poniedziałek, 27 listopada 2017

„Fantom centrum handlowego” (1989)

Melody Austin zostaje zatrudniona w nowym centrum handlowym postawionym na działce, na której wcześniej stał dom należący do jej chłopaka Erica Matthewsa i jego rodziców. Młoda kobieta od roku zmaga się ze stratą swojego ukochanego, jest bowiem przekonana, że wraz ze swoimi rodzicami zginął on w pożarze wywołanym przez niezidentyfikowanego osobnika. Ale Ericowi udało się przeżyć. Oszpecony mężczyzna osiadł w podziemiach centrum handlowego nikogo o tym nie informując, a teraz zaczyna wdrażać w życie plan zemsty. Tymczasem Melody poznaje miejscowego reportera, Petera Baldwina, który postanawia przyjrzeć się sprawie podpalenia domu Matthewsów. Jego dociekliwość nie pozostaje niezauważona. Pewni ludzie zrobią wszystko, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw, choćby miało się to wiązać z koniecznością wyeliminowania ciekawskiego reportera i nowej pracownicy centrum handlowego.

„Fantom centrum handlowego” (w Polsce wydany też pod tytułem „Duch z centrum handlowego: Zemsta Erica”) to B-klasowy amerykański slasher w reżyserii Richarda Friedmana. Twórcy między innymi „Scared Stiff”, „Schronienia przeznaczenia”, dwóch odcinków serialu „Piątek trzynastego” (1987-1990), czterech odcinków serialu „Opowieści z ciemnej strony” (1983-1988) i jednego z segmentów wchodzących w skład antologii „Stephen King's Golden Tales”, gdzie pojawił się również reżyserski debiut Jodie Foster. Scenariusz „Fantomu centrum handlowego” jest wspólnym dziełem Scotta Schneida, Tony'ego Michelmana i Roberta Kinga. Ten pierwszy razem z Frederickiem R. Ulrichem byli pomysłodawcami tej historii, a inspirację czerpali z „Upiora w operze”.

Budżet „Fantomu centrum handlowego” oszacowano na trzy miliony dolarów. Nie jest to suma przyprawiająca o zawrót głowy, ale jak na slasher z lat 80-tych XX wieku to całkiem sporo. Richard Friedman nie starał się jednak spożytkować tych pieniędzy tak, aby jego filmu nie oglądało się w przeświadczeniu obcowania z horrorem klasy B. Wręcz przeciwnie: „Fantom centrum handlowego” wydaje się być dużo tańszy niż w rzeczywistości, co dla jednych będzie plusem, a dla innych minusem. Część zdjęć powstała w centrach handlowych Sherman Oaks Galleria i Promenade Mall (Westfield Promenade), a inne zrealizowano w Valencia Studios z zachowaniem ducha starszych niskobudżetowych rąbanek. Film Richarda Friedmana klimatem bardziej przypomina B-klasówki z lat 90-tych, a nie 80-tych, ale trudno się temu dziwić zważywszy na to, że powstał on u schyłku drugiej z wymienionych dekad. W styczniu tego samego roku swoją premierę miał inny slasher, którego akcję osadzono w sklepie (a dokładniej w supermarkecie), wspaniały „Intruz” Scotta Spiegela. „Fantom centrum handlowego” wyszedł po nim, w grudniu, ale oprócz miejsca akcji i osadzenia w konwencji slash, jak na moje oko nic go nie łączy z wymienionym dokonaniem Spiegela. Nie sądzę, żeby pomysłodawcy tej historii właśnie stamtąd czerpali inspirację – z „Upiora w operze” z całą pewnością, ale raczej nie z „Intruza”, pomimo wykorzystania podobnego (nie takiego samego) miejsca akcji. Połowa twarzy Erica Matthewsa (dobry warsztat Dereka Rydalla) została poparzona w trakcie pożaru, który przed rokiem strawił dom, w którym mieszkał wraz z rodzicami. A teraz gdy na działce, która niegdyś była ich własnością stanęło centrum handlowe, ukrywający się w jego podziemiach Eric decyduje się zasłonić oszpeconą część twarzy maską (samoróbką) bardzo przypominającą tę noszoną przez upiora w operze. Nie skłania go do tego wstyd przed klientami i obsługą tylko pojawienie się jego ukochanej Melody Austin, kobiety która od roku żyje w przekonaniu, że bezpowrotnie go utraciła. Całkiem nieźle wykreowana przez Kari Whitman pierwszoplanowa bohaterka „Fantomu centrum handlowego” już na początku seansu każdego wielbiciela slasherów powinna napełnić przekonaniem, że patrzy na final girl. Dziewczynę, która albo jako jedna z nielicznych bądź jedyna wyjdzie cało z opresji, albo umrze dopiero na końcu filmu. Świadczy o tym nie tylko to, że Melody Austin od początku zajmuje centralne miejsce w panteonie pozytywnych postaci tej produkcji, ale również (albo przede wszystkim) jej osobowość, którą skonstruowano w oparciu o model final girl. Najbardziej rzuca się to w oczy podczas sekwencji w sklepie z ubraniami, gdzie Melody wybiera się ze swoją przyjaciółką Suzie, która także dostała pracę w nowo otwartym centrum handlowym. Głównej bohaterce filmu wpada wówczas w oko jedna z sukienek. Suzie próbuje namówić ją do zakupu, na co Melody odpowiada, że nie może sobie pozwolić na taki wydatek, bo musi oszczędzać na szkołę. Wtedy z ust Suzie pada pytanie: „Czy ty nigdy nic nie robisz pod wpływem impulsu?”, na które Melody odpowiada krótkim „nie”. Ta niedługa konwersacja uzmysławia odbiorcom, że Melody podchodzi do życia w sposób typowy dla standardowych final girl. Dawna dziewczyna Erica Matthewsa kieruje się rozsądkiem zamiast poddawać się chwilowym zachciankom, którym z kolei nie opiera się jej najlepsza przyjaciółka, Suzie, co jest kolejnym argumentem przemawiającym za silnym osadzeniem „Fantomu centrum handlowego” w konwencji slasherowej. Bo w tym podgatunku na ogół rys psychologiczny najlepszej przyjaciółki final girl jest całkowitym przeciwieństwem tego posiadanego przez pierwszoplanową pozytywną postać płci żeńskiej.

Umiejscowienie akcji w centrum handlowym, niemalże całkowite zamknięcie jej na tym dosyć szerokim obszarze, posiadającym jednakowoż wiele ciasnych, mrocznych pomieszczeń w mojej ocenie było jednym z lepszych pomysłów twórców „Fantomu centrum handlowego”. Nie ze względu na dużą oryginalność, bo już choćby wspomniany „Intruz” rozgrywał się w sklepie (aczkolwiek nieporównanie mniejszym, bo w supermarkecie, a nie w centrum handlowym) tylko z powodu możliwości, jakie dawał taki obiekt żądnemu zemsty mężczyźnie, który urządził się w podziemiach tego kompleksu. Przez cały czas towarzyszyło mi poczucie przebywania potencjalnych ofiar na co prawda dużym, acz zamkniętym (choć w rzeczywistości drzwi cały czas stały otworem), zadaszonym obszarze, który nie ma żadnych tajemnic dla mordercy. Eric Matthews jako jedyny zdaje się znać wszystkie zakamarki centrum handlowego, tak dobrze, że swobodnie mógłby poruszać się w nim z zamkniętym oczami. Przewagę daje mu również znajomość sztuk walki (pomysł kiepski, a i wykonanie mizerne – ocierało się to o groteskę, zdecydowanie nie wpasowując się dobrze w slasherową konwencję) i przekonanie jego adwersarzy, że od roku spoczywa w grobie. Eric może więc z zaskoczenia atakować swoich wrogów. Do momentu dekonspiracji, która zdaje się być tylko kwestią czasu. Niewątpliwym plusem „Fantomu centrum handlowego” jest proces eliminacji ofiar. Miłośnicy gore mogą narzekać na zbyt małą drastyczność, ale fani slasherów najprawdopodobniej poczują się jak w domu, bo omawiany obraz Richarda Friedmana uderza tutaj w nieprzesadną strunę najczęściej poruszaną przez twórców tego nurtu horroru. A przy tym stawia na różnorodność – Eric na przeróżne sposoby pozbawia życia swoich wrogów, wykazując się przy tym dużą pomysłowością. Między innymi wpycha głowę jednego mężczyzny w wentylator, głowę innego podkłada pod opadające stalowe drzwi (dekapitacja), a jeszcze innemu zapewnia spotkanie z kobrą i to w miejscu, w którym chciałoby się mieć trochę prywatności. Najlepsze było jednak klasyczne porażenie prądem, a ściślej finalizacja tej scenki w formie szybkiego (ale nie na tyle, żeby nie dało się objąć tego wzorkiem) wypadnięcia oczu niczym strzelające korki od szampana. Sama opowieść nie wybiega poza ciasne ramy slasherowego schematu. Mamy zbrodnię z niedalekiej przeszłości, która przez policję została zaklasyfikowana jako wypadek, my jednak tak samo jak Melody już od początku filmu nie mamy żadnych wątpliwości, że Eric i jego rodzice padli ofiarami spisku. Kapitalizm jest brutalny, boleśnie przekonał się o tym młody mężczyzna, któremu udało się przeżyć, ale nie bez poważnych obrażeń ciała. Dopiero pod koniec filmu można dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, a szkoda, bo charakteryzatorzy bardzo dobrze wywiązali się ze swojego zadania – wyłupiaste oko, poparzona połowa głowy, na której nie ma już włosów (na drugiej są) robią iście realistyczne i w miarę potworne wrażenie. Doprawione nutką współczucia w stosunku do tej postaci. Zresztą odczuwanego już dużo wcześniej. I właśnie to najbardziej psuło mi projekcję „Fantomu centrum handlowego” - nie czułam się komfortowo w roli kibica Erica Matthewsa. Co prawda częściowego, bo pomocne w budowaniu aury zagrożenia okazały się jego powiązania z sympatyczną Melody, a dokładniej dawanie do zrozumienia, że czarny charakter ma na jej punkcie taką obsesję, że nie spocznie dopóki jej nie zdobędzie. A fakt, że młoda kobieta właśnie zaprzyjaźniła się z innymi mężczyzną, przystojnym reportem Peterem Baldwinem, potęguje to przeczucie nieuchronnie zbliżającego się nieszczęścia. Nie z taką siłą jakiej bym chciała, bo przecież równocześnie pragnęłam, aby Eric dokończył wymierzanie sprawiedliwości. Tym bardziej, że twórcy nie rozbudowali sekwencji bezpośrednio poprzedzających ataki mordercy i scen wędrówek protagonistów po poza nimi bezludnych korytarzach kompleksu handlowego. A to by chyba wystarczyło, aby mimo utrudnień generowanych przez tekst wykrzesać z tego dużo napięcia. I jeszcze coś mi nie pasowało. UWAGA SPOILER To że pani burmistrz (rzekomo bezinteresownie) wspierała pozytywnych bohaterów, że próbowała być pomocna, że obchodził ją los „szaraczków”. Toż to sprzeczne z naturą – pomyślałam. Politycy tacy nie są! Natychmiast więc ogarnęła mnie pewność, że pani burmistrz maczała palce w szemranym interesie omówionym na kartach scenariusza „Fantomu centrum handlowego”. I tym oto sposobem przewidziałam tę końcową „rewelację” kilkadziesiąt minut wcześniej, tj. podczas sceny zaatakowania Melody przez mężczyznę w kominiarce na parkingu centrum handlowego KONIEC SPOILERA.

Summa summarum taki średniaczek. Z punku widzenia oddanego miłośnika slasherów jednym z większych plusów „Fantomu centrum handlowego” może być silne osadzenie jej w tak bardzo lubianej przez niego konwencji, pomysłowe, zróżnicowane sceny mordów, w miarę mroczna kolorystyka zdjęć i chwytliwe miejsce akcji. Ale niedobór napięcia, przewidywalny scenariusz, który na dodatek zmusza odbiorcę do częściowego sympatyzowania z mordercą grasującym na terenie centrum handlowego i brak czegokolwiek co miałoby szansę na dłużej osiąść w pamięci widza sprawiają, że chyba nawet oni, tj. długoletni miłośnicy filmów slash nie będą w pełni usatysfakcjonowani tym dokonaniem Richarda Friedmana. Ale jako że oglądało mi się to całkiem znośnie, jestem skłonna zarekomendować ten film fanom XX-wiecznych rąbanek klasy B z zastrzeżeniem, że nie jest to jeden z lepszych obrazów tego typu. Ale na jeden nudny wieczór powinien się nadać – jako tako, a to już coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz