poniedziałek, 29 lutego 2016

Gilly Macmillan „Dziewięć dni”

Recenzja przedpremierowa

Rok 2012, Bristol w Wielkiej Brytanii. Samotna matka, Rachel Jenner, zabiera swojego ośmioletniego syna, Benedicta Fincha na niedzielny spacer po lesie. Na prośbę chłopca puszcza go przodem, a kiedy dociera do umówionego miejsca odkrywa, że Ben zniknął. Sprawę przejmuje policja. Akcję nadzorują starsza inspektor Corinne Fraser i inspektor James Clemo, po raz pierwszy w swojej karierze zajmujący się tak głośną sprawą. Z polecenia Clemo łącznikiem z rodziną zaginionego chłopca zostaje jego dziewczyna, aspirantka Emma Zhang. Podczas, gdy przedstawiciele organów ścigania prowadzą intensywne śledztwo, matka Bena Fincha staje się celem ataków opinii publicznej. Duża część społeczeństwa na różnego rodzaju portalach społecznościowych artykułuje swoje przekonanie, że za zniknięcie chłopca odpowiada Rachel Jenner, która tymczasem przeżywa osobiste piekło, determinujące jej coraz bardziej podejrzane zachowania.

„Dziewięć dni” to debiutancki thriller psychologiczny, autorstwa brytyjskiej powieściopisarki, Gilly Macmillan, który w krótkim czasie zyskał rzeszę zachwyconych czytelników, również wśród krytyków literackich. Amerykańskie wydanie książki nominowano do Edgar Award, a na 2016 rok autorka zapowiedziała premierę swojej drugiej powieści – obecnie pracuje nad trzecią. Wydaje się więc, że pierwsza powieść dała silne podwaliny pod karierę Macmillan, co nie jest częstym zjawiskiem w światku literackim, a co za tym idzie dobitnie udowodniła zdolność autorki do sprostowywania oczekiwaniom masowych czytelników. Ale nie w urągającym znaczeniu tego zwrotu, bo jak przekonałam się na własnej skórze „Dziewięć dni” to nie tyle zajmująca rozrywka na jeden raz, obliczona na jak największą sprzedaż, co raczej inteligentne studium nad kondycją psychiczną osób, znajdujących się w centrum prawdziwego koszmaru i krytyczna rozprawa o obłudnej, brutalnej rzeczywistości, w jakiej egzystujemy.

Fabułę „Dziewięciu dni” podano z perspektywy dwóch osób, Rachel Jenner i inspektora Jamesa Clemo, z kilkoma pomysłowymi przerywnikami. Większość dreszczowców podejmujących tematykę porwania koncentruje się na relacjach porywacza z jego ofiarą, ale Macmillan zdecydowała się całkowicie odciąć od wspomnianej konwencji. Zauważalnie jej nadrzędnym zamysłem było zgłębienie psychiki ofiar pośrednich – bliskich zaginionego chłopca i policjantów starających się go odnaleźć. Z tych drugich najwięcej miejsca poświecono inspektorowi Jamesowi Clemo, który początkowo nade wszystko pragnie się wykazać na potrzeby dalszego rozwoju zawodowego. Jednak z czasem tak silnie angażuje się w dochodzenie, nawiązuje tak trwałą „mentalną więź” z ośmioletnim chłopcem, że wyjąwszy głębokie pragnienie odnalezienia go wszystko traci na znaczeniu. W portretowaniu osobowości Clemo i ciężaru, jaki dźwigał na swoich barkach podczas najważniejszego śledztwa w swojej zawodowej karierze Macmillan dopomogły stenogramy z sesji terapeutycznych z jego udziałem, sporządzone rok po omawianych wydarzeniach, a więc dające zdystansowany wgląd w reakcje inspektora na poszczególne wydarzenia. Drugą narratorką jest matka porwanego chłopca, Rachel Jenner, którą autorka potraktowała z jeszcze większą wnikliwością. Przytłoczona ogromem tragedii, jaka ją spotkała kobieta powoli traci kontakt z rzeczywistością. Wspierana przez starszą siostrę i przyjaciółkę, Rachel żyje jakby w zawieszeniu, w oczekiwaniu na powrót syna, acz z nieustannie dręczącym ją poczuciem winy, wywołanym jak się okazało tragicznym w skutkach spuszczeniem syna z oka. Właśnie ten ostatni fakt zwraca uwagę opinii publicznej na jej osobę. Podczas gdy jej były mąż, szanowany lekarz, przez ogół społeczeństwa jest traktowany jak ofiara, Rachel w oczach mediów i internautów staje się główną podejrzaną. Posiłkując się sporadycznymi doniesieniami prasowymi, urywkami dyskusji na portalach społecznościowych i agresywnymi postami pewnego anonimowego blogera Macmillan błyskotliwie przybliża oburzające reakcje, co poniektórych członków brytyjskiego społeczeństwa na niewątpliwą tragedię przypadkowej rodziny. Jak dowiadujemy się z jednego z licznych, agresywnych komentarzy w pojęciu wielu „praworządnych Brytyjczyków” Rachel jest winna dopóki nie udowodni swojej niewinności, a jak zauważa inny internauta w ustroju demokratycznym każdy ma prawo stygmatyzować kogo zechce. Macmillan rozkłada tę błędnie pojmowaną wolność słowa na czynniki pierwsze, krytycznie odnosząc się do nienawiści rozpowszechnianej w prasie, telewizji i w Internecie oraz przestrzegając, że każdy z nas, słusznie, czy niesłusznie może stać się celem ataków, bo w dzisiejszych czasach dowody winy kompletnie straciły na znaczeniu. Egzystujemy w świecie, w którym rzetelne dziennikarstwo błyskawicznie odchodzi w zapomnienie, w którym wypaczony obraz nas samych często kształtują wpisy internautów, którzy notabene nigdy osobiście nie weszli z nami w żadne relacje i uważają się za autorytety w każdej dziedzinie, wychodząc z krótkowzrocznego przekonania, że są tak nieomylni, iż nigdy nie spotka ich podobny los. Już dawno przestałam czytać komentarze przewijające się pod doniesieniami prasowymi, właśnie z niesmaku, jaki budziło we mnie obcowanie z niczym nieuzasadnioną nienawiścią współobywateli, swoistym nurzaniem się w odmętach ciemnej strony ludzkiej natury, ale książka Macmillan na powrót przywołała te przygnębiające emocje. Zarówno ja, jak i Rachel Jenner zostałyśmy niejako zmuszone do śledzenia nienawistnych komentarzy, poczynionych rękami osób niemających żadnego pojęcia o ogromie cierpień, z jakimi przez niemalże dziewięć dni borykała się ich ofiara. Oczywiście między słowami autorka daje do zrozumienia, że Rachel może być odpowiedzialna za zniknięcie syna, nie pozwalając nam wykluczyć tej ewentualności, ale czyni to w tak przewrotny sposób, że nawet mając na uwadze jej winę wprost nie można jej nie współczuć i nie potępić destrukcyjnej mody, rozpowszechnianej głównie w Internecie.

„Z narastającą rozpaczą dochodziłam do wniosku, że przed stu laty ludzie tacy jak autorzy komentarzy publikowanych w gazetach umieściliby mnie w domu pracy poprawczej, a przed kilkuset laty najpierw postawili pod pręgierzem, a potem zbudowali ogromny stos, przywiązali do niego i podpalili go pochodniami, a tańczące płomienie oświetlałyby ich twarde rysy wyrażające brak jakiegokolwiek współczucia.”

Obok krytycznej oceny medialnego światka i osób wprost żyjących tragediami innych Macmillan na kartach „Dziewięciu dni”, operując prostym, przystępnym językiem snuje wzruszającą opowieść o trudach rodziny porwanego chłopca i ich skrzętnie skrywanych przed światem mrocznych tajemnicach. Ponadto przybliża szczegóły klasycznego policyjnego dochodzenia, śladem ewentualnego porywacza, gdzie dosłownie każdy z którym zetknęła się jego ofiara zasila krąg podejrzanych. Tak więc fabuła „Dziewięciu dni” egzystuje na różnych, wzajemnie się przenikających płaszczyznach, ze strony na stronę konsekwentnie wzmagając ciekawość czytelnika odnośnie losów chłopca oraz zwykłe, ludzkie poruszenie ogromem cierpienia trawiącego nie tylko rodziców Bena, ale również śledczych, świadomych, że cały kraj w skupieniu śledzi ich poczynania, przygotowując się na porażkę policji, którą mogliby potępić na łamach największych gazet i oczywiście na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych. Żonglując tymi wszystkimi psychologicznymi i kryminalnymi wątkami Macmillan zachowuje zadziwiające, jak na debiutantkę tempo akcji, wytracając je jedynie w mało istotnych, bo rzadkich chwilach szczątkowego przybliżania różnych mało istotnych zdarzeń z przeszłości bohaterów, które może i oddziaływałyby na mniej silniej, gdyby autorka nie uparła się niemalże każdorazowo wtłaczać fragmentarycznych retrospekcji podówczas, gdy następował jakiś zwrot w śledztwie. Niniejsza maniera miała zapewne wygenerować suspens, na zasadzie przeciągania oczekiwania czytelnika na wieści o nowych tropach, ale niezamierzenie tylko usypiała moją ciekawość. Na szczęście z rzadka, bo w przeważającej większości Macmillan z wprawą szafowała napięciem i prawidłami, jakimi rządzi się każdy dobry dreszczowiec. Dzięki temu nawet biorąc pod uwagę fakt, że dosyć szybko rozszyfrowałam tożsamość sprawcy wprost nie mogłam doczekać się finału, niezmiennie trwając w niepewności, co do losów bezbronnego chłopca.

„Dziewięć dni” to dosyć oryginalnie spisany thriller psychologiczny, ze stronic którego przebija głęboka empatia autorki do fikcyjnych bohaterów i krytyczny stosunek do zawistnej postawy niektórych obserwatorów medialnych tematów. Gilly Macmillan z wielką błyskotliwością portretuje wzruszającą, pełną napięcia historię porwania niewinnego chłopca, nieuniknionych następstw tej zbrodni i oczywiście kondycji psychicznej pośrednich ofiar niniejszej zbrodni, wzbogacając temat przewodni nagimi, nieupiększonymi prawdami o realiach, w jakich przyszło nam żyć, a co za tym idzie przymuszając nas do wejrzenia w głąb nas samych, zastanowienia się, czy właśnie taki obłudny, nienawistny świat pragniemy budować. I choćby przez wzgląd na owe mocne superlatywy (a jest ich więcej) zachęcam każdego do skonfrontowania się z tą emocjonującą opowieścią.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Baza recenzji Syndykatu ZwB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz