Dźwiękowiec, Jack Terry, pracujący nad niskobudżetowymi horrorami, podczas
nagrywania odgłosów nocy świadkuje wypadkowi samochodowemu. Nie udaje mu się
pomóc kierowcy, ale ratuje pasażerkę, Sally. W szpitalu dowiaduje się, że
pojazd prowadził gubernator McRyan, kandydujący na prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Pomimo przeczących temu zeznań Jacka, który utrzymuje, że
słyszał wystrzał z broni palnej, śledczy są przekonani, że śmierć polityka była
wynikiem nieszczęśliwego wypadku. Obawiając się o bezpieczeństwo Sally, Jack
pomaga jej wydostać się ze szpitala i rozpoczyna własne śledztwo, mające
dowieść, że ktoś dokonał zamachu na życie gubernatora. W dochodzeniu pomagają
mu materiały wizualne i dźwiękowe, które zarejestrował feralnej nocy.
Zrealizowany za osiemnaście milionów dolarów „Wybuch” Briana De Palmy na
podstawie jego własnego scenariusza jest thrillerem szpiegowskim, w którym nadrzędną
rolę odgrywa oprawa audiowizualna. Zachwalany przez krytyków i wielbicieli
gatunku obraz „następcy Alfreda Hitchcocka” często był poczytywany, jako
swoisty ukłon w stronę „Powiększenia” Michelangelo Antonioniego i „Rozmowy”
Francisa Forda Coppoli, ale jako że jeszcze nie widziałam niniejszych filmów
nie jestem w stanie ustosunkować się do owych spostrzeżeń. Choć oczywiście
znajomość rzekomych inspiracji De Palmy przydałaby się dla rozsądzenia
zagadnienia intertekstualności, które to w wielu obrazach tego artysty spełnia
ważną rolę, to jednocześnie jego produkcje, w tym „Wybuch”, są nacechowane tak
ogromną dawką indywidualności, że z powodzeniem można do nich podejść z pozycji
laika, niezaznajomionego z ewentualnymi inspiratorami danego dzieła. Właśnie z
takiej perspektywy byłam zmuszona ocenić „Wybuch”, prawda że niepełnej, ale jak
się okazało nieprzeszkadzającej w entuzjastycznym przyjęciu filmu.
Nie ukrywam, że dla mnie jednym z najbardziej emocjonujących ustępów „Wybuchu”
okazał się krótki prolog sfilmowany z punktu widzenia maniaka uzbrojonego w
nóż, przygotowującego się do ataku na młode kobiety przebywające w domu
akademickim. Niezwykle klimatyczne zdjęcia, zawężone do punktów, obejmowanych
przez wzrok mordercy i jego powolne, pełne napięcia skradanie się po
pomieszczeniach, z finalizacją będącą wstępem do zaszlachtowania nagiej panienki
pod prysznicem (delikatne nawiązanie do „Psychozy” Hitchcocka) to prawdziwa
kwintesencja slasherów notabene
zajmująca zaledwie parę minut projekcji. Obserwując te wstępne, mroczne
sekwencje, aż zamarzyłam o pełnometrażowym niskobudżetowym slasherze w wydaniu Briana De Palmy – gdyby stworzył go z
porównywalnym wyczuciem gatunku taki obraz zapewne wszedłby do panteonu
kultowych rąbanek. W każdym razie kolejna scena stanowi już wprowadzenie do
właściwej akcji „Wybuchu”. Poznajemy młodego dźwiękowca, pracującego nad niskobudżetowymi
horrorami - ściślej slasherami, co
można wywnioskować z prologu i tytułów innych produkcji, które współtworzył. W
tej roli obsadzono niezastąpionego Johna Travoltę, któremu w dalszej części
projekcji będzie partnerować Nancy Allen. Aktorzy spotkali się już wcześniej na
planie innego filmu De Palmy, adaptacji „Carrie” Stephena Kinga, ale tym razem
powierzono im pierwszoplanowe postacie. Wydarzenie zawiązujące intrygę
następuje zaraz po skrótowym przedstawieniu głównego bohatera, Jack Terry’ego,
i najprawdopodobniej było inspirowane wypadkiem samochodowym senatora Edwarda
Moore’a „Teda” Kennedy’ego, mającego miejsce w 1969 roku, podczas którego utonęła
jadąca z nim Mary Jo Kopechne, nauczycielka, sekretarka i organizatorka
kampanii politycznych. W „Wybuchu” kraksa jest wypadkową dwóch kluczowych wątków
– relacji Jacka z uratowaną przez niego Sally i oczywiście motywu przewodniego,
prawdopodobnego udziału osób trzecich w incydencie skutkującym śmiercią
gubernatora i kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Teoria spiskowa
wysnuta przez Terry’ego, do której sceptycznie podchodzą przedstawiciele
organów ścigania w moim odczuciu odkrywcza nie była, zresztą skomplikowana i
zaskakująca również nie, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że De Palma celowo
strywializował ten wątek. Tak jakby nie chciał kręcić filmu szpiegowskiego
sensu stricto, wykorzystując koncept zamachu na życie polityka głównie w formie
tła dla wirtuozerii realizatorskiej. Bo tak właśnie jawi się realizacja „Wybuchu”
– nie, jako niezbędna forma przekazu jakichś ciekawych treści tylko główny
wyznacznik jakości tej produkcji, nadrzędny zamysł De Palmy. Jednak żeby
osiągnąć pełnię artyzmu owy nietuzinkowy twórca, jak nikt inny potrafiący przekuć
pomysły swoich poprzedników w coś nowego, pewnie doszedł do wniosku, że
przydałoby się ożywić nieco sztampowy wątek szpiegowski udziałem mordercy, eliminującego
kobiety łudząco podobne do Sally z wykorzystaniem stalowej linki zaciskanej na
ich szyjach. Ten motyw natchnął treść elementami tożsamymi dla dreszczowców i
obok relacji pomiędzy protagonistami, moim zdaniem okazał się najciekawszym
wątkiem scenariusza, spychając inne rewelacje z zamachu na gubernatora na drugi
plan.
Brian De Palma przede wszystkim potraktował scenariusz „Wybuchu”, jako
środek do wyartykułowania ogromnej roli, jaką odgrywa dźwięk w kinematografii,
na przykładzie pracy Terry’ego nad materiałami audio i wideo pozyskanymi na
miejscu rzekomego wypadku samochodowego unaoczniając również, jak kluczowe
znaczenie dla interpretacji dowodów może mieć właściwe odczytanie nagrań
dźwiękowych. Z racji swojego zawodu Terry potrafi wyłuskać z szumów i zakłóceń rzeczy
istotne dla sprawy, dlatego też błyskawicznie nabiera przekonania, że forsowana
w mediach teza, przekazana przez przedstawicieli organów ścigania, iż
gubernator padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, jest fałszywa. Z pragnienia odkupienia
dawnych grzechów, idealistycznego dążenia do prawdy i oczywiście z obawy o
życie własne oraz Sally rozpoczyna więc własne dochodzenie, które co prawda nie
obfituje w rewelacyjne zwroty akcji, ale za to dostarcza ogromu niezapomnianych
wrażeń poprzez aspekty techniczne. Każdorazowe morderstwo przewijające się
przez scenariusz „Wybuchu” unaocznia niezwykły zmysł artystyczny De Palmy –
liczne zbliżenia i często bijące czerwienią tło rozbudzają deprymujące,
przewrotne odczucie czystego piękna zawartego w tak odrażającym akcie, jakim
jest morderstwo. Ogromną, może nawet najistotniejszą rolę w tym wyrafinowanym
spektaklu klimatycznych obrazów odgrywa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez
genialnego Pino Donaggio, która dobitnie udowadnia tezę wysuniętą przez De
Palmę w podtekstach scenariusza, że oprawa audio może natchnąć nawet
najprostszą fabułę prawdziwą wirtuozerią, tym samym wynosząc daną produkcję do
rangi arcydzieła kinematografii. Z chwytów realizatorskich warto wyróżnić
jeszcze charakterystyczne dla De Palmy, acz w „Wybuchu” raczej rzadkie,
dzielenie obrazu i jedną z moim zdaniem najbardziej wbijających się w pamięć
sekwencji w pracowni głównego bohatera, w jego mieszkaniu, kiedy to kamera
przez długi czas obraca się dokoła własnej osi, migawkowo łapiąc jego postać i
przy okazji przyprawiając widza o zawrót głowy – co zapewne obok pomysłowego zaakcentowania
paniki i zaszczucia Terry’ego było celem De Palmy. Zakończenie natomiast
przewidziałam na długo przed jego pojawianiem się, co rzadko mi się zdarza
podczas obcowania z twórczością tego reżysera, bo lubi w finałach mocno
zamieszać, ale gwoli sprawiedliwości w kontekście wcześniejszych wydarzeń
zakończenie wydaje się jedynym właściwym, najlepszym z możliwych i rzecz jasna
następuje tuż po serii niebywale trzymających w napięciu, przygniatających
klimatem starć z nieuchwytnym mordercą, czego wręcz nie wypada nie zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz