środa, 19 sierpnia 2020

„Nocny anioł” (1990)

 

Upiorzyca Lilith budzi się i przybiera postać pięknej, uwodzicielskiej kobiety w średnim wieku. Jej uwaga skupia się naznanym piśmie modowym. Wykorzystując swoje nadludzkie zdolności podporządkowuje swojej woli członków redakcji. Niczego nieświadomy dyrektor artystyczny, Craig, okazuje się najbardziej oporny, ponieważ jego uwaga w tym czasie skupia się na nowo poznanej siostrze redaktor naczelnej, Kirstie. Ale nawet on nie pozostaje całkowicie obojętny na wdzięki Lilith, która zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, by pozyskać jego duszę.

Nocny anioł” (oryg. „Night Angel”), amerykański horror w reżyserii Dominique'a Othenina-Girarda, twórcy między innymi „O zmierzchu” (1985) i „Halloween 5: Zemsty Michaela Myersa” (1989) oraz współtwórcy „Omenu IV: Przebudzenia” (1991), został zrealizowany w roku 1988, ale na swoją premierę musiał poczekać dwa lata. Scenariusz stworzyli Walter Josten i Joe Augustyn, ten sam, który napisał scenariusz kultowej „Nocy demonów” wyreżyserowanej przez Kevina Tenneya oraz jej sequela z 1994 roku zatytułowanego „Noc demonów II: Zemsta Angeli”. Chcąc uzyskać kategorię R, Othenin-Girard musiał jednak złagodzić niektóre widniejące w scenariuszu sekwencje gore. W pierwotnej wersji scenariusza nie było też początkowej sceny przebudzenia upiorzycy Lilith – dodano ją później. Odtwórczyni roli tytułowej, Isa Jank, idąc na przesłuchanie nie wiedziała, o czym film ma opowiadać, a gdy dostała angaż musiała stawić czoło swojemu lękowi przed wężami.

Horror nakręcony w latach 80-tych XX wieku, a klimat i sposób prowadzenia fabuły bardziej w duchu kina grozy z następnej dekady. Na scenarzystów bez wątpienia wpływ miało lesbijskie kino wampiryczne, którego szczyt popularność przypadł na lata 70-te XX wieku, ale „Nocny anioł” nie jest tak niegrzeczny, jak zwykły być tamtejsze obrazy. Wpływ na to mógł mieć sam reżyser, Dominique Othenin-Girard, który istotnie złagodził niektóre krwawe sekwencje, tak aby film mógł trafić do większej publiczności. Ale w lesbijskich horrorach wampirycznych z poprzednich dekad jeszcze większych nacisk kładło się na erotyzm. Nie tylko widomy, ale także podskórny, zaznaczany w klimacie danego widowiska i w wystudiowanych ruchach powabnych niewiast. Isa Jank jako Lilith też tego próbuje, ale efekt jest doprawdy karykaturalny. Widać, że nie czuła się dobrze w roli seksownej kusicielki – jej ruchy są kanciaste, toporne, prawie jakbym patrzyła na zaprogramowanego robota. Znana długoletnim fanom gatunku, Karen Black (m.in. „Trilogy of Terror” i „Spalone ofiary” Dana Curtisa, „A jednak żyje 3: Wyspa żyjących” Larry'ego Cohena, „Dzieci nocy” Tony'ego Randela, „Dzieci kukurydzy 4: Zgromadzenie” Grega Spence'a), w roli Rity, redaktor naczelnej poczytnego magazynu modowego, moim zdaniem wypadła tylko trochę lepiej od Jank. Z całej obsady wyróżniłabym Debrę Feuer, wcielającą się w postać siostry Rity, Kirstie oraz Helen Martin jako Sadie, „obowiązkową” ekscentryczkę wytrwale walczącą z czystym złem. Pierwszoplanowa pozytywna rola, Craiga, przypadła w udziale Lindenowi Ashby'emu, który warsztatowo może i nie radził sobie najgorzej, ale scenariusz momentami narzucał mu tak rażąco niefrasobliwe, naiwne myślenie, że zastanawiałam się, czy aby Craig nie jest z lekka opóźniony w rozwoju. Chodzi oczywiście o chwile, w których nie ma się powodów, by przypuszczać, że to Lilith kontroluje jego umysł. Wyraźne sygnały, tak ze strony samej Lilith, jak rannego kolegi Craiga, że najlepszy przyjaciel tego ostatniego padł ofiarą owej tajemniczej kobiety, jakimś cudem pozostają niezauważone przez głównego bohatera „Nocnego anioła”. A późniejsze nienormalne zachowanie jego kolegów i koleżanek z pracy, niepokoi go i wścieka tylko przez moment. Craig nienaturalnie szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego. Oczywiście do czasu, bo jak to zwykle w takich horrorach bywa, sytuacja będzie się pogarszała. Tak że nawet taki ignorant, jak Craig w końcu będzie musiał przyznać, że w jego otoczeniu zachodzą niepokojące zjawiska. Zdecydowanie odbiegające od normy. Za sprawą mitycznej upiorzycy, wedle niektórych podań pierwszej partnerki biblijnego Adama. Pierwszej kobiety wyzwolonej, pierwszej feministki w historii świata. To jedna z interpretacji. W demonologii przedstawiana jako sukkub, demoniczna kusicielka zwykle nawiedzająca mężczyzn we śnie. Fanom horrorów powinna też być znana jako wampirzyca. Lilith z „Nocnego anioła” posiada wprawdzie atrybuty tej ostatniej (pije krew, a unicestwić ją można przebijając serce specjalnym kołkiem), ale myślę, że więcej ma wspólnego z modelowym sukkubem. Wystarczy spojrzeć na jej prawdziwą postać z kopytami i dodać koszmary senne Craiga, żeby dojść do takiego wniosku. Tak czy inaczej fabuła „Nocnego anioła” sklecona przez Joego Augustyna i Waltera Jostena idzie za konwencją, po drodze trochę moralizując na temat zepsutego, hedonistycznego światka modowego, stającego się doskonałą bronią dla demonicznej istoty, która właśnie wybudziła się z bardzo długiego snu. Wylazło to to spod ziemi i ruszyło na żer. Trzeba twórcom przyznać, że zaczęli dość odważnie. Na pewno nie okazali skrupułów przy pierwszym (zbiorowym) morderstwie dokonanym przez Lilith na ekranie. Ale kiedy już fabuła porządnie się zawiązała... Ujmę to tak: praktycznych efektów specjalnych nasadzonych na szokowanie/zniesmaczanie odbiorców trochę się przewinęło, ale nie liczyłam już na tak bezpardonowe ruchy, jak w tamtym zbrodniczym wejściu Lilith. Nie pierwszym zresztą, bo jak daje nam do zrozumienia lektor podczas czołówki, ta potwora od wieków już rozlewa ludzką krew. Tyle że niczym Smakosz Victora Salvy czy To Stephena Kinga co jakiś czas zapada w długi sen. A gdy się budzi kontynuuje morderczy proceder. Zamienia ludzi - i mężczyzn, i kobiety - w bezwolne marionetki. W seksualnych niewolników. Sługusów ślepo oddanych, napalonych przede wszystkim na nią, ale i na siebie nawzajem oraz ludzi częściowo odpornych na moce Lilith. Antybohaterka omawianej produkcji za cel stawia sobie szerzenie hedonizmu. Na jak największą skalę. A więc pismo, w którym pracuje nasz głupkowaty Craig, zdecydowanie może się jej przysłużyć. Pomóc w rozwinięciu działalności, którą jej pan, sam władca Piekieł, najpewniej by pochwalił, gdyby tylko przewidziano dla niego rolę w tym filmidle. Ale nie, to historia o jego wiernej uczennicy i podatnych na wpływy owieczkach stworzonych przez zaprzysięgłego wroga Lucyfera. Owieczkach sprzedających kobiecy seksapil za pośrednictwem swojego pisma. Magazynu modowego, w którym chyba więcej jest nagości niż ubrań i biżuterii, które trzeba wcisnąć konsumentom. To modne, więc nie można się bez tego obejść. Trzeba to mieć, a po sezonie najlepiej się tego pozbyć, bo teraz modne jest już co innego, co też musicie nabyć. Tak się ten biznes kręci.

Zastanawiające jest to, że o ile zadbano o przekonujące efekty gore, o tyle tło czasami trąci dość ciężkostrawnym kiczem. Coś podobnego spotkać można w podrzędnych teatrach. Niby kamienne ściany wyglądają jak wycięte z kartonu, a nocne niebo jakby z płótna niezbyt uzdolnionego artysty. I ta jarmarczna kolorystyka, w jakiej utrzymano niejeden występ Lilith. Ale jak już nadmieniłam sytuację ratują dodatki obliczone na wywołanie odrazy, a może nawet szoku u odbiorców. Oczywiście nie sądzę, żeby na ich widok zaprawione w kinie gore osoby choćby tylko lekko krzywili się z niesmakiem, o doznaniach szokowych już nie wspominając, ale niektórzy może docenią ich jakość i pomysłowość (największa: ludzkie twarze uwięzione w ogromnych kobiecych piersiach). Jest w tym zaklęty duch body horrorów – niektóre efekty mogą nasunąć na myśl takie obrazy, jak „Coś” Johna Carpentera, czy „Towarzystwo” Briana Yuzny. W wydaniu lajt, rzecz jasna. Gąbczaste, oślizgłe, pulsujące cielska, z Lilith w jej prawdziwej, nieupiększonej formie na czele. I trochę szybkich zbliżeń na broczące posoką (dość udana imitacja krwi) poszarpane rany, z których wyróżnić muszę okaleczoną nogę kolegi Craiga (oderwany kawał skóry) oraz podcięte gardło kobiety, która budzi się po to, by zobaczyć jak jej mąż tuż obok, w tym samym łóżku, zażywa rozkoszy z inną. To dopiero tupet, co? No nie, bo facet akurat ma wyłączone myślenie. Umysł zawłaszczony, omamiony przez dysponującą niezwykłymi mocami, nie tak znowu tajemniczą niewiastę. Bo my od początku wiemy, kto zacz. Nie wiemy tylko, co dokładnie planuje. Coś niecnego, to na pewno, ale po cóż jej praca w magazynie zajmującym się modą? I co się tak uwzięła na Craiga? Może przecież przebierać tak w mężczyznach, jak w kobietach – Lilith jest biseksualna, ale bardziej ceni sobie żeńskie towarzystwo. Klucza do rozwiązania tej zagadki wypatrywałam w warstwie onirycznej. Koszmary senne Craiga to w istocie projekcja autentycznych (w świecie przedstawionym w „Nocnym aniele”) wydarzeń z udziałem Lilith. Więc co? Jakaś biała siła próbuje zwrócić jego uwagę na potężne zagrożenie, jakie pojawiło się w jego otoczeniu? Jeśli tak, to wybrała sobie niezbyt odpowiedniego człowieka. Bo nasz Craig ma naprawdę ogromne trudności z łączeniem kropek. Z drugiej strony możliwe, że w miejscu jego pracy lepszych kandydatów nie było. Abstrahując od Kirstie, ponieważ ona nie potrzebowała wskazówek w postaci wiele mówiących snów, żeby nabrać przekonania, iż Lilith to samo zło. Zabawne, ale to ona musiała przekonywać swojego nowego chłopaka do tej fantastycznie brzmiącej tezy, a nie odwrotnie. Ona i kobieta, która przybywa z odsieczą. Prawdziwa wojowniczka, która jak to nierzadko w horrorach bywa, początkowo jest odbierana przez bohaterów jako nieszkodliwa wariatka. Szalona staruszka, która niczym mitologiczna Kasandra wieszczy nieszczęścia. Nie jest powiedziane, że posiadła ona dar jasnowidzenia – może po prostu wyciąga właściwe wnioski ze swoich własnych doświadczeń. Może miała już do czynienia z tą potworzycą i teraz usilnie próbuje uchronić przed zgubą inne duszyczki, które znalazły się na radarze Lilith. A więc standard. Nic, co osobom choćby tylko średnio zaznajomionym z gatunkiem obiecywałoby jakiś niespodziewany rozwój. W sumie dość naiwna to opowiastka o wielkiej miłości i równie wielkiej determinacji by ja... zniszczyć? To się okaże, ale przedtem czeka nas niezbyt emocjonująca przeprawa przez banalne (z wyjątkiem efektów specjalnych) dzieje demonicznej istoty starszej od biblijnej Ewy. Trochę ciężkawej tandety, odrobinka napięcia i ducha kina grozy z ostatniej dekady XX wieku. Trochę słodkości (miłosnego pitu pitu), trochę groźnego erotyzmu (jedna z broni Lilith), szczypta mocniejszych dodatków, ale tonacja ogólnie rzecz biorąc lżejsza. Grzeczniejsza niż można by się spodziewać po filmie o wampirzycy-sukkubie orędowniczce hedonistycznego stylu życia.

Szwajcarsko-francuski reżyser „Nocnego anioła”, horroru produkcji amerykańskiej, Dominique Othenin-Girard, ponad przeciętność moim zdaniem się tutaj nie wzniósł. Nawet biorąc pod uwagę solidnie prezentujące się praktyczne dodatki gore (niektóre pachnące klasycznymi body horrorami), muszę przyznać, że nie dziwi mnie, że obraz ten przeszedł bez echa. Bo te parę solidnych efektów, acz wbrew zamiarom ich twórców, przynajmniej mnie, niesmakiem, wstrętem, odrazą nienapawających, nie może zrekompensować dość naiwnej i nie tak niegrzecznej fabułki, jak można by oczekiwać od takiego pomysłu wyjściowego. Lekki, dosyć niepozorny horrorek na góra jeden raz, tak pozwolę sobie to podsumować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz