Trenerka
Dana Milgrom zostaje potrącona przez samochód. Budzi się w
szpitalu Hopewell, starej placówce, która ma duże braki budżetowe.
Podłączenie do aparatu oddechowego za pomocą rurki wpuszczonej do
jej gardła utrudnia Danie komunikację z otoczeniem, małżonek
Steve zaopatruje ją więc w laptopa z programem głosowym. Kobieta
szybko zaczyna odnosić wrażenie, że po zapadnięciu zmroku ktoś
ją obserwuje, że w zajmowanym przez nią pokoju szpitalnym pojawia
się jakaś istota zamierzająca ją skrzywdzić. Z obawy o swoje
życie próbuje namówić Steve'a do wydostania jej z tej placówki,
ale ubezpieczenie Dany nie pokryje kosztów pobytu w innym szpitalu.
A powrót do domu, do męża i nastoletniej córki Gemmy, ze względu
na stan jej zdrowia póki co jest wykluczony. Personel jest
przekonany, że Dana doświadcza zwyczajnych napadów lęku, podczas
których doznaje halucynacji. Steve również jest sceptycznie
nastawiony do jej opowieści o nadnaturalnej istocie nachodzącej ją
nocami, ale stara się być dla niej wsparciem. Jego pomoc jest
jednak niewystarczająca. Dopóki Dana tkwi w szpitalu Hopewell nie
może czuć się bezpiecznie.
Irlandzki
horror „Nails” został wyreżyserowany przez debiutującego w tej
roli Dennisa Bartoka, który ma na koncie scenariusze dwóch filmów
krótkometrażowych i wszystkich segmentów antologii „Trapped
Ashes” (reż. Sean S. Cunningham, Joe Dante, John Gaeta, Monte
Hellman i Ken Russell). Bartok zauważył, że tym co odróżnia jego
debiutancki obraz od większości horrorów jest położenie głównej
bohaterki, stan uniemożliwiający jej ucieczkę, czyli zachowanie
typowe (i całkowicie zrozumiałe) dla protagonistów produkcji
wpisujących się w ten gatunek. Scenariusz Bartok spisał we
współpracy z Tomem Abramsem, a rolę główną powierzył Shaunie
Macdonald, fanom horrorów znanej przede wszystkim z „Zejścia”
Neila Marshalla i jego sequela.
Dennis
Bartok ma predyspozycje do zostania jednym z lepszych reżyserów
współczesnych horrorów nastrojowych. Nie wiem, w którym kierunku
potoczy się jego kariera, ale po tym, co pokazał mi w swoim
debiutanckim dziele nie mam żadnych wątpliwości, że może się
pochwalić wyczuciem tego gatunku, znajomością jego reguł i co
najważniejsze wiedzą, jak z dobrym skutkiem przełożyć je na
ekran. „Nails” nie pokazał mi niczego, co kazałoby mi sądzić,
że Bartok dążył do nakręcenia czegoś przełomowego, do
wręczenia światu dzieła, które zapisze się złotymi zgłoskami w
historii kinematografii grozy i będzie źródłem inspiracji dla
wielu innych reżyserów. Scenariusz Toma Abramsa i samego Dennisa
Bartoka jest powrotem do korzeni (chociaż oczywiście, obecnie też
od czasu do czasu kręci się takie filmy), do prostoty, która
niekoniecznie sprosta wymaganiom pokolenia wyrosłego na
XXI-wiecznych mainstreamowych horrorach. Opowieść o kobiecie
przykutej do szpitalnego łóżka, która nocami musi mierzyć się z
nadprzyrodzoną istotą, wychodzącą ze schowka znajdującego się w
zajmowanym przez nią pokoju to nie jest coś, co można by posądzić
(albo pochwalić) o wysoki stopień skomplikowania. Nawet szczegółowe
informacje o tym przypadku podane w dalszych partiach scenariusza,
geneza niezwykłych zjawisk zachodzących w szpitalu Hopewell nie
gmatwa tej opowiastki. I na pewno nie jest to wątek, który
wychodziłby poza ramy konwencjonalności. No, może poza pewną
dziwną obsesją... Tym, co nieco odbiega od szablonu, jak zauważył
sam Bartok, jest położenie głównej bohaterki. Niemożność
wydostania się na własnych nogach z nawiedzonego szpitala,
opuszczenia łóżka, które jest śmiertelnie niebezpieczną
pułapką. Oryginalnym tego motywu nazwać nie mogę, bo mam w
pamięci choćby „Misery” Stephena Kinga, ale z pewnością nie
jest to rozwiązanie często spotykane w nurcie ghost story.
Osadzenie głównej bohaterki w akurat takiej, wielce niewygodnej
pozycji nie jest zagraniem mocno wyświechtanym w horrorze, ale nie
to jest jego największą siłą. Ten nieprzekombinowany, z gruntu
prosty wybieg dopomógł twórcom w wywindowaniu poziomu zagrożenia.
Dana Milgrom (bardzo dobra kreacja Shauny Macdonald) nie może, jak
wielu innych bohaterów ghost stories, polegać na własnych
nogach. Podjąć skutecznej próby obrony bądź ucieczki przed
napastnikiem, poza wystrzeganiem się snu (jak zauważyło już kilku
recenzentów nasuwa to skojarzenia z „Koszmarem z ulicy Wiązów”,
aczkolwiek muszę zaznaczyć, że „Nails” nie mówi o zabijaniu
we śnie) i wzywaniem członków personelu ilekroć odwiedzi ją
nieproszony gość. To tak jakby wokół kobiety kłębiły się
jakieś jadowite stworzenia, a ona z jakiegoś powodu nie mogłaby
ruszać nogami. Innymi słowy główna bohaterka „Nails” tkwi
nieosłonięta i bezbronna w samym centrum koszmaru, w pomieszczeniu,
w którym w każdej chwili może pojawić się wysoki jegomość nie
z tego świata, żeby jednym ruchem pozbawić ją życia. A najlepsze
w tym wszystkim jest to, że twórcom omawianego filmu udało się
stworzyć odpowiednio mroczną oprawę dla tej opowieści.
Nędzny
wystrój szpitala Hopewell, w którym przebywa główna bohaterka
„Nails”, Dana Milgrom, ma swój, jakże cenny, udział w
budowaniu złowrogiej atmosfery. Obdrapane, brudne ściany i stare,
psujące się sprzęty skąpane w mdłym świetle, które za dnia
zdaje się nie obejmować jedynie pokoju pierwszoplanowej postaci. Tę
część doby przykuta do łóżka kobieta spędza w jaskrawym
świetle dziennym, które nie dociera do innych pokazywanych
pomieszczeń, przy czym twórcom „Nails” nawet to mocne
oświetlenie udało się okrasić niemałą posępnością. W nocy
pokój Dany pogrąża się w ciemnościach, rozpraszanych przez
oświetleniowców na tyle, żeby widz nie miał żadnych problemów z
dojrzeniem szczegółów, ale nie aż tak, żeby tępić wrażenie
napierającej zewsząd nielitościwej ciemności i pewności, że już
za chwilę wychynie z niej nadnaturalna istota, która dla mnie jest
przykładem umiejętnego wykorzystania współczesnej technologii w
horrorze. Wysoki mężczyzna z upiorną twarzą został wygenerowany
komputerowo, ale chociaż wolałabym, aby postawiono na makabryczną
charakteryzację aktora to nie mogę powiedzieć, że czułam się
porażona sztucznością, że manifestacje złego ducha odbijały się
negatywnie na tej produkcji. Szacunkowy budżet „Nails” opiewał
na pięć milionów euro, a w dzisiejszych czasach za mniejsze sumy
można nakręcić tak przepełniony efektami komputerowymi film, że
wygląda tak, jakby jego twórcami kierowała głównie chęć
popisania się nowoczesną technologią, jakby opowiadanie jakiejś
historii miało dla nich drugorzędne znacznie. Albo żadne... Dla
Dennisa Bartoka ważniejsza jest natomiast sama opowieść i
spowijający ją klimat. Zależy mu na przystępnym snuciu ciekawej,
prostej opowieści i budowaniu mrocznej oprawy, która może się
pochwalić delikatnym posmakiem retro – w zdjęciach widać trochę
starodawności, co jest w równym stopniu spowodowane złym stanem
szpitala, w którym przebywa główna bohaterka i przytłumioną
kolorystyką obrazów. Manifestacje nadnaturalnego agresora są
jedynie dodatkiem, formą skumulowania wcześniej tak skrupulatnie
gromadzonego napięcia, do czego w następnej scenie twórcy ochoczo
wracają. I w ten oto sposób cykl się powtarza. Bartok i jego ekipa
samą sugestią (która do czasu wyjaśnienia całej zagadki
współistnieje z sugestią halucynacji doznawanych przez Danę)
obecności agresywnego ducha potrafią podkręcić atmosferę.
Tworzenie silnego i ani na chwilę nieodstępującego od widza
wrażenia istnienia przyczajonego zła wydaje się przychodzić im z
dużą łatwością. Widać tutaj naturalność, a nie toporne
zmaganie się z własnymi ograniczeniami. Montaż scen z udziałem
tajemniczej istoty wychodzącej ze schowka w pokoju szpitalnym
zajmowanym przez okaleczoną pacjentkę (za wyjątkiem wygenerowanego
komputerowo zdania wykwitającego na jej brzuchu obrażenia są
bardzo realistyczne) dodaje im dodatkowego dramatyzmu. Nawet niektóre
jump scenki na mojej osobie odniosły zamierzony efekt – a
najsilniej drgnęłam podczas końcówki filmiku oglądanego przez
Danę na laptopie (bezbłędna charakteryzacja ducha i idealnie
obliczona w czasie, gwałtowna kulminacja). Na plus odnotowuję też
kobiecy głos wydobywający się z komputera Dany. Demoniczna
zmysłowość – tak mogę opisać ten mechaniczny aparat mowy,
którym wspomaga się główna bohaterka.
„Nails”
to jak na razie najlepszy tegoroczny horror, jaki obejrzałam. Jestem
świadoma tego, że nie ma szans zadowolić szerokiej grupy
odbiorców. Pewnie nawet nie znajdzie się wielu w pełni
usatysfakcjonowanych sympatyków współczesnego nastrojowego kina
grozy, ale wydaje mi się, że osoby tęskniące za prostymi,
klimatycznymi filmowymi horrorami tak popularnymi w XX wieku mają
szansę rozsmakować się w propozycji Dennisa Bartoka. Poszukiwacze
dynamicznych, plastikowych ghost stories pełnych różnorodnych
efektów komputerowych muszą udać się pod inny adres. Tak samo
osoby pragnące innowacji i fabularnych komplikacji. Bo niniejszy
film na pewno nie był kręcony z myślą o tych odbiorcach
współczesnych straszaków.
Obejrzałem dziś. Straszny gniot. 2/10
OdpowiedzUsuń