We Francji kandydat skrajnej prawicy wygrywa wybory prezydenckie. W Paryżu
wybuchają zamieszki. Grupa młodych ludzi korzysta z zamieszania i kradnie
pieniądze. W obawie przed schwytaniem złodziejaszki opuszczają stolicę. Po
drodze zatrzymują się w rodzinnym pensjonacie. Wkrótce odkrywają, że
przybytkiem zarządzają żywiący się ludzkim mięsem neonaziści, którzy obrali
sobie ich za kolejny cel.
Francusko-szwajcarski, głośny swego czasu horror Xaviera Gensa na podstawie
jego własnego scenariusza. Koproducentem filmu był sam Luc Besson, popularny
twórca głównie obrazów sensacyjnych i science fiction. „Frontieres(s)”
przekornie reklamowano, jako film dla nienormalnych ludzi, ale wbrew temu
zyskał sympatię rzeszy masowych odbiorców i niemałej liczby krytyków. W
pierwsza dekadzie XXI wieku krwawe kino grozy najlepiej miało się we Francji,
nie ilościowo, tylko jakościowo, aczkolwiek obecnie torture porn odchodzi tam w zapomnienie.
Gdyby porównać produkcję Gensa do „Najścia”, czy nawet „Bladego strachu” w
moim odczuciu wypadłaby nieco gorzej. Natomiast większość widzów na swojego faworyta
francuskiego torture porn zapewne
wybrałaby „Martyrs. Skazanych na strach”, której to opinii z kolei nie
podzielam. Przez większość polskich widzów „Frontiere(s)” jest krytykowany za
zbyt dosadną makabrę, która w ich mniemaniu przysłania wszystko inne.
Polemizowałabym z tymi opiniami, bo choć twórcy zadbali o realizm krwawych ujęć
i ich zadowalającą ilość to odżegnywali się od długich, skupiających się na
najdrobniejszych szczegółach sekwencji tortur i mordów. Dla przykładu najbardziej
widowiskowe odstrzelenie palców jednemu z protagonistów, czy przecięcie ścięgna
Achillesa innemu widoczne są jedynie przez mgnienie oka. Taki zabieg z jednej
strony pozwala uniknąć groteski, ale z drugiej pozostawia pewien niedosyt –
szczególnie w kręgach wielbicieli kina gore.
W efekcie gdybym miała wybrać najbardziej zniesmaczającą scenę „Frontiere(s)”
paradoksalnie postawiłabym na bezkrwawy moment przedzierania się głównej
bohaterki, Yasmine (przyzwoita kreacja Kariny Testy), przez błoto pełne
świńskich ekskrementów, ponieważ jedynie tą sekwencję znacząco rozciągnięto w
czasie. Jednakże „Frontiere(s)” to nie tylko ujęcia gore i właśnie te pozostałe części składowe filmu zaskarbiły sobie
moją sympatię.
Wszystkie wydarzenia rozgrywają się na tle zamieszek, które wybuchły w
Paryżu po objęciu władzy przez radykalną prawicę, co w zgrabny sposób utrudnia
wszelkie ewentualne próby szukania pomocy przez protagonistów oraz ułatwia
zadanie szaleńcom dybiącym na ich życie. Kolejnym elementem ograniczającym pole
działania ofiar jest miejsce akcji. Obskurny pensjonat, stojący na całkowitym
odludziu i zarządzany przez pokaźną liczbę neonazistów-kanibali. Mocno
przybrudzony klimat wyalienowania wespół z wręcz mistrzowskim montażem,
znacznie potęgującym napięcie (tutaj na uwagę zasługuje szczególnie pościg
samochodowy śladami dwóch mężczyzn) sprawiają iście odstręczające wrażenie. Postacie
antagonistów również znacznie potęgują uczucie wszechobecnego zagrożenia, przy
okazji mocno ubarwiając fabułę. Odrobinę odrealniona rodzinka kanibali, która
uwielbia zasiadać do wspólnych posiłków, złożonych z ludzkiego mięsa bez
wątpienia była zainspirowana antybohaterami z serii „Teksańskiej masakry piłą
mechaniczną”, ale Gens wzbogacił ich charakterologie odniesieniami do
neonazizmu. Pragnąc stworzyć nową rasę panów, która mogłaby w przyszłości
zdominować świat właściciele pensjonatu nie wahają się przed związkami kazirodczymi,
równocześnie poszukując osobników godnych zasilić ich ród. Gens celowo odrobinę
przerysował sylwetki morderców, zapewne zdając sobie sprawę, że w kinie grozy
taka szczypta przesady służy antagonistom – wzmaga antypatię do nich i eliminuje
przewidywalność ich zachowań. Nieobliczalność działa tylko na ich korzyść. Ponadto,
co ciekawe scenarzysta nie przedobrzył. Wszak doświadczenie uczy nas, że
twórców horrorów często ponosi przy kreacjach szaleńców – zbyt wiele
odrealnionych cech może obrócić się w zwykłą groteskę, a co za tym idzie
bardziej śmieszyć niż niepokoić. Na szczęście Gens wyczuł tę granicę, dzięki
czemu jego neonaziści-kanibale nie trącą śmiesznością. Kolejnym plusem
scenariusza jest rozwój akcji. Początkowo twórcy stawiają na brudny klimat i
aurę niezdefiniowanego zagrożenia, które z czasem przechodzą w szybko
zmontowaną rzeź, rozciągnięte w czasie pościgi i liczne pojedynki. Taka
konwencjonalność zapewne pogrążyłaby ten obraz, gdyby Gens stopniowo, z
idealnym wyczuciem suspensu nie podrzucał widzom kolejnych makabrycznych faktów
z życia odrażającej familii. Nieodsłanianie wszystkich kart w pierwszej połowie
seansu pozwala uniknąć znużenia, bardziej dynamiczną, acz mniej tajemniczą
drugą partią filmu.
Lubię ten film, bo uwielbiam obrazy w stylu "Teksańskiej masakry", ale w moim mniemaniu "Frontiere(s)" jest zbytnio zrobiony na modłę remake'u kultowego horroru... NIe dość, że jest fabularne podobieństwo, to jeszcze stylistyczne, a jedna scena została po prostu bezczelnie zerżnięta - ta, gdzie Yasmin wsiada do ciężarówki z tym wielkim kolesiem i panikuje, że jadą w złym kierunku, tak samo jak Jessica Biel w "Masakrze". Reżyser nie ukrywa, że inspirował się tym filmem, lecz jak na mój gust trochę za bardzo go poniosło ;)
OdpowiedzUsuńI tak obejrzę :D
OdpowiedzUsuńObejżę!
OdpowiedzUsuńThe Divide jest dużo lepsze.
OdpowiedzUsuńW sumie masz rację;)
UsuńZobaczyć można...
OdpowiedzUsuńLudzie nie oglądajcie horrorów , nie lepiej czuć się zdrowszy ?
OdpowiedzUsuńJuż jest pierwszy film z 2015 roku!!! Dark Summer. Proszę, proszę o twoją opinię o nim.
OdpowiedzUsuńDo tego filmu ciągnie mnie nazwisko reżysera. Jego "Grace" strasznie przypadła mi do gustu (polecam). Jak się wyrobię to może jutro machnę reckę "Dark Summer", ale niczego nie obiecuję...
Usuń