środa, 3 lutego 2016

„Miłe martwe dziewczyny” (2002)


Dwie młode lesbijki, Iva i Marija, wynajmują mieszkanie w starej kamienicy w Zagrzebiu. Zwyczaje sąsiadów i stan nowego lokum nie wzbudzają wielkiego entuzjazmu kobiet. Poznają między innymi aborcjonistę, przeprowadzającego zabiegi w swoim mieszkaniu, kobietę maltretowaną przez męża, prostytutkę i oczywiście gospodarzy, na których składa się wścibska, zaborcza Olga, jej spokojny mąż i agresywny syn Daniel. Ponadto niedługo po przeprowadzce Ivy i Mariji wychodzi na jaw, że jeden z lokatorów przetrzymywał w swoim mieszkaniu ciało zmarłej żony. Kobiety starają się nie zawiązywać bliskich relacji z sąsiadami, ale zgoła inną postawę względem nich przyjmują co poniektórzy lokatorzy starej kamienicy.

Chorwacki thriller psychologiczny Dalibora Matanića, do którego scenariusz spisał wespół z Mate Matisićem. Pierwszy pokaz odbył się w 2002 roku na Pula Film Festival, gdzie zdobył kilka nagród, podobnie na kilku innych festiwalach. Osoby, które zobaczyły „Miłe martwe dziewczyny”, wyłączając paru przedstawicieli Kościoła katolickiego, entuzjastycznie przyjęły filmowe dokonanie Matanića, choć należy zaznaczyć, że produkcja jest bliżej nieznana szerokiej opinii publicznej. Forma sprzyja raczej zaspokojeniu oczekiwań niszowej grupy odbiorców, nastawionej na ciężkie, naturalistyczne obrazy, którym obcy jest hollywoodzki splendor oraz chwytliwe, wychodzące naprzeciw gustom masowych odbiorców rozwiązania fabularne.

Z wielu opinii na temat „Miłych martwych dziewczyn” przebija teza, że Dalibor Matanić nakręcił skrajnie brutalny, wręcz chory film, szokujący przekazem i klimatem, nie aspektami gore. I rzeczywiście scenariusz uwydatnia wiele haniebnych postaw, ale twórców nie ponosi wyobraźnia, nie sposób zarzucić fabule przesadzonej brutalizacji. Obrazki z powojennej Chorwacji przewijające się w „Miłych martwych dziewczynach” można równie dobrze przełożyć na realia niemalże każdego państwa, również Polski. Oczywiście, nie da się ukryć, że surowe spojrzenie na rzeczywistość Matanića, obejmowało konkretne miejsce, miasto, w którym przyszedł na świat, a jeszcze ściślej jedną starą, niszczejącą kamienicę, ale w postaciach, które przewijają się przez tę produkcję można z powodzeniem odnaleźć pewne uniwersalne cechy, sprawiające, że ma się wrażenie, iż świadkujemy problemom dotykającym wiele innych krajów. Kamienica, do której wprowadzają się dwie lesbijki, Iva i Marija (w Sieci znalazłam informację, że to pierwszy chorwacki film czyniący głównymi bohaterkami homoseksualistki, ale moje niewielkie obycie z kinematografią tego państwa uniemożliwia mi zweryfikowanie tej ciekawostki) sprawia iście przygnębiające wrażenie. Obdrapany, brudny, wręcz popadający w ruinę budynek, pełen mrocznych, zniszczonych mieszkań i równie zaniedbana okolica, przedstawiają sobą obraz nędzy i rozpaczy, podkreślając niski poziom egzystencji kilku mieszkańców Zagrzebia. Kameralny sposób ujęcia tematu nie uniemożliwia rozciągnięcia takiego stanu bytowania na całą Chorwację, wręcz przeciwnie: twórcy w podtekstach dają do zrozumienia, że porównywalna nędza dotknęła wielu innych obywateli tego kraju. Ale jak optymistycznie zauważa jedna z epizodycznych postaci to i tak eldorado w porównaniu do tego, co działo się w trakcie wojny – pomimo narzekań młodych, braku perspektyw, i tak jest dużo lepiej niż niegdyś. No cóż, sytuacja analogiczna do warunków, w jakich przyszło żyć wielu Polakom. Właściwie to patrząc na tę posępną, zabierającą wszelkie nadzieje, nie tyle pesymistyczną, co realistyczną oprawę wizualną czułam się, jakbym spoglądała na miejsca, które częstokroć widuję w rzeczywistości, tutaj w Polsce. Dalibor Matanić bezwzględnie wywleka na światło dzienne nie tylko rozpaczliwą sytuację wielu Chorwatów (a właściwie to można to rozciągnąć na wielu Europejczyków), ale również kilka niechlubnych ludzkich cech i zachowań, punktując zaściankowe myślenie obywateli środkowych i wschodnich rejonów Starego Kontynentu.

Motyw przeprowadzki do kamienicy, zamieszkałej przez dziwaczne jednostki już wcześniej był chętnie poruszany w amerykańskiej kinematografii grozy, choćby w „Dziecku Rosemary” oraz w pewnym sensie w „Bractwie strażników ciemności”, ale podczas, gdy na Zachodzie lokatorów takich budynków przedstawiano nieco egzotycznie, ekstrawagancko, w „Miłych martwych dziewczynach” mamy zbieraninę ludzi, jakby żywcem wyjętych z rzeczywistości. Bo czyż jest czymś niespotykanym dokonywanie nielegalnych aborcji w zaciszu własnego mieszkania, czy maltretowanie własnej żony? Czyż nie słyszeliśmy nigdy o młodych prostytutkach sprowadzających do siebie klientów, aby zarobić na życie albo o agresywnych maminsynkach, którzy siłą biorą co chcą, krzywdząc mniejszości etniczne i seksualne? Nieco bardziej wymyślna, choć nie niespotykana, jest postać fanatyka religijnego, który przetrzymuje w mieszkaniu ciało swojej żony, inkasując jej emeryturę – właściwie jedyna postać, do której w moim odczuciu scenarzyści podeszli zbyt pobieżnie, nie przybliżając motywów, które nią kierowały przy zawiązywaniu spisku z prostytutką i niezadowalająco, bo skrótowo portretując wątek jego odstręczającego postępowania z trupem żony (a pole do wątku nekrofilskiego było ogromne). Najwięcej niechęci wzbudza jednak właścicielka kamienicy, Olga, znakomicie wykreowana przez Inge Appelt (rodzicielka wspomnianego maminsynka), która nie ma poszanowania dla prywatności najemców, nie toleruje homoseksualistek, jednocześnie nie mając nic przeciwko prostytuowaniu się jednej z lokatorek, wywyższa swojego syna i tłamsi męża, który wzbudza największą sympatię swoim racjonalnym spoglądaniem na świat i nieingerowaniem w prywatność innych ludzi. Większą nawet niż główne bohaterki (w tych rolach przyzwoite aktorsko Olga Pakalović i Nina Violić), których związkowi poświęcono sporo czasu, wielokrotnie wspominając, że Iva jest biseksualna, a Mariję trawi zazdrość o jej poprzedni romans z mężczyzną i spotkania z prostytutką, mieszkającą w tej samej kamienicy. Śledząc prostą, acz angażującą realizmem fabułę „Miłych martwych dziewczyn” właściwie od początku wiadomo, że wydarzy się coś strasznego, a wszystkie skrótowe rysy psychologiczne lokatorów feralnej kamienicy i dłuższe relacje z życia parki lesbijek stanowią złowieszcze preludium do koszmaru, zasadzającego się na chłodnym portrecie ludzkiego zezwierzęcenia. Jako, że świadkujemy retrospekcjom z prologu wiemy, że w przyszłości Iva oskarży Olgę o porwanie syna, ale dopiero pod koniec seansu poznamy wszystkie okoliczności tej intrygi. Brutalne, ciężkie, jak i cały ten film, acz nieprzekombinowane, właściwie bazujące na pospolitym wątku, tudzież niemniej przygnębiającym.

Naturalistyczne, surowe studium europejskiej nędzy i oburzających postaw ludzkich, spośród których kilka prowadzi do strasznych wydarzeń, punktujących ogrom zezwierzęcenia co poniektórych jednostek. Przygnębiający, ciężki obraz przeznaczony głównie dla poszukiwaczy autentyzmu i osób odpornych na widowiska odbierające wszelką nadzieję na lepsze jutro, a przynajmniej na tyle, żeby nie popaść w depresję. Bo oddziaływaniu tej produkcji całkowicie oprzeć się nie można, nie sposób przejść obojętnie obok treści wyłuszczonych w scenariuszu i sportretowanych przez operatorów, bo w gruncie rzeczy to samo życie, bez hollywoodzkich upiększeń.

1 komentarz: