Oddział żołnierzy Gwardii Narodowej przeprowadza ćwiczenia na pustyni w
Nowym Meksyku. Kiedy przez krótkofalówkę dociera do nich wołanie o pomoc
postanawiają bez porozumienia z bazą naprędce zorganizować akcję ratunkową. W
tym celu wchodzą w głąb pustyni, pomiędzy otaczające cały teren skalne wzgórza,
skąd w ich mniemaniu nadano wiadomość. Wkrótce odkryją, że nie są na pustyni
sami, że każdy ich krok jest bacznie obserwowany przez grupę zdeformowanych
kanibali.
Powstały w 2006 roku remake horroru Wesa Cravena z 1977 roku w reżyserii
Alexandre Aja z całym szacunkiem dla niegdysiejszego mistrza kina grozy w moim
mniemaniu w każdym aspekcie przebił oryginał. Nic więc dziwnego, że już rok
później nowa wersja „Wzgórz mających oczy” doczekała się swojej kontynuacji. Tym
razem Aja zrezygnował z krzesła reżyserskiego, przekazując pałeczkę twórcy „Kanibala
z Rotenburga”, Martinowi Weiszowi. Scenariusz napisał sam Wes Craven we
współpracy ze swoim synem, Jonathanem, ale film nie ma nic wspólnego z jego kontynuacją
pierwowzoru z 1985 roku – to raczej taki alternatywny, niezainspirowany żadnym
wcześniejszych filmem, sequel. Cravenowi zależało na udziale Emilie de Ravin w
drugiej odsłonie „Wzgórz…”, ale aktorka była zmuszona odrzucić tę propozycję
przez wzgląd na zobowiązania przy kręceniu serialu „Zagubieni”. A szkoda, bo w
moim mniemaniu była najjaśniej błyszczącą gwiazdą remake’u. W każdym razie
efekt współpracy Cravenów z Weiszem nie zdobył sympatii krytyków, a wśród
wielbicieli kina grozy przeszedł, jako taka jednorazowa ciekawostka.
Gdybym miała najkrócej podsumować „Wzgórza mają oczy 2” to powiedziałabym,
że pozostaje daleko w tyle za wersją z 1977 roku i jej remake’iem, ale
równocześnie, jako taki samodzielny survival
bez porównań z poprzednimi filmami z serii ogląda się go całkiem przyjemnie. Największe
kłopoty Weisz miał ze stworzeniem duszącego klimatu całkowitego wyalienowania
głównych bohaterów. Zauważalnie inspirował się Ają, szczególnie w trakcie
pierwszej połowy seansu, kiedy to próbował wycisnąć maksimum grozy z kontrastu –
stworzyć aurę zagrożenia na skąpanej w palącym słońcu, rozległej pustyni. Alexandre
udało się tego dokonać bez większego problemu, natomiast Weisza pogrążył dobór
bohaterów. W końcu o wiele silniej odczujemy zagrożenie życia bezbronnej
rodziny, aniżeli elitarnej, przeszkolonej i uzbrojonej jednostki żołnierzy
Gwardii Narodowej. Nie twierdzę, że ich rysy psychologiczne, choć
nieprzystające do stereotypowych typów wojaków, mnie nie zadowoliły (wręcz
przeciwnie), aczkolwiek nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że film sporo zyskałby
na klimacie, gdybyśmy znowuż mieli do czynienia z jakąś kompletnie bezbronną,
głupkowatą zbieraniną postaci, choćby tak popularną w horrorach grupką młodych
ludzi. Jak już zaznaczyłam charakterologia niektórych postaci, choć często
wykorzystywana przede wszystkim w slasherach,
przyciągnęła moją uwagę. Szczególną sympatią zapałałam do czarnoskórego Delmara
Reeda (przyzwoita kreacja Lee Thompsona Younga) oraz blondwłosej Amber Johnson
(najlepsza warsztatowo Jessica Stroup). Ten pierwszy obejmuje dowodzenie po
śmierci sierżanta – i słusznie, bo z całej tej plejady bohaterów wydaje się być
najlepiej przeszkolony. Natomiast Amber posiada wszelkie cechy final girl, które szczególnie uzewnętrzniają
się po porwaniu przez kanibali jej przyjaciółki, Missy Martinez (znana mi z „Drogi
bez powrotu 2”, Daniella Alonso) – nie bacząc na własne bezpieczeństwo upiera
się, aby odbić ją z rąk degeneratów. Czarnoskóry i blondynka na pierwszym
planie… hmm, i kto powiedział, że takie postaci w horrorach giną na początku?
;)
Choć klimat mocno kuleje (co nie znaczy, że wcale go nie ma) o wiele
bardziej przypadła mi do gustu pierwsza połowa seansu, kręcona w palących
promieniach słońca. Po obowiązkowym w kinie grozy rozdzieleniu się bohaterów,
kiedy dwoje z nich zostaje w obozie, próbując wywołać kogoś przez radio, a
reszta wędruje po wzgórzach, przychodzi pora na dość szybką jak na survival właściwą akcję. Amber i Napoli
odnajdują w toi toiu na wpół żywego, skąpanego w ekskrementach człowieka (jakże
odstręczająca scena), który zaraz po wydostaniu się z wychodka umiera. Napoli
podejrzewa, że ktoś wrzucił go w odchody celowo, aby bakterie zainfekowały jego
rany, co naturalną koleją rzeczy skazało go na powolną śmierć (no, no nasi
kanibale odznaczają się tutaj naprawdę bogatą wyobraźnią). Gdy ruszają ostrzec
pozostałych po drodze napotykają jednego kolegę, który zaraz potem ginie
przeciągnięty przez małą jamkę w skale przez ukrytego w środku osobnika. Chociaż
scenariusz „Wzgórz mających oczy 2” postawił przede wszystkim na rozlew krwi,
której jest zdecydowanie więcej, aniżeli w poprzednich filmach z serii to
oprócz tych dwóch początkowych scen mordów w pamięć zapada jeszcze wyrwanie
ręki zwisającemu ze skały mężczyźnie, końcowe ujęcia w składowisku mięsa
naszych antagonistów i oczywiście scena gwałtu. Po seansie remake’u najwięcej osób
wspominało szokujące zgwałcenie Emilie de Ravin przez odrażającego antropofaga,
choć pozbawione szczegółów filmowanie pozostawiło pewne wątpliwości, czy aby
dziewczyna istotnie została wykorzystana. Tutaj takich wątpliwości nie będzie,
bowiem Weisz żerujący na popularności tej sceny u Aji, poświęcił kilka dobrych sekund
na dokładne oddanie koszmaru Martinez. Kiedy nasi protagoniści dowiadują się od
jednego ocalałego, że mężczyźni służą kanibalom jako pokarm, a kobiety są porywane
w celach rozpłodowych, dla widzów staje się jasne, co też stanie się z Missy w
kopalni, do której ją zaciągnięto. Podczas gdy ona przeżywa swój koszmar z
obleśnym degeneratem, który najpierw zapamiętale liże ją swoim nienaturalnie
długim jęzorem po twarzy, a następnie przechodzi do zapładniania, reszta
bohaterów krąży po walącej się kopalni. I od tego momentu akcja zaczyna
odrobinę przynudzać, szczególnie jeśli oglądało się „Zejście” (a bo Craven przy
pisaniu scenariusza zauważalnie się nim inspirował) oraz remake „Wzgórz…” –
tutaj mowa oczywiście o wybawicielu z klanu antropofagów, będącym takim męskim
odpowiednikiem Ruby Alexandra Aja.
Choć sequel uwspółcześnionych „Wzgórz mających oczy” zdecydowanie mógłby być
lepszy – szczególnie zabrakło pomysły na poprowadzenie drugiej części seansu
oraz większej staranności przy tworzeniu klimatu całkowitego wyalienowania – to
w ogólnym rozrachunku, jako taki niewymagający myślenia survival spisuje się całkiem przyzwoicie. Ciekawe rysy
psychologiczne bohaterów (jak na taką typową rąbankę), należycie wykreowanych
przez aktorów oraz kilka krwawych i odstręczających scen przemawiają na jego
korzyść. Moim zdaniem warto dać mu szansę, bo choć zapewne nie znajdzie się widz,
który po obejrzeniu remake’u nie będzie mógł wyjść z zachwytu to może przynajmniej
znajdzie się jakiś entuzjasta filmowych rąbanek, który chociaż nie będzie się nudził
– a to już coś, prawda?
Przyznam szczerze, że oba remake'i Wzgórz mi się podobają i chociaż widziałam je kilka razy to zawsze trzymają mnie w napięciu :)
OdpowiedzUsuńAniu postanowiłem się z Tobą podzielić pewnym znaleziskiem. Przeglądam i namiętnie wczytuje się w Twój blog od dobrych blisko 2 lat, i uważam że to jedno z najlepszych o ile nie najlepsze miejsce wśród naszych Polskich horror blogów w sieci i do wczorajszego dnia nie trafiłem jeszcze na nic podobnego co by zwróciło moją uwage na dłuższą chwile. I wkońcu trafiłem na stronke podobnego świra grozy oczywiście w pozytywnym sensie świra w Twoim stylu -- i chciałem Ci polecić jego strone jako skarbnice wiedzy, w wolnej chwili możesz sprawdzić poczytać również starsze wpisy, naprawde fantastyczna sprawa i wiele filmów o których nie slyszałem nie czytałem nawet tutaj u Ciebie. Myślę że z tego miejsca można wyhaczyć wiele nieznanych perełek kina grozy dlatego też pierwsze co sobie pomyślałem to że podsune Ci ten link, może znajdziesz tam też coś dla siebie czego jeszcze nie widziałaś a co zachęci Cie do recenzjii. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/HorrorshowJarajaMnieHorrory
O dzięki - tego fanpage'a nie znałam. Dodałam już sobie do ulubionych, a w wolnej chwili pogrzebię za tytułami;)
UsuńDziękuję również za miłe słowa, choć całkowicie niezasłużone.
Jedynka była mega, kolejne części już nie... Ale tego pierwowzoru nie widziałam ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że kto oglądał wcześniej "Zejście", na drugiej części "Wzgórz..." może się troszeczkę znudzić, widać tu inspirację Cravena tym filmem:) Pierwowzór z 1977 roku oraz oraz jego remake w wykonaniu Aji najbardziej przypadły mi do gustu, ale nie porównując dwójeczki z poprzednikami, również prezentuje się całkiem całkiem.
OdpowiedzUsuń