wtorek, 11 sierpnia 2020

„Little Necro Red” (2019)

 

Starająca się o pracę w agencji detektywistycznej Diane łączy siły z byłym dziennikarzem w pracy nad sprawą tajemniczego zniknięcia młodej kobiety imieniem Annie. Córki przyjaciółki Diane, Angeli, przekonanej, że ktoś ją prześladuje. Drogi obu kobiet rozeszły się jakiś czas temu, ale teraz Diane bardzo chce odbudować ich relację. I dowiedzieć się, co spotkało córkę Angeli. Na wieść o intruzie, który podobno nachodzi jej przyjaciółkę, Diane za jej zgodą decyduje się na jakiś czas zatrzymać w jej inteligentnym mieszkaniu. Chce by Angela poczuła się bezpieczniej, ale zamierza też pozyskać więcej informacji o Annie. W końcu natrafia na ślad niebezpiecznej sekty religijnej.

Zrealizowany za zaledwie sto pięćdziesiąt tysięcy euro, włoski anglojęzyczny horror gore ze stajni Necrostorm Production, „Little Necro Red”, powstał w oparciu o scenariusz Giulia De Santi i Tiziany Machelli, którzy reżyserię wzięli na siebie. Zostali też producentami filmu, a De Santi ponadto dołączył do obsady. „Little Necro Red” reklamuje się jako najbardziej krwawy i pokręcony slasher, jaki kiedykolwiek widziałeś i choć nie nazwałabym tego slasherem, to też nie sadzę, żeby obietnica ta w oczach dużej części odbiorców niniejszego, bez wątpienia odważnego, przedsięwzięcia, okazała się bez pokrycia. Inna sprawa, czy poza krwawymi/obrzydliwymi praktycznymi efektami specjalnymi „Little Necro Red” ma coś fanom kina grozy do zaoferowania... W każdym razie w planach jest sequel „Little Necro Red”, któremu nadano już roboczy tytuł „Three Necro Pigs” oraz obraz luźniej powiązany z tamtymi dwoma.

Jedno jest pewne: „Little Necro Red” nie jest horrorem przeznaczonym dla osób, dla których ważna jest fabuła. Giulio De Santi i Tiziana Machella zdaje się szukali jedynie pretekstu dla efektów gore. Podejrzewam naprędce sklecona historia Diane, jej przyjaciółki Angeli oraz tajemniczej sekty religijnej, w szpony której najprawdopodobniej trafiła córka tej ostatniej, ma jedynie uzasadniać brutalne sceny mordów. A przynajmniej ja nie mogłam oprzeć się takiemu wrażeniu. Denerwująco poszarpana, płytka, naiwna, koszmarnie zrealizowana opowieść o dwóch powierzchownie wykreślonych przyjaciółkach: kreowanej przez Lucy Drive, Diane i Angeli, w którą wcieliła się Victoria Hopkins. Już ta pierwsza, główna bohaterka „Little Necro Red” poziomem aktorskim niebezpiecznie zbliża się do obsady polskich paradokumentów namiętnie serwowanych w telewizji, ale już przy Hopkins urasta do rangi Meryl Streep. Widok do prawdy niezapomniany. Ścisła czołówka najgorzej wykreowanych postaci, jakie dane mi było w horrorze zobaczyć. I biorę tutaj też pod uwagę XX-wieczne obrazy: wszystkie, nawet te nakręcone za tak zwane grosze. Nie wiem jak wytrzymałam towarzystwo Angeli, bo to naprawdę była arcytrudna przeprawa. Nie tylko uszy i oczy, ale nawet zęby mnie bolały, gdy patrzyłam na jej... hmm... starania. Pozostałe postacie, również negatywne, też rażą amatorką, ale nie aż taką jak Angela. Rozpaczająca po stracie córki kobieta, która coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że ktoś czyha na jej życie. Nie czuje się już bezpiecznie w swoim inteligentnym mieszkaniu. Albo ktoś się o to postarał, albo tragedia, którą wciąż przeżywa odbija się na jej zdrowiu psychicznym. Jej przyjaciółka, Diane, nie wyklucza żadnej z tych możliwości. Przyjaciółka, która pragnie odkupić swoje winy i po prostu zaspokoić ciekawość losem, jaki spotkał córkę Angeli, Annie. Sprawę tę rozpracowuje wraz z byłym dziennikarzem, z którym kontaktuje się wyłącznie przez Internet. I na jakiś czas wprowadza się do Angeli. Tymczasem w mieście grasuje niebezpieczna sekta religijna złożona z nadludzko silnych osobliwości. Postaci o niepięknych aparycjach. Przyznam, że jedna charakteryzacja wzbudziła we mnie autentyczny wstręt. Ta cieknąca ropa... W każdym razie owa sekretna organizacja najprawdopodobniej odpowiada za zniknięcie Annie. I wszystko wskazuje na to, że właśnie urządza sobie polowanie na ludzi. Raczej nieprzypadkowych, prędzej starannie wyselekcjonowanych, ale pewności mieć nie możemy. Czy to jednak kogoś będzie obchodzić? Czy w ogóle cokolwiek poza gore w „Little Necro Red” może obchodzić? Ścieżka dźwiękowa bywa złowieszcza, trochę klimatycznych zdjęć też można wypatrzyć (ujęcia ruin, w których prawdopodobnie ukrywają się członkowie morderczej sekty), ale to sporadyczne momenty. Przyjemniejsze odstępstwa od trudnej do zniesienia reguły. Maleńki budżet „Little Necro Red” widać prawie w każdym ujęciu nienastawionym na szokowanie/zniesmaczanie odbiorców. Straszna amatorka. Naprawdę ciężkostrawna forma; operatorska fuszerka, na dodatek zmontowana tak, by maksymalnie utrudnić odbiorcy przyswajanie tej prościutkiej przecież historyjki. Tego pretekstu dla jatki, jakiej nie znajdziecie w żadnym współczesnym horrorze na szeroką skalę dystrybuowanym w kinach. Może i nie jest to najbrutalniejsza produkcja, jaką w życiu obejrzałam (w sumie to trudno mi ocenić), ale przyznaję, że w żołądku nieraz mi się zakotłowało. Głównie na początku, bo choć drastyczność ma tendencję rosnącą, to jak to zwykle z przesadnie krwawymi filmami bywa, z czasem mi to spowszedniało (wiem, brzmi strasznie). Trzeba znać umiar, bo w przeciwnym wypadku można niechcący oswoić odbiorcę z tym, z czym oswajać się go na pewno nie chciało. Tym, co miało budzić skrajne emocje. Wywoływać mdłości, bić po pysku, dotąd, aż z głowy ostanie się ochłap podobny do tych pokazywanych na ekranie z szokującą dokładnością. Pornograficzne zbliżenia na rzeczy, których większość śmiertelników chyba wolałaby nie oglądać. „Little Necro Red” to chory horror, istne ekstremum, któremu dużej śmiałości nawet najbardziej doświadczone w kinie gore jednostki prawdopodobnie nie odmówią. Bo czego tu nie ma? MA-SA-KRA!

(źródło: https://www.imdb.com/)

Pierwsze uderzenie: szok. Najprawdziwszy, czyściutki szok. Drugie uderzenie: bez jaj! Sceny mordów ocierają się wprawdzie o groteskę – wszystkiego zdaje się być ciut za dużo: za dużo krwi, wnętrzności i ochłapów mięsa – ale to jakoś szczególnie nie wpływa na jakość tych wszystkich obrzydliwych efektów. Stopień realizmu mimo wszystko jest wysoki. Pod warunkiem, że nie uważa się praktycznych efektów specjalnych za przeżytek. Bo głównie na takich bazuje „Little Necro Red”. Jeden z najohydniejszych filmów w mojej „karierze” widza. Należy to czytać i jako komplement, i jako krytykę. Główne zadanie stojące przed twórcami kina gore w moim odbiorze wykonane zostało. I to z nawiązką, bo szczerze mówiąc już dawno przestałam wymagać autentycznego, paraliżującego szoku od tej maści horrorów. A już zwłaszcza współczesnych. Nawet z Włoch, kraju, który złotymi literatami zapisał się w historii krwawego/umiarkowanie krwawego kina grozy (giallo i kino kanibalistyczne), ale to było w poprzednim wieku. Wydawało mi się, że nowe pokolenia włoskich twórców poszły za powszechnym trendem „stępionego pazura”. A tutaj proszę: rzeź nawet większa niż we wszystkich znanych mi włoskich horrorach z ubiegłego stulecia. I nic ponadto. Dawniej Włosi potrafili opowiadać. Snuć proste i pewnie niezbyt wyszukane opowieści, ale potrafiące wciągnąć mnie do reszty. Sprawić, że z narastającym napięciem i przynajmniej lekkim, w pełni zamierzonym wstrętem, śledziło się starcia bohaterów z różnymi mordercami, zazwyczaj w nihilistycznym klimacie. Brudnym, zepsutym, „śmierdzącym”. „Little Necro Red” co prawda też jest dość obskurny, ale nie mogłam oprzeć się poczuciu, że część z tego to efekt uboczny półamatorskiej realizacji, że szpetota czasami brała się z niezręczności zwłaszcza operatorów, ale też montażystów i oświetleniowców, a nie ich celowego działania. I ten rodzaj brzydoty był dla mnie nie do zaakceptowania, ponieważ była to brzydota niesamowicie tandetna. Kiczowata w najgorszym znaczeniu tego słowa. Zupełnie inaczej rzecz prezentuje się w dość częstych sekwencjach obliczonych na szokowanie tej wąskiej grupy odbiorców, na którą mogli liczyć autorzy „Little Necro Red”. Aktorzy, plan, dosłownie wszystko spływa gęstą krwią (i nie zdziwiłabym się gdyby przy okazji oberwało się też ekipie technicznej). Flaki, ochłapy ludzkiego mięsa, kawałki mózgu (jeden zostanie wrzucony na patelnię...), poszarpane rany, także twarzy, a i skóra niemiłosiernie zdzierana z głowy. No i eksplodujące głowy i chyba najbardziej pomysłowe w tej kreatywnej rąbance, wykorzystanie własnego ciała jako broni palnej. Dosłownie strzelające ciało! Nagromadzenie krwawych, oślizgłych, gąbczastych, nieomal pulsujących efektów specjalnych, prawie jak w „Martwicy mózgu” Petera Jacksona. Ale mimo wszystko więcej w tym powagi. Mniej groteski, karykaturalności. Co oczywiście nie znaczy, że takich, jak mniemam celowych, przejaskrawień w ogóle w „Little Necro Red” się nie uświadczy. Ci, co dotrwają do napisów końcowych, na pewno to zauważą. Obstawiam jednak, że nie będzie ich wielu. I nie tylko dlatego, że niniejsze przedsięwzięcie Giulia De Santi i Tiziany Machelli stara się wywołać, powiedzmy, niepopularne reakcje; emocje, za którymi raczej nie goni duża część dzisiejszej publiki. A nawet nie przede wszystkim dlatego, że silny nacisk położono tutaj na warstwę gore – w moich oczach całkiem solidnie wykonane, szczegółowo prezentowane przeróżne ohydztwa. Bardziej przez niesamowicie nudną fabułę. Również przez niewprawną, niemiłosiernie poszatkowaną narrację, ale i sama ta koncepcja ciekawości u większości odbiorców tego chorego horroru zapewne nie wzbudzi. Prędzej zmęczy możliwe, że w takim samym samym stopniu, jak półamatorska realizacja. Nie dotyczy to wykonania gore, ale raczej marne to pocieszenie, kiedy ma się do czynienia z tak mizernym scenariuszem, tak nieudolną pracą kamer, niewygodnym kadrowaniem i jeszcze bardziej drażniącym montażem. Marność nad marnościami wokół porządnie wykonanych krwawych efektów, na niedostatek których na pewno narzekać nie będziecie. Nawet Wy, zaprawieni w bojach, wieloletni fani tak zwanych chorych horrorów. Obrazów wyklętych, niepokornych, niegrzecznych, niemoralnym, brudnych, wściekłych, gnijących...

Little Necro Red”, włoski horror gore w reżyserii i na podstawie scenariusza Giulia De Santi i Tiziany Machelli to film stworzony głównie z myślą o długoletnich fanach kina gore. Po to, by szokować, wywoływać mdłości, budzić wstręt u tych, którym może się wydawać, że widzieli na ekranie już wszystko, że pod tym kątem nic już nie jest w stanie ich zaskoczyć. To ma sporą szansę nimi wstrząsnąć. I to porządnie. Z tego tylko powodu uważam, że oni powinni się temu przyjrzeć, ale zalecałabym oglądanie na przewijaniu. Tak chyba będzie wygodniej, bo poza naprawdę mocnymi efektami specjalnymi trudno znaleźć tutaj coś, dla czego w mojej ocenie warto by po to sięgać. Po ten obiektywnie niedługi, bo trwający niespełna osiemdziesiąt minut, ale mnie niemiłosiernie się dłużący, chory horror z ekstremalnie niskim budżetem. I to niestety widać, słychać, a nawet czuć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz