Amanda
wybiera się na galę, na której ma otrzymać nagrodę za
całokształt swojej kariery aktorskiej. Wsiada do wynajętej
luksusowej limuzyny nie mając przedtem okazji zobaczyć szofera,
który ma ją dowieźć na miejsce. W trakcie jazdy Amanda prowadzi
rozmowę telefoniczną ze swoim mężem Saulem niemogącym pojawić
się na rozdaniu nagród. Połączenie nagle zostaje zerwane, co nie
napawa kobiety niepokojem, ale chwilę potem zauważa, że podróż
się przeciąga. Próbuje wyjaśnić sprawę z szoferem, ale zamiast
usprawiedliwień z jego strony słyszy coś, co początkowo bierze za
żart, za którym według niej stoi Saul. Jednak szybko weryfikuje
ogląd sytuacji. Zniekształcony przez modulator głos informuje ją,
że jeśli chce wydostać się z limuzyny musi wykonywać jego
polecenia. Musi być posłuszna tajemniczemu osobnikowi, który z
jakiegoś nieznanego jej powodu postanowił zgotować Amandzie istne
piekło.
Hiszpański
thriller, „Szklana trumna”, jest pełnometrażowym debiutem
Haritza Zubillagi, reżysera i scenarzysty kilku shortów, które
tworzył od 1999 roku. Wyświetlona na paru festiwalach filmowych, od
Stiges Film Festival począwszy, a w Japonii wpuszczona już na rynek
DVD, „Szklana trumna”, wedle słów samego reżysera jest
rozwinięciem dwóch jego wcześniejszych projektów,
krótkometrażówek „Las horas muertas” i „She's Lost Control”.
W tym drugim filmiku wystąpiła Paola Bontempi, ta sama, której
Zubillaga powierzył rolę główną w swojej pierwszej
pełnometrażowej produkcji. Reżyser „Szklanej trumny” zaznaczył
jednak, że on i Aitor Eneriz, z którym napisał scenariusz
omawianego obrazu, nie poprzestali na rozbudowaniu wątków
zawiązanych w rzeczonych dwóch shortach, że nie dążyli do
serwowania powtórki z rozrywki w wersji rozszerzonej, że w
„Szklanej trumnie” ośmielili się zbadać nowe obszary,
wykorzystać nowe pomysł, pójść o krok dalej.
Scenariusz
„Szklanej trumny” opiera się na wielokrotnie poruszanym w
kinematografii grozy motywie uwięzienia człowieka w jakimś
obiekcie i poddawania go torturom. W filmie Haritza Zubillagi
rzeczony obiekt to luksusowa limuzyna z pancernymi szybami, której
wnętrze za sprawą oświetlenia przypomina futurystyczne
pomieszczenie, przestrzeń, która z powodzeniem mogłabym być
wykorzystana przez twórcę jakiegoś kameralnego obrazu science
fiction. Już sam wybór miejsca akcji zasługuje na uznanie, ale z
pewnością jawiłby się on nieporównanie mniej atrakcyjnie, gdyby
realizatorzy nie starali się wysunąć go poza ramy zwyczajności.
Praca kamer sprawia, że wnętrze luksusowej limuzyny w wielu
ujęciach wydaje się być większe niż w rzeczywistości. W innych
natomiast „ulega znacznemu skurczeniu”, zbliżenia sprawiają, że
ma się wrażenie raptownego zmniejszenia przestrzeni, na której na
swoje nieszczęście przebywa ceniona aktorka Amanda. A to rodzi
delikatne poczucie klaustrofobii. Delikatne, bo „Szklana trumna”
nie przygniata odbierającą dech ciasnotą, w zdjęciach nie widać,
aż takiej śmiałości ze strony ich autorów, nie emanują one
niemalże sadystycznym dążeniem do stłamszenia odbiorcy zewsząd
napierającymi (również na niego, choć nie w dosłownym znaczeniu
tego stwierdzenia) ściankami luksusowego pojazdu. „Szklana trumna”
rodzi wrażenie klaustrofobii, ale twórcy nie pozwalają, aby
całkowicie zawładnęło ono odbiorcą, nie nadaje mu takiej siły,
o jaką szczerze powiedziawszy ta produkcja aż się prosiła.
Niemniej ten niedosyt w moim przypadku po części został
zaspokojony futurystycznym, miejscami wręcz psychodelicznym
(nieprzesadnie, czyli tak jak lubię) wyglądem feralnego wnętrza. A
żeby takowy uzyskać wystarczyło pobawić się światłami,
poeksperymentować z trzema jaskrawymi kolorami otulającymi główną
bohaterkę. Białe światło oznacza względne bezpieczeństwo,
moment, w którym Amanda może zaczerpnąć tchu i psychicznie
przygotować się na kolejne poniżające wyzwanie. Czerwone
natomiast zapala się w momencie rozpoczęcia kolejnej próby bądź
kary i pada na całe otoczenia protagonistki i ją samą do czasu jej
zakończenia. A niebieskie to chyba coś pomiędzy stanem wzmożonego
niebezpieczeństwa i względnego spokoju. Ewentualnie niemająca
żadnego symbolicznego przełożenia na fabułę forma wzbogacenia
atmosfery generowanej światłami, dokładająca swoją cenną
wizualnie cegiełkę do swego rodzaju metafizycznej otoczki. Gdybym
miała rozpatrywać „Szklaną trumnę” jedynie przez pryzmat
miejsca akcji to musiałabym obsypać twórców niezliczonymi
komplementami, z tylko jednym zastrzeżeniem odnośnie niezbyt
silnego poczucia klaustrofobii, ale rzeczony obraz składa się też
z innych elementów, nie jest pozbawionym treści pokazem
technicznych zdolności filmowców, próbą unaocznienia wirtuozerii
operatorów i oświetleniowców, projektem ludzi, którzy nie uznali
za stosowne wymyślić jakiejś historii stanowiącej rdzeń ich
przedsięwzięcia. Realizatorskie ozdobniki, jak widowiskowe by nie
były pozostają tylko ozdobami, forma przekazu jest ważna, ale dla
mnie fabuła zawsze jest najważniejsza. Nie musi być wymyślna,
oryginalna, zaskakująca, nie musi przekazywać głębszych treści,
skłaniać do ważnych przemyśleń, ani poddawać się kilku
interpretacjom. Proste historyjki mają nawet większą szansę
sprostać moim wymaganiom, pod warunkiem, że opowiada się je w
sposób pozwalający mi w pełni zaangażować się w wydarzenia
pokazywane na ekranie. A żebym mogła to osiągnąć muszę przede
wszystkim „wejść w skórę” którejś z postaci albo mocno się
do niej przywiązać, tak aby jej los nie był mi obojętny. Wydawać
by się mogło, że thriller, w którym przez większość czasu
pokazuje się zniewoloną, poniżaną kobietę będzie miał silnie
rozbudowaną warstwę psychologiczną, że twórcy zagłębią się w
jej psychikę w stopniu jeśli już nie zachwycającym to
przynajmniej zadowalającym. A tymczasem tak na dobrą sprawę
dostajemy jedynie ogólniki z życia głównej bohaterki, Amandy, w
którą w nie do końca przekonujący sposób wcieliła się Paola
Bontempi i parę tak nieśmiałych prób zanalizowania jej
osobowości, że wrażenie niedosytu jest praktycznie gwarantowane.
„Szklana
trumna” wbrew sugestii zawartej w tytule nie opowiada o człowieku
uwięzionym w zakopanym samochodzie. Tajemniczy oprawca nie zasypuje
ziemią samochodu, w którym tkwi jego ofiara, wzorem choćby
głównego bohatera opowiadania Stephena Kinga pt. „Cadillac Dolana”, tylko zwyczajnie parkuje w jakimś zacisznym miejscu,
gdzie nikt nie zakłóca mu wprowadzania jego okrutnego planu w
życie. A polega on na nakręceniu filmu z cenioną aktorką w roli
głównej, choć należałoby chyba powiedzieć, że jest to jedynie
forma, w jaką ubiera swój zbrodniczy plan, a nie tworzenie filmu
sensu stricto. Gatunek: porno, a w rol głównej aktorka, która
dotychczas nigdy nie rozbierała się przed kamerą, która jak w
pewnym momencie stwierdza jej oprawca wolała obnażać przed
publicznością swoją duszę, nie ciało. Zasady są proste: Amanda
musi wykonywać każde polecenie swojego oprawcy, którego
zniekształcony głos wydobywa się z głośnika zainstalowanego w
limuzynie, bo w przeciwnym wypadku spotka ją bolesna kara.
Zachowania, do których jest zmuszana również dostarczają jej
niemałych cierpień – tyle że natury psychicznej, a nie
fizycznej. Kobieta jest poniżana przez człowieka, który wydaje się
być zwykłym erotomanem wprowadzającym w życie swoje chore
fantazje. Po drodze odnosząc również kilka obrażeń ciała, które
prezentują się w miarę realistycznie (tylko krew mogłaby być
nieco ciemniejsza), aczkolwiek nie zaszkodziłoby, gdyby trochę
bardziej rozbudowano warstwę gore – dodano parę innych
cielesnych tortur w takiej samej formie, jak te nieliczne ukazane na
ekranie, czyli za pośrednictwem długich zbliżeń na poszarpane,
broczące większą lub mniejszą ilością krwi rany. Ale nie to
jest największą bolączką „Szklanej trumny”, niski stopień
brutalności (w sensie cielesnych tortur) można jeszcze twórcom
wybaczyć, ale na wspomniane już zaniedbanie płaszczyzny
psychologicznej chyba nie sposób przymknąć oka. Haritz Zubillaga i
Aitor Eneriz sprawiają, że ich scenariusz do pewnego momentu
intryguje zagadkowością nie tylko w kwestii tożsamości i
motywacji czarnego charakteru, ale również w przypadku
pierwszoplanowej postaci będącej jego ofiarą. O Amandzie wówczas
wiemy tylko tyle, że jest aktorką zmierzającą na galę, gdzie ma
jej zostać wręczona nagroda za całokształt kariery i że ma męża
imieniem Saul, który przez nieprzewidziane okoliczności tego
wieczora nie będzie jej towarzyszył. Dowiadujemy się też, że jej
kariera nabrała rozpędu po udziale w jakimś ambitnym filmie, który
wprost zachwycił opinię publiczną. I do pewnego momentu ta garstka
informacji wystarczy, aby z zainteresowaniem śledzić portretowane
dzieje Amandy. Tajemnicza otoczka i oburzające wyzwania, przed
jakimi stawia ją niezidentyfikowany oprawca sprawiają, że do
pewnego momentu „Szklana trumna” stanowi całkiem intrygujące,
trzymające w napięciu widowisko, w centrum którego tkwi osoba,
której dobrze nie znamy, ale jeszcze wówczas przynosi to więcej
korzyści niż strat. Bo roznieca w nas ciekawość, która zdaje się
być większym dobrodziejstwem niźli możliwość wniknięcia w
umysł kobiety. Z czasem jednak osobowość pierwszoplanowej postaci
„zaczyna dopominać się o większą uwagę”, gehenna jaką
Amanda przeżywa w luksusowej limuzynie i tajemnicza otoczka
przestają wystarczać, a przynajmniej ja od pewnego momentu zaczęłam
wręcz marzyć o szczegółowym portrecie głównej bohaterki. Po
zwrocie akcji, który, przyznaję, zdołał mnie zaskoczyć nie tylko
swoją treścią, ale także wyborem momentu, w którym został
ujawniony, „Szklana trumna” zamienia się w dosyć banalny
filmik. W nadal zubożałą pod kątem psychologii, aczkolwiek w
nieco mniejszym stopniu, opowieść o czymś, co rozczarowuje nie
tyle brakiem innowacyjności, ile pobieżnym zarysowaniem, niezbyt
wnikliwym podejściem do tematu, bo akurat tej produkcji takie
rozbudowanie bardzo by się przydało. „Szklana trumna” nie trwa
nawet osiemdziesiąt minut – w dalszych partiach uwidacznia się
duży (zbyt duży) pośpiech twórców, niejaki pęd do finału, a o
ile bardziej emocjonalna „Szklana trumna” mogłaby być, gdyby
dodano jej kilkadziesiąt minut, które poświęcono by na budowanie
silniejszej więzi na linii widz-Amanda, na tworzenie większej
intymności, zażyłości graniczącej z przedzierzgnięciem się w
ofiarę odrażających praktyk pewnego osobnika.
W
„Szklanej trumnie” uwidacznia się doświadczenie jej reżysera
Haritza Zubillagi w krótkometrażowych obrazach w postaci, nazwijmy
to, zubożenia fabularnego. Bo jest to tego rodzaju historia, która
aż prosiła się o rozbudowanie warstwy psychologicznej, o
rozciągnięcie dalszych partii scenariusza i ubranie wszystkiego w
intensywniejszą formę. Ale mimo tych niedociągnięć (dla mnie, bo
przecież nie każdy będzie się tak na to zapatrywał) „Szklana
trumna” da się lubić – może niewielu widzów autentycznie się
w niej zakocha, ale choćby miejsce akcji, jego futurystyczny wygląd
i całkiem emocjonujący przebieg pierwszych partii seansu mają
szansę do pewnego stopnia zadowolić oddanych wielbicieli thrillerów
opartych na motywie zniewolenia jednostki, którą poddaje się
przede wszystkim psychicznym torturom o zabarwieniu seksualnym.
Emocje, które towarzyszyły mi później były nieporównanie
słabsze, ale nigdzie nie jest powiedziane, że każdy odbiorca
„Szklanej pułapki” podzieli moje odczucia. I faktem jest, że
nawet wówczas, pomimo poczucia niedosytu, nie męczyłam się jakoś
szczególnie, nie nabrałam przekonania, że oto postawiono mnie
przed ogromnym wyzwaniem, że jeśli chcę dotrwać do napisów
końcowych to muszę przejść przez gehennę niemalże tak samo
bolesną, ja ta, którą przeżywa kobieta widziana na ekranie. Nie,
aż tak źle nie było – idealnie też nie, ale na wzmożoną krytykę „Szklana trumna” i tak sobie nie zasłużyła.
Za
seans bardzo dziękuję
Nie słyszałam o tym filmie, ale zaintrygowałaś mnie.
OdpowiedzUsuń