Chloe mieszka wraz z synem Jacobem w dużym domu na półwyspie,
zabezpieczonym najnowocześniejszym systemem antywłamaniowym. Cały majątek
należy do jej nieustannie podróżującego po świecie męża, który nie utrzymuje
bliskich stosunków z rodziną, za co Jacob obwinia matkę. Pewnej deszczowej nocy
grupa zawodowców włamuje się do domu Chloe, celem opróżnienia sejfu. Chloe i
Jacobowi udaje się ukryć przed dwoma nieznajomymi mężczyznami i kobietą, która
przystępuje do ich poszukiwań. Chloe udaje się telefonicznie skontaktować ze
specjalistą od systemu zabezpieczeń zainstalowanego w jej domu, Mikiem, który
korzystając z monitoringu próbuje wyprowadzić kobietę i chłopca z domu. Zdradza
również Chloe i Jacobowi, że póki co są zdani tylko na siebie i na niego, bo
uszkodzony przez włamywaczy most zwodzony uniemożliwia interwencję przedstawicieli
organów ścigania.
Pełnometrażowy fabularny debiut Davida Tennanta, nakręcony na potrzeby rynku
DVD, który z całą pewnością nie będzie dla niego przepustką do wielkiej
kariery. Scenariusz „Niebezpiecznych intruzów” spisał Peter Sullivan, który ma
duże doświadczenie z telewizyjnymi produkcjami, nie tylko w roli scenarzysty,
również reżysera i producenta, ale poziom filmów grozy, nad którymi do tej pory
pracował (np. „Nawiedzona znaleziona” i „Chupacabra”) nie wróżył dobrze fabule
niniejszego obrazu. Zresztą nie tylko dorobek Sullivana kazał mi przygotować
się na mierne widowisko, również klasyfikacja gatunkowa – thriller,
przynależący do nurtu home invasion
(na co wskazywał już oryginalny tytuł filmu). Jak dotąd na palcach jednej ręki
mogę policzyć produkcje przynależące do owego nurtu, które z czystym sumieniem uznałam
za udane, zazwyczaj jednak nuży mnie ich konwencja. Ale mimo wszystko nie
jestem w stanie na tę chwilę przypomnieć sobie z subiektywnego punktu widzenia
słabszego home invasion od
„Niebezpiecznych intruzów”.
Ktoś zapyta, dlaczego w ogóle sięgnęłam po ten film, skoro jeszcze przed
seansem dopatrzyłam się tak wielu alarmujących sygnałów. Odpowiedź jest prosta:
przez obsadę. Nazwiska aktorów może nie sugerowały, jakiegoś niezapomnianego
spektaklu, ale przynajmniej zasiały we mnie ziarno zwątpienia, czy aby na pewno
„Niebezpieczni intruzi” są aż takim gniotem, jak na pierwszy rzut oka mogłoby
się wydawać. Cóż, jak się okazało kreacje Natashy Henstridge, którą cenię za
role w „Gatunkach”, Jasona Patrica i Scotta Adkinsa nie były w stanie wywołać
większych wrażeń. Głównie z winy scenarzysty, który denerwująco pobieżnie
rozpisał ich postacie. Najbardziej ubodło mnie to w przypadku głównej
bohaterki, granej przez Henstridge, bo spłyciło nie tylko jej sylwetkę, ale
również całą intrygę. Podrzucone na początku strzępy z życia Chloe i jej syna
Jacoba (jedyna zajmująca postać w filmie, choć nie dość przekonująco wykreowana
przez Liama Dickinsona) nie wystarczają żeby wzbudzić więź pomiędzy widzem i
kobietą. Ot, dowiadujemy się jedynie, że Chloe i Jacob mieszkają w dużym domu
zakupionym przez „głowę rodziny”, która z jakiegoś powodu od dłuższego czasu
nie nawiązuje z nimi żadnego kontaktu. Scenarzysta daje do zrozumienia, że
pomiędzy Chloe i jej małżonkiem coś się popsuło, a mężczyzna nie widzi żadnego
powodu, dla którego miałby poświęcać czas tęskniącemu za nim synowi. Przekazuje
rodzinie duże sumy pieniędzy i na tym poprzestaje, co jest zarzewiem konfliktu
pomiędzy Chloe i Jacobem, który winą za zachowanie ojca obarcza matkę. Zamknięta
w kilku minutach projekcji warstwa obyczajowa pozwala nawet mniej domyślnym
widzom rozszyfrować gros całej intrygi już w momencie wejścia trójki włamywaczy
w karnawałowych maskach do domu protagonistów. Ich motywy są przyziemne – ot,
stare, jak świat cele rabunkowe, a osobowości podobnie, jak w większości innych
obejrzanych przeze mnie thrillerów przynależących do nurtu home invasion, całkowicie pozbawione interesujących cech. Kiedy
oprawcy z hukiem przekraczają próg domostwa Chloe i Jacoba okazuje się, że
nowoczesny, kosztowny system zabezpieczeń nie gwarantuje bezpieczeństwa
lokatorom, że jak przychodzi co do czego, są zdani prawie wyłącznie na siebie.
Prawie, bo pozostaje jeszcze kontakt telefoniczny ze specjalistą z firmy
ochroniarskiej, która odpowiada za owy system, Mikiem, który dzięki kamerom
zainstalowanym w domu i jego okolicach może podjąć próbę wyprowadzenia
protagonistów z domu. Od tego momentu scenariusz skupia się głównie na
podchodach – monotonnych scenach typu „oni się ukrywają, oni ich szukają”, tj.
szuka ich kobieta wchodząca w skład szajki włamywaczy, bo mężczyźni się zajęci
szukaniem sejfu, w którym znajdują się bliżej nieznane kosztowności.
W ten oto sposób przez większość seansu jesteśmy zmuszeni świadkować
wyjałowionym z napięcia próbom wydostania się z domu. Bacząc na krążących po
domu nieznajomych, których pospolite motywy naprawdę łatwo przewidzieć,
stosując się do wskazówek Mike’a, Chloe i Jacob przemykają od pomieszczenia do
pomieszczenia, szukając sposobu na dostanie się do samochodu. A kiedy wreszcie
im się to udaje coś staje na przeszkodzie i popycha ich do zrejterowania na
piętro… Scenarzysta, co prawda urozmaica te rozwleczone do granic możliwości
nudnawe ustępy scenami walk, ale nie dynamizują one akcji na tyle, żeby
odpędzić senność. Podobny efekt osiąga druga próba ożywienia monotematycznego
scenariusza, czyli sporadyczne odbieganie w stronę policjantów, sterczących po
drugiej stronie uszkodzonego mostu i szukających sposobności do przedostania
się na półwysep i interweniowania w domu Chloe. Kiedy udaje się odrobinę
opuścić most, szeryf przeskakuje na drugą stronę i rusza na ratunek, ale
pozostali z jego rozkazu (którego pobudek nie jestem w stanie odgadnąć) nie
służą mu wsparciem tylko nadal stoją po drugiej stronie… Zastanawiam się, czy
Sullivan w swojej naiwności rzeczywiście trwał w przekonaniu, że owy wątek
nieco ożywi skostniałą fabułę „Niebezpiecznych intruzów”, czy bardziej
przytomnie porwał się jedynie na typowy zapychacz czasu, zdając sobie sprawę,
że bardziej wymagających widzów i tak to nie porwie. O czymkolwiek by sobie nie
myślał sekwencje skupiające się na policjantach summa summarum są w równym
stopniu oddarte z napięcia i pozbawione wszelkich wizualnych atrakcji, jak
coraz nudniejsze wydarzenia mające miejsce w domu Chloe. Na domiar złego w
finale porwano się na swoiste niedopowiedzenie – nie wyłuszczono całej „jakże
porywającej” historii włamywaczy. Może scenarzysta pragnął zachęcić widzów,
żeby sami zapełnili wszystkie luki, co wcale nie było takie trudne, tylko, że
po złożeniu sobie tego wszystkiego w najbardziej prawdopodobną wersję wydarzeń tylko
ugruntowałam się w przekonaniu, że Sullivan nie miał żadnego pomysłu na choćby
minimalne ożywienie czarnych charakterów, nadanie im jakichś
charakterystycznych cech, czy choćby interesującej przeszłości, która popchnęła
ich do tego zbrodniczego czynu.
Odradzam seans absolutnie wszystkim, włącznie z oddanymi wielbicielami
nurtu home invasion. Gorszego
reprezentanta tego podgatunku dotychczas nie widziałam i szczerze wątpię, żeby
ktokolwiek miał okazję zobaczyć. Pełnometrażowy fabularny debiut Davida
Tennanta w moim odczuciu powinien stanowić przewodnik dla wszystkich twórców
porywających się na thrillery spod znaku home
invasion, dający wskazówki, jak nie kręcić tego rodzaju filmów, bo
wyłączając parę kreacji aktorskich, wszystkie części składowe „Niebezpiecznych
intruzów” prezentują sobą prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy.
No więc właśnie przymierzałem się do tego filmu i widzę, że nie warto po niego sięgnąć.
OdpowiedzUsuńJa również miałam go w planach. Ale już go tam nie ma. ;)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie!
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie . ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Trafiony w 10 opis tego... nie wiem nawet jak to coś nazwać, bo słowo FILM nijak mi tu nie pasuje. Dno i bąble. Pozdrowienia dla Buffy 1977. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i również serdecznie pozdrawiam;)
Usuń