piątek, 2 stycznia 2015

„Mapy gwiazd” (2014)


Starzejąca się aktorka, Havana Segrand, stara się o rolę w remake’u filmu, w którym w młodości wystąpiła jej tragicznie zmarła matka. Jej psychoterapeuta, Stafford Weiss uważa, że zmierzenie się z uwspółcześnioną kreacją rodzicielki Havany pomoże jej uporać się z traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Tymczasem do Hollywood przyjeżdża poparzona dziewczyna, Agatha, która najmuje się w charakterze asystentki u Segrand. Jej przybycie wprowadza zamęt w życie doktora Weissa, jego żony Christiny i trzynastoletniego syna, Benjiego, wschodzącej gwiazdki telewizji. Rodzina Weissów skrywa bowiem przed światem przerażające tajemnice, które po przybyciu Agathy mogą wyjść na jaw i pogrążyć ich pozycję w show-biznesie.

W XXI wieku niegdysiejszy mistrz body horroru, David Cronenberg, poświęcił się kręceniu dramatów, z delikatnymi odniesieniami do jego dawnej pasji. Najnowszy głośny film Kanadyjczyka, na podstawie scenariusza Bruce’a Wagnera, reżyser opisuje jako emocjonalną, wnikliwą satyrę na świat gwiazd. Oficjalnie natomiast sklasyfikowano tę produkcję jako dramat, ale w moim mniemaniu nie można jej wtłoczyć w tak wąskie ramy gatunkowe. „Mapy gwiazd” miały swoją premierę na Festiwalu Filmowym w Cannes, gdzie odtwórczynię jednej z ról, Julianne Moore uhonorowano Złotą Palmą. Aktorkę nominowano również do Złotego Globu. Choć większość wypowiadających się o filmie krytyków nie szczędziła pochwał, znalazły się również opinie skrajnie negatywne, zarzucające scenariuszowi głupotę i zbyt duże zagmatwanie. Widzowie nieprzyzwyczajeni do specyficznego stylu Cronenberga zawiedli się głównie na mało humorystycznym wydźwięku fabuły, co według nich powinno być tożsame z satyrą, ale zdecydowana większość odbiorców zaakceptowała koncept twórców.

Jak Cronenberg kręci krytykę Hollywoodu można spodziewać się bezpardonowości, kąśliwości, ironii i wnikliwości. Fabułę „Map gwiazd” zbudowano głównie na doskonale rozpisanych dialogach, z których wyłania się obraz jednostek całkowicie zdemoralizowanych, samolubnych, autodestrukcyjnych i samotnych, których jedynym celem jest „utrzymać się na powierzchni” w blasku reflektorów. Choć Cronenberg przekazuje tutaj widzom uniwersalne prawdy o ich bożyszczach nie komplikuje zanadto fabuły. Akcja rozgrywa się trzytorowo, przeplatając ze sobą, ale bez nadmiernego zagmatwania. Bohaterką pierwszego wątku jest zachwalana przez krytykę, celowo wyegzaltowana Julianne Moore, której przypadła w udziale rola starzejącej się, odchodzącej w zapomnienie gwiazdy kina, która boryka się z traumatycznymi wspomnieniami o zmarłej w pożarze matce. Choć postać Havany Segrand specjalnie przerysowano, szczególnie podczas jej częstych, zdziecinniałych wybuchów szczerości twórcy wystarali się o autentyczny wydźwięk jej charakterystyki. Widz cały czas ma świadomość, że groteskowa postawa Segrand nie jest czystym wymysłem filmowców, że codziennie obserwuje na ekranie ludzi, którzy w prywatnym życiu zachowują się podobnie i wyznają tak samo bezduszny system wartości. W postępowaniu Havany znamienna jest bezwzględna zachłanność – aktorka jest gotowa zrobić absolutnie wszystko dla upragnionej roli. A kiedy już ją zdobędzie, po trupie małego chłopca, tańczy i śpiewa z radości nad jego zgonem. Bohaterami drugiego wątku jest rodzina Weissów, charyzmatyczny psychoterapeuta-showman znakomicie wykreowany przez Johna Cusacka, jego znerwicowana poddająca się presji syna małżonka, przyzwoita Olivia Williams i zmanierowany trzynastoletni syn Benjie. Kreacja tego ostatniego w wykonaniu Evana Birda w moim mniemaniu pozostawiła w tyle tę całą gwiazdorską obsadę. Aktorowi idealnie udało się oddać destrukcyjny wpływ show-biznesu na młodocianą jednostkę oraz jej zagubienie. Pomimo młodego wieku Benjie ma już za sobą odwyk i nie waha się przed wulgarnymi odzywkami, nawet w obecności ignorujących to rodziców, których notabene interesuje tylko to, ile na nim zarobią. Postać małego Weissa nie jest jednak jedynie krytyką na samolubną postawę rodziców młodocianych aktorów, ale również na ich ogromną popularność wśród młodych ludzi. Cronenberg daje do zrozumienia, że Benjie może pozwolić sobie na absolutnie wszystko, bo kult jego fanów gotów mu to wybaczyć. Ostatni człon fabuły, jej dopełnienie, tworzy Mia Wasikowska, w roli poparzonej Agathy. Dziewczyna po latach wraca do Hollywood i najmuje się w charakterze asystentki Havany. Nawiązuje romans z początkującym aktorem i kierowcą limuzyn, Jeromem (w tej roli znany z innego obrazu Cronenberga, „Cosmopolis”, Robert Pattinson) oraz stara się odkupić swoje dawne grzechy, ku przerażeniu doktora Weissa.

Realizacja „Map gwiazd”, jak to u Cronenberga, stawia na prostotę. Twórcy nie eksperymentują z kątami nachylenia kamer, oświetleniem, czy montażem. Stawiają na pastelowe, w podtekście sugerujące widzom plastikowe żywota gwiazd, barwy, delikatną, często budującą niesamowicie mocne napięcie ścieżkę dźwiękową i zimny, typowy dla tego reżysera klimat. Kanadyjczyk ucieka się do stylistyki horroru w scenach przywidzeń bohaterów, bądź manifestacji duchów (oba warianty są możliwe). Havana widuje swoją zmarłą matkę, w młodszej od siebie wersji, doskonale zagraną przez Sarah Gadon, w jakże nastrojowych sekwencjach. A osuwającego się w otchłań szaleństwa Benjiego prześladują zjawy zmarłych dzieci. Nawiązań do tak niegdyś uwielbianej przez Cronenberga stylistyki gore również trochę się znalazło – poparzona Agatha, mistrzowsko nakręcony krwawy mord pod koniec filmu i niestety sztuczna ingerencja komputera w scenie palącej się kobiety. Ale oprócz wątków stricte dramatycznych i horrorowych twórcy chwilami posiłkują się cierpkim humorem – sekwencja wypróżniania się przez Havanę na oczach zawstydzonej Agathy, czy jej rozpaczliwe obłapianie się z Jeromem w limuzynie. Cały ten miszmasz gatunkowy idealnie dopełniają ironiczne scenki z życia gwiazd, ze szczególnym wskazaniem na grę pozorów. Scenariusz zauważa, że Hollywood to jedna wielka zbieranina obłudników, którzy fałszywym uśmieszkiem maskują swoje niecne zamiary (sekwencja przesłodzonej rozmowy Havany z aktorką, która „skradła” jej rolę i jej późniejsza radość na wieść o śmierci jej synka) i którzy mają nadzieję, że ich grzeszki są skrzętnie ukryte przed światem. O omylności tego przekonania świadczą rozmowy na imprezie, gdzie wychodzi na jaw, że wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, ale swoją wiedzę artykułują za plecami zainteresowanych. Na koniec warto wspomnieć o przytyku Cronenberga do tendencyjnego traktowania gatunków filmowych – scena, w której młoda aktorka tłumaczy się Benjiemu, dlaczego zagrała w najmniej lubianym przez znawców gatunku, horrorze, dobitnie daje do zrozumienia, co Hollywood sądzi o kinie grozy i jaki stosunek ma sam Cronenberg do takiego stronniczego wartościowania.

„Mapy gwiazd” to moim zdaniem po miernym „Cosmopolis” wielki powrót Davida Cronenberga do kina wysokich lotów, skierowanego jednak do wąskiej grupy odbiorców. Aby docenić ten film należy przygotować się na ciągłe wyłapywanie drobnych aluzji oraz podtekstów i nie spodziewać się efekciarstwa. Minimalistyczna realizacja i wielkie skupienie tylko i wyłącznie na wnikliwej fabule z pewnością nie przysporzą temu obrazowi rzeszy fanów, ale mnie ta produkcja przekonała, że Cronenberg jeszcze się nie wypalił, że wciąż ma coś ważnego do powiedzenia w typowym dla siebie wręcz okrutnym stylu. Oszlifowany diament ubiegłego roku, którego szczerze polecam wymagającym widzom!  

1 komentarz: