Ofiara zbiorowego gwałtu, Jennifer Hills, po zemście dokonanej na swoich
oprawcach próbuje wrócić do normalnego życia. Zmienia personalia i teraz
przedstawia się, jako Angela. Znajduje pracę, ale wciąż nie może otrząsnąć się z
traumy. Dołącza więc do grupy wsparcia, gdzie już pierwszego wieczora nawiązuje
znajomość z przebojową Marlą. Kobieta wychodzi z założenia, że niemalże wszyscy
mężczyźni krzywdzą kobiety, dlatego należy okrutnie ich traktować, szczególnie
tych, którzy rzeczywiście mają coś na sumieniu. Przyjaźń z Marlą sprawia, że
Angela wyzbywa się lęku i przestaje dystansować się od ludzi. Tym większym
ciosem jest dla niej wiadomość o morderstwie kobiety i niemożności postawienia
sprawcy przed wymiarem sprawiedliwości. Jennifer Hills ponownie decyduje się wziąć
sprawy we własne ręce.
Remake „Pluję na twój grób” z 1978 roku i sequel odświeżonej wersji to jak
dotąd najpopularniejsze horrory w reżyserskim dorobku Stevena R. Monroe’a.
Pomimo tego, artysta nie podjął się pracy nad trzecią odsłoną – jego miejsce
zajął R.D. Braunstein, twórca „Przerwy w podróży” i „100 stopni poniżej zera”. Natomiast
scenariusz spisał Daniel Gilboy, jeden z producentów „Bez litości” i „Bez litości 2”. Już pierwsze informacje o pracy nad trzecią odsłoną znanego tytułu
spod znaku rape and revenge wywołały
obawy, co poniektórych wielbicieli gatunku. Wiele osób opowiadało się za
zaprzestaniem dokręcania kolejnych części, bo pierwowzór i remake całkowicie
wyczerpały ten temat. W mojej ocenie tę tezę dobitnie udowodniła powielająca
schemat kontynuacja „Bez litości”, ale w przeciwieństwie do ludzi, którzy niechętnie
przyjęli wieść o powstaniu trzeciej odsłony, miałam wszelkie powody sądzić, że
scenariusz Gilboy’a wyrwie się z ram konwencji. Abstrahując już od szczątkowego
opisu fabuły krążącego w Sieci, nadzieję wzbudziła we mnie wieść o powrocie
odtwórczyni głównej roli w remake’u „Pluję na twój grób”, Sarah Butler i
przecieki, że trójka ma kontynuować jej historię, z pominięciem sequela.
„Bez litości 3” można zaklasyfikować zarówno do filmowego thrillera, jak i
horroru, bo choć Braunstein porywa się na kilka scen gore nie rozciąga ich zanadto w czasie oraz nie szafuje ich
liczebnością. Nie zdziwiło mnie to, bo w ostatnich latach coraz częściej dostrzegam
w amerykańskich produkcjach szufladkowanych, jako torture porn odżegnywanie się od dosadnych, długich krwawych scen.
W „Bez litości 3” naliczyłam dokładnie dwie takie sekwencje – pozostałe sprowadzono
do migawek, w dodatku bazujących na sztampowym okaleczaniu ofiar – więc w tym
przypadku nie jest jeszcze tak źle, żeby zarzucić twórcom daleko idącą niechęć
względem makabry. Inna sprawa, że jedna z takich scen zasadza się na dosyć
popularnym motywie pozbawiania mężczyzny penisa, z wykorzystaniem zarówno
zębów, jak i ostrego narzędzia. Nihil novi, ale przynajmniej efekty specjalne porażają
realizmem. Nieco lepiej sprawa przedstawia się z drugą dłuższą sekwencją torture porn, analnym gwałtem z
wykorzystaniem rury, dobijanej wielkim młotem – oszczędniej podlaną posoką, ale
z całą pewnością bardziej pomysłową i poruszającą wyobraźnię, choć na upartego
można znaleźć tutaj pewne podobieństwa do eliminacji jednego z gwałcicieli w
remake’u. Ponadto twórcy postawili na fragmentaryczne, szybkie okaleczanie
ofiar, z których większość rozgrywa się jedynie w wyobraźni Angeli. Swoją drogą
niniejsze fantazje głównej bohaterki manifestowano tak często, że z czasem
zaczęło mnie to odrobinę drażnić, tym bardziej, że po pierwszym takim ujęciu
domyślenie się, które sytuacje są jedynie jej wyobrażeniami nie nastręczało
żadnych problemów.
Nie da się ukryć, że Braunstein i Gilboy byli bardziej zainteresowani psychologiczną
warstwą scenariusza niż „dławieniem widzów krwią”, czym szczerze powiedziawszy wybiegli
poza schemat poprzednich odsłon, również oryginału. Szczególnie zdumiało mnie,
że taki wybieg summa summarum w moim pojęciu miał w sobie sporo atrakcyjności.
Konfrontacja z rozchwianą emocjonalnie Angelą, znakomicie wykreowaną przez
Sarah Butler, stanowiła dla mnie coś na kształt powiewu świeżości, po
monotematycznym sequelu remake’u. Gdybym znowu musiała oglądać brutalny gwałt i
krwawą zemstę bez jakichkolwiek rewelacji pomiędzy chyba nawet nie dotrwałabym
do końca seansu, bo prawdę powiedziawszy ciasna konwencja rape and revenge zaczęła mnie już męczyć. Gilboy chyba zauważył, że
formuła, na jakiej bazowały poprzednie odsłony została już tak wielce
wyeksploatowana, że ponowne pójście na łatwiznę i podpięcie się pod znany model
niesie ze sobą ryzyko uśpienia, co poniektórych widzów, zaznajomionych z
tamtymi filmami. Oczywiście, złoty środek na wybrnięcie z impasu, w jaki wpadł
cykl „Bez litości” nie istniał, bo w końcu poprzednie części wygenerowały
rzeszę fanów, czekających na uwielbiany model gwałtu i zemsty, ale przynajmniej
odłam widzów, do którego po nudnawej dwójce ja zaczęłam przynależeć być może
koncepcja Gilboy’a zadowoli w równym stopniu, co mnie. Psychologiczna warstwa
scenariusza najsilniej uwidacznia się na przykładzie głównej bohaterki, choć
twórcy sporadycznie wyłuszczają również mrożące krew w żyłach historie kilku
uczestników terapii grupowej, na którą zaczęła uczęszczać Angela. Rozmowy z jej
psychoterapeutką, którymi co jakiś czas przerywano właściwą akcję filmu
najpierw malują obraz kobiety wrogo nastawionej do wszystkich osobników płci
męskiej, spodziewającej się tylko i wyłącznie ataku z ich strony. Co nie jest
niczym dziwnym, czy oburzającym, jeśli weźmie się pod uwagę koszmar, jaki
główna bohaterka przeżyła, jakiś czas temu. Inna sprawa, że przez jakiś czas
twórcy potwierdzają radykalne poglądy Angeli obrazkami z jej codzienności, w
której jest na ulicy nagabywana przez agresywnych, myślących penisami mężczyzn.
I już kiedy myślałam, że będę miała do czynienia z niesprawiedliwym,
stronniczym przeglądem płci męskiej, czymś na kształt radykalnego feminizmu,
scenarzysta przytomnie na przykładzie detektywa z wydziału zabójstw, kolegi
Angeli z pracy i znajomego z grupy wsparcia, którego zgwałcona niegdyś córka
popełniła samobójstwo, na szczęście rozwiał nieprzyjemne wrażenie jednostronności.
Wracając do fabuły „Bez litości 3”, kiedy Angela zaprzyjaźnia się z Marlą,
kolejną ofiarą przemocy również uczęszczającą na terapię grupową zaczyna odnajdywać się w towarzystwie. Wyzbywa się lęku przed
mężczyznami i przestaje podchodzić do wszystkich zero-jedynkowo, traktując ich
jak potencjalnych gwałcicieli. Jednocześnie cierpliwie wsłuchuje się w
agresywne monologi Marli, głoszącej, że kobiety same powinny wymierzać sprawiedliwość,
boleśnie karać oprawców – osobom znającym remake na usta może w tych momentach
cisnąć się pytanie: kogo ona poucza? W każdym razie Angela, pomimo tego, na co
niegdyś sama się porwała teraz daje szansę organom ścigania, mając odrobinkę
nadziei, że jednak zdołają odpłacić oprawcom za krzywdy ich ofiar, jednocześnie
nie widząc nic złego w poturbowaniu i zastraszeniu pedofila. Weryfikuje ten
pogląd niedługo po zabójstwie Marli, które zapoczątkowuje proces ponownego
wchodzenia głównej bohaterki w skórę samotnej mścicielki, notabene bardziej
skutecznej od systemu, który zawiódł tyle okaleczonych na całe życie kobiet i
ich rodzin. Ot, system jest niesprawiedliwy, a organa ścigania nieskuteczne,
więc jedynym remedium na ten stan rzeczy jest stara, dobra zemsta. Nic nowego w
rape and revenge, ale temat
wyłuszczono na tyle wyczerpująco i trafnie, że stał się głównym elementem,
który zaskarbił sobie moją wzmożoną uwagę. Twórcy poprowadzili warstwę
psychologiczną i w pewnym sensie również kryminalną w tak zajmujący sposób, że
nie miałam im za złe oszczędności w szafowaniu makabrą. Bardziej dotknęła mnie
rezygnacja z lekko przybrudzonego i bardziej złowieszczego klimatu, choć samej pracy
kamery żadnych niedostatków zarzucić nie mogę.
Nie wiem, czy zagorzali wielbiciele poprzednich odsłon „Bez litości”
przekonają się do świeżego, w kontekście tego konkretnego tytułu, spojrzenia na
historię skrzywdzonej kobiety, która tym razem mści się za cierpienia innych. Chyba
raczej nie, ale za to istnieje szansa, że osoby zmęczone konwencją poprzednich
części docenią formułę twórców trójki i dadzą się porwać tej bardziej psychologicznej,
aniżeli krwawej opowieści, w równym stopniu, co ja. W moim odczuciu lepiej niż
w pierwowzorze i remake’u nie jest, ale sequel nowej wersji ta odsłona
całkowicie przebija, co owszem trudne nie było, ale zawsze mogło być gorzej.
Miałam okazję obejrzeć dwie pierwsze części. Wedłg mnie bardzo mocne kino.
OdpowiedzUsuńKiedy pierwszy raz weszłam na Twojego bloga, byłam zaskoczona i pod ogromnym wrażeniem - ile pracy wymagało zebranie tego wszystkiego w jedno miejsce, obejrzenie (nie zawsze zadowalających filmów) i opisanie tego wszystkiego w obiektywny, wyczerpujący, i niezwykle dokładny sposób. Nie miałam jeszcze czasu na przewertowaniem opasłego archiwum tego zdumiewającego spisu, ale niewątpliwie zapoznam się z Twoją opinią na temat moich ulubionych filmów (głównie horrorów)
OdpowiedzUsuńJednak komentarz zostawiam pod recenzją konkretnego filmu i to na nim chciałabym się teraz skupić. Ale króciutko. Najpierw podziękuję. Kiedy zobaczyłam na głównej bloggera tytuł posta, byłam średnio zachęcona. Jestem uprzedzona do kolejnych części filmów, które przypadły mi do gustu. Nie jestem fanką bezmyślnej brutalności, ale brutalność w tej serii wydaje mi się bardzo uzasadniona. W trzeciej części urzekła mnie ta swego rodzaju subtelność, której mi brakowało w poprzednich odsłonach. Co prawda zakończenie nieszczególnie mi się podobało, ale całość, ubrana w efektowne psychologiczne szaty niezwykle do mnie przemówiła. A więc wracając do sedna - dziękuję Ci za napisanie tego, gdyż miałam okazję zapoznać się z naprawdę wartościową kontynuacją lubianej przeze mnie serii.
Oczywiście się napisałam i postarałam, a komentarz w większości pozbawiony sensu. Nieważne.
Kłaniam się z uśmiechem,
Eio
"i opisanie tego wszystkiego w obiektywny"
UsuńSubiektywny, nie obiektywny;) Dziękuję za miłe słowa, choć polemizowałabym nad komplementami pod adresem tego bloga, ale rozumiem, że to subiektywne odczucia. I cieszę się, że mogłam coś polecić.
"a komentarz w większości pozbawiony sensu."
Spokojnie, wyszło treściwie i z sensem;)