Melody
Austin zostaje zatrudniona w nowym centrum handlowym postawionym na
działce, na której wcześniej stał dom należący do jej chłopaka
Erica Matthewsa i jego rodziców. Młoda kobieta od roku zmaga się
ze stratą swojego ukochanego, jest bowiem przekonana, że wraz ze
swoimi rodzicami zginął on w pożarze wywołanym przez
niezidentyfikowanego osobnika. Ale Ericowi udało się przeżyć.
Oszpecony mężczyzna osiadł w podziemiach centrum handlowego nikogo
o tym nie informując, a teraz zaczyna wdrażać w życie plan
zemsty. Tymczasem Melody poznaje miejscowego reportera, Petera
Baldwina, który postanawia przyjrzeć się sprawie podpalenia domu
Matthewsów. Jego dociekliwość nie pozostaje niezauważona. Pewni
ludzie zrobią wszystko, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw, choćby
miało się to wiązać z koniecznością wyeliminowania ciekawskiego
reportera i nowej pracownicy centrum handlowego.
Umiejscowienie akcji w centrum handlowym, niemalże całkowite zamknięcie jej na tym dosyć szerokim obszarze, posiadającym jednakowoż wiele ciasnych, mrocznych pomieszczeń w mojej ocenie było jednym z lepszych pomysłów twórców „Fantomu centrum handlowego”. Nie ze względu na dużą oryginalność, bo już choćby wspomniany „Intruz” rozgrywał się w sklepie (aczkolwiek nieporównanie mniejszym, bo w supermarkecie, a nie w centrum handlowym) tylko z powodu możliwości, jakie dawał taki obiekt żądnemu zemsty mężczyźnie, który urządził się w podziemiach tego kompleksu. Przez cały czas towarzyszyło mi poczucie przebywania potencjalnych ofiar na co prawda dużym, acz zamkniętym (choć w rzeczywistości drzwi cały czas stały otworem), zadaszonym obszarze, który nie ma żadnych tajemnic dla mordercy. Eric Matthews jako jedyny zdaje się znać wszystkie zakamarki centrum handlowego, tak dobrze, że swobodnie mógłby poruszać się w nim z zamkniętym oczami. Przewagę daje mu również znajomość sztuk walki (pomysł kiepski, a i wykonanie mizerne – ocierało się to o groteskę, zdecydowanie nie wpasowując się dobrze w slasherową konwencję) i przekonanie jego adwersarzy, że od roku spoczywa w grobie. Eric może więc z zaskoczenia atakować swoich wrogów. Do momentu dekonspiracji, która zdaje się być tylko kwestią czasu. Niewątpliwym plusem „Fantomu centrum handlowego” jest proces eliminacji ofiar. Miłośnicy gore mogą narzekać na zbyt małą drastyczność, ale fani slasherów najprawdopodobniej poczują się jak w domu, bo omawiany obraz Richarda Friedmana uderza tutaj w nieprzesadną strunę najczęściej poruszaną przez twórców tego nurtu horroru. A przy tym stawia na różnorodność – Eric na przeróżne sposoby pozbawia życia swoich wrogów, wykazując się przy tym dużą pomysłowością. Między innymi wpycha głowę jednego mężczyzny w wentylator, głowę innego podkłada pod opadające stalowe drzwi (dekapitacja), a jeszcze innemu zapewnia spotkanie z kobrą i to w miejscu, w którym chciałoby się mieć trochę prywatności. Najlepsze było jednak klasyczne porażenie prądem, a ściślej finalizacja tej scenki w formie szybkiego (ale nie na tyle, żeby nie dało się objąć tego wzorkiem) wypadnięcia oczu niczym strzelające korki od szampana. Sama opowieść nie wybiega poza ciasne ramy slasherowego schematu. Mamy zbrodnię z niedalekiej przeszłości, która przez policję została zaklasyfikowana jako wypadek, my jednak tak samo jak Melody już od początku filmu nie mamy żadnych wątpliwości, że Eric i jego rodzice padli ofiarami spisku. Kapitalizm jest brutalny, boleśnie przekonał się o tym młody mężczyzna, któremu udało się przeżyć, ale nie bez poważnych obrażeń ciała. Dopiero pod koniec filmu można dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, a szkoda, bo charakteryzatorzy bardzo dobrze wywiązali się ze swojego zadania – wyłupiaste oko, poparzona połowa głowy, na której nie ma już włosów (na drugiej są) robią iście realistyczne i w miarę potworne wrażenie. Doprawione nutką współczucia w stosunku do tej postaci. Zresztą odczuwanego już dużo wcześniej. I właśnie to najbardziej psuło mi projekcję „Fantomu centrum handlowego” - nie czułam się komfortowo w roli kibica Erica Matthewsa. Co prawda częściowego, bo pomocne w budowaniu aury zagrożenia okazały się jego powiązania z sympatyczną Melody, a dokładniej dawanie do zrozumienia, że czarny charakter ma na jej punkcie taką obsesję, że nie spocznie dopóki jej nie zdobędzie. A fakt, że młoda kobieta właśnie zaprzyjaźniła się z innymi mężczyzną, przystojnym reportem Peterem Baldwinem, potęguje to przeczucie nieuchronnie zbliżającego się nieszczęścia. Nie z taką siłą jakiej bym chciała, bo przecież równocześnie pragnęłam, aby Eric dokończył wymierzanie sprawiedliwości. Tym bardziej, że twórcy nie rozbudowali sekwencji bezpośrednio poprzedzających ataki mordercy i scen wędrówek protagonistów po poza nimi bezludnych korytarzach kompleksu handlowego. A to by chyba wystarczyło, aby mimo utrudnień generowanych przez tekst wykrzesać z tego dużo napięcia. I jeszcze coś mi nie pasowało. UWAGA SPOILER To że pani burmistrz (rzekomo bezinteresownie) wspierała pozytywnych bohaterów, że próbowała być pomocna, że obchodził ją los „szaraczków”. Toż to sprzeczne z naturą – pomyślałam. Politycy tacy nie są! Natychmiast więc ogarnęła mnie pewność, że pani burmistrz maczała palce w szemranym interesie omówionym na kartach scenariusza „Fantomu centrum handlowego”. I tym oto sposobem przewidziałam tę końcową „rewelację” kilkadziesiąt minut wcześniej, tj. podczas sceny zaatakowania Melody przez mężczyznę w kominiarce na parkingu centrum handlowego KONIEC SPOILERA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz