowe „Dziecko Rosemary” z całą pewnością zawiedzie wielbicieli książki
Levina i ekranizacji Polańskiego. I nie chodzi tutaj o znaczącą modyfikację tej
historii, bo zawsze lepiej oglądać coś nowego, aniżeli obcować z dziełami
bezwstydnych kopistów. Historia Agnieszki Holland jest zdecydowania gorsza od
tej opisanej w pierwowzorze literackim, głównie przez wzgląd na te rozwleczone,
nudnawe dialogi, ale też przez brak jakiegokolwiek klimatu grozy, co w filmie
pod takim tytułem nie powinno mieć racji bytu. Jestem wdzięczna Holland za te
liczne modyfikacje, ale jej nieznajomość prawideł gatunku tak bije z ekranu, że
naprawdę ciężko jest przebrnąć przez ten film. Podejrzewam, że takie miałkie
coś nie zadowoli nawet osób nieznających wersji Polańskiego, a co dopiero jej
wielbicieli. Zdecydowanie niepotrzebna readaptacja.
No niemożliwe... Jak można poprawiać tak genialny pierwowzór?!
OdpowiedzUsuńHolland nie chciała Polańskiego poprawiać. Zrobiła prawie całkiem nową, swoją historię. Gorszą od poprzedniej, ale nie kopiowała od mistrza.
UsuńNie wierzę...Pierwowzór rzeczywiście był genialny. Po co poprawiać coś tak fantastycznego????
OdpowiedzUsuńJeśli będę miała okazję obejrzę. Książka bardzo mi się podobała, film Polańskiego muszę w końcu zobaczyć ;)
OdpowiedzUsuńWydaje się całkiem ciekawy. Jak będę miał czas to obejrzę.
OdpowiedzUsuńTo profanacja wielkiego dzieła Romana Polańskiego.Pierwowzór z 1968 roku jest niedoścignionym filmem grozy w całej historii kinematografii.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem czy oglądac... Obejrzałam tą starą wersje, która na prawdę mnie przeraziła i ta muzyka! nikt tego nie przebije.
OdpowiedzUsuńObejrzałam i zgadzam się z Tobą. Zupełnie niepotrzebna ekranizacja. Film w sumie zrobiony całkiem poprawnie, ale brak mu właśnie tej gęstej, duszącej atmosfery, którą emanował film Polańskiego. Acha... i zdecydowanie za długi! ;) Dzięki za świetną recenzję. Byłam ciekawa, jak zareagujesz ;)
OdpowiedzUsuńRemake, czyli odświeżanie klasyków dla młodego pokolenia i oczywiście dla pieniędzy. Modlę się tylko żeby nie zrobili remake-u Terminatora - pierwszej części. Byłoby to śmieszne i wnerwiło fanów na całym świecie.
OdpowiedzUsuńHolland niech nie bierze się za horrory, bo nie zna tematu na tej płaszczyźnie. Horror to bardzo trudna sztuka, którą nieliczni potrafią tworzyć.
Oglądałem to jako dziecko i zniszczyło mi psychikę na ładnych kilka dni. :D
OdpowiedzUsuń