Kręcący głównie filmy krótkometrażowe, laureat wielu nagród krajowych i międzynarodowych za niektóre z tych dokonań, Amerykanin Ryan Gregory Phillips, po raz drugi w swojej dotychczasowej karierze próbuje sił w pełnym metrażu (po „Southern Comfort” z 2014 roku). Szacuje się, że wyreżyserowany przez Phillipsa na podstawie jego własnego scenariusza film „Shortwave” kosztował trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów (tak, dobrze rozumiecie, mowa o tysiącach, nie milionach). Oficjalnie został zaklasyfikowany do thrillerów science fiction, ale osobiście odbierałam go w kategoriach horroru science fiction zmiksowanego z filmem psychologicznym.
Koncepcja Ryana Gregory'ego Phillipsa nie obfituje w coraz to bardziej zdumiewające wątki, nie może nawet pochwalić się różnorodnością znanych motywów, lepszą czy gorszą żonglerką popularnymi rozwiązaniami fabularnymi. Tekst pod tym względem jest bardzo oszczędny – widać tutaj zamiłowanie Phillipsa do krótkiego metrażu, bo tak na dobrą sprawę scenariusz z łatwością mógłby zostać przez niego dostosowany do tej krótszej formy. Wystarczyłoby jedynie zrezygnować z licznych, długich zbliżeń na czołowe postacie, z w miarę drobiazgowego portretowania ich zwyczajnego życia w nowym domu i przekazywania przy tym towarzyszących im emocji. Twórcy „Shortwave” przede wszystkim za pośrednictwem tych zbliżeń nadają temu obrazowi mocno intymny ton, to one pomagają nam wniknąć w psychikę szczególnie Isabel. Josha również, ale w mniejszym stopniu, co nie jest wynikiem zaniedbań tej postaci przez operatorów tylko zostaje narzucone przez scenariusz. Napisałam, że to „pomaga nam”, ale rozminęłam się tutaj z prawdą. To stwierdzenie nie jest precyzyjne, to duże uogólnienie, przerzucenie moich własnych reakcji na całą grupę odbiorców „Shortwave”. A przecież moje zapatrywanie na narrację omawianego filmu na pewno uplasuje się w mniejszości, bo faktem jest, że taka leniwa forma opowiadania danej historii nie emocjonuje dużej części współczesnej publiki. Horror science fiction w pojęciu, jak się wydaje, większości współczesnych kinomaniaków powinien epatować wymyślnymi efektami komputerowymi, a jego akcja powinna pędzić do przodu w zawrotnym tempie, a nie co chwilę przystawać po to aby męczyć sympatyków tego rodzaju filmów wynurzeniami na temat protagonistów. I to w dodatku, w pewnym stopniu (nie zawsze) takimi, podczas których z ich ust nie pada ani jedno słowo, które każą nam czytać z ich twarzy i zachowania, z póz jakie właśnie przybierają, pamiętając przy tym o odpowiednim zagęszczaniu oblepiającej ich atmosfery beznadziei, zagrożenia, pozostawania w pułapce bez wyjścia, o wzmaganiu klaustrofobicznych doznań i atakowaniu wszędobylską ponurością. Tylko nieliczni widzowie będą w stanie docenić taką koncentrację na postaciach, jestem przekonana, że nie znajdzie się wielu odbiorców „Shortwave”, którym uda się tak bardzo zżyć z pierwszoplanowymi postaciami tego obrazu, jak miało to miejsce w moim przypadku, tylko ułamek tej grupy będzie potrafił te odbierane przez resztę, jako nieprzyjemne, usypiające wręcz przestoje, długie fragmenty z życia Isabel i Josha, obserwować w najwyższym skupieniu, z maksymalnym zainteresowaniem, które z biegiem trwania fabuły w moim przypadku konsekwentnie wzrastało, pomimo dużej przewidywalności. Wszak naprawdę chciałam wiedzieć, jak to wszystko się skończy, jaki los spotka lubianych przeze mnie bohaterów, bo akurat to nie było dla mnie jasne (lubianych pomimo wielu nieprzekonujących tonów wypowiedzi Juanity Ringeling wcielającej się w rolę Isabel - partnerujący jej Cristobal Tapia Montt moim zdaniem dużo lepiej sobie radził, ale też trzeba oddać aktorce, że miała dużo trudniejsze zadanie do wykonania). Finał okazał się w niemałym stopniu rozczarowujący, nie przeczę, że ten element tak jak dopuszczenie jedynie jednej interpretacji scenariusza (bo to tego rodzaju opowieść, która dużo by zyskała na niedopowiedzeniu) zaniżył moją ogólną ocenę „Shortwave”, ale w sumie zawsze mogło być gorzej. No i sekwencje bezpośrednio poprzedzające zamykające ujęcia szczęśliwie dla mnie zahaczały o stylistykę gore – nie do końca przekonującą, na pewno nie odstręczającą, ale przynajmniej komputer „nie maczał w tym palców”.
Jeśli lubisz kameralne, intymne, klimatyczne thrillery science fiction z dodatkiem kina psychologicznego to poświęć trochę czasu na „Shortwave” Ryana Gregory'ego Phillipsa. Niezbyt doświadczony w pełnym metrażu, acz odnoszący sukcesy w krótszych formach reżyser i scenarzysta omawianego filmu z całą pewnością nie celował w masowych odbiorców, nie pragnął upodabniać się choćby do Jamesa Camerona bądź Ridleya Scotta, czy to z autentycznej potrzeby zadowolenia pewnej niszy, czy ze zwyczajnego braku odpowiednich środków pieniężnych. „Shortwave” to obraz twórcy, który jeszcze się nie skomercjalizował – czas pokaże czy to w ogóle nastąpi, a póki co zachęcam wielbicieli minimalistycznych, powolnych filmów grozy do pochylenia się nad tym jego dziełkiem.
Uwielbiam takie kino właśnie! Inne, powolne, nieśpieszne i w klimacie, taka groza najbardziej mi odpowiada. Jak znajdę, obejrzę :)
OdpowiedzUsuńMyślałaś o fejsbuku? Kurde, byłoby super mieć Cię w obserwowanych i śledzić wpisy na bieżąco. Opcja dla ludzi nie-blogowych ;)
Nie, konta na FB nie zamierzam zakładać.
UsuńA jestem ciekawa czy oglądasz/oglądałaś "Slasher" na Netflixie? Mini serial z dwoma sezonami, które zupełnie się nie wiążą - coś jak AHS.
OdpowiedzUsuńJa już jestem po seansie i przyznam, że to była super przyjemność, konwencja slashera została wyczerpana - łącznie ze wszystkimi absurdalnymi zwrotami akcji, nielogicznymi zachowaniami bohaterów itd :D
A jak Twoja opinia? Napiszesz coś? :)
Nie oglądałam. Bardzo rzadko sięgam po seriale, a jak już uda mi się do jakiegoś zmusić to na ogół poddaję się po paru odcinkach. Bardzo mało seriali obejrzałam w całości - to zdecydowanie nie moja bajka:/
UsuńA jednak zachęcam, naprawdę świetna rozrywka :) Plus jest taki, że został dobrze nakręcony, chodzi mi o kadry i zdjęcia.
Usuń