poniedziałek, 31 sierpnia 2020

„The Unfamiliar” (2020)

 

Elizabeth 'Izzy' Cormack wraca z wojny w Afganistanie do swojego męża Ethana i trójki dzieci, Tommy'ego, Emmy i Lilly. Krótko potem kobieta zaczyna doznawać halucynacji, które jej małżonek uznaje za objaw zespołu stresu pourazowego. Na jego prośbę Izzy podejmuje leczenie farmakologiczne, choć sama ma wątpliwości, co do diagnozy. A z biegiem czasu coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że niepokojące zjawiska, którym świadkuje w swoim domu nie są jedynie projekcją jej umysłu. Kobieta uważa, że nieruchomość jest nawiedzona przez jakąś siłę nieczystą i ma powody przypuszczać, że jej syn Tommy też zdaje sobie sprawę z zagrożenia.

Urodzony w Republice Południowej Afryki, mieszkający w Wielkiej Brytanii reżyser, scenarzysta, producent i aktor Henk Pretorius w 2015 roku mimochodem wspomniał producentom filmowym, Llewelynnowi Greeffowi i Barendowi Krugerowi, że jest otwarty na stworzenie scenariusza horroru, czyli spróbowanie swoich sił w gatunku, z którym dotychczas się nie mierzył. Greeff, wielki miłośnik horrorów, zapalił się do tego pomysłu. Jego siostra udostępniła Pretoriusowi swoją kolekcję płyt z filmami grozy, którymi ten raczył się przez okrągłe dwa tygodnie. Wtedy właśnie zakochał się w tym gatunku, przy okazji dochodząc do wniosku, że w horrorach chodzi przede wszystkim o poszukiwanie prawdy, jak to ujął, w czasami ciemnych jaskiniach naszego człowieczeństwa. Scenariusz swojego pierwszego horroru pod tytułem „The Unfamiliar”, Henk Pretorius napisał razem z Jennifer Nicole Stang, która zaproponowała wykorzystanie hawajskiej mitologii. Na krześle reżyserskim zasiadł już sam, a dystrybucję filmu rozpoczęto w roku 2020.

Brytyjski horror o zjawiskach nadprzyrodzonych zainspirowany zespołem wierzeń i praktyk religijnych rdzennych Hawajczyków oraz przeżyciami niektórych amerykańskich żołnierzy biorących udział w wojnie w Afganistanie. Scenariusz „The Unfamiliar” wzbogaciły zwłaszcza ich zwierzenia na temat PTSD (zespołu stresu pourazowego), z którym zmagali się po powrocie do kraju. Główna bohaterka pierwszego horroru Henka Pretoriusa, Elizabeth 'Izzy' Cormack (taka sobie kreacja Jemimy West) pojechała do Afganistanu w charakterze lekarza wojskowego, a wróciła już jako pełnoprawna żołnierka. Film otwiera jej powrót do domu, do męża i trójki dzieci. Ani teraz, ani później nie dowiemy się, jak wyglądało jej życie w Afganistanie, ale oczywiście łatwo się tego domyślić. Twórcy w każdym razie skupiają się na okresie tuż po wojennym koszmarze – na próbach odnalezienia się w normalnej rzeczywistości podejmowanych przez kobietę, która przeszła przez piekło wojny. Oparcie znajduje w swoim mężu Ethanie (też raczej przeciętna kreacja Christophera Dane'a), badaczu i uniwersyteckim wykładowcy hawajskiego folkloru, ale niekoniecznie takie, jakiego by chciała. Na początku istotnie jest skłonna przyznać mu rację, gdy upiera się przy PTSD, ale potem coraz częściej ogarnia ją pewność, że nadzwyczajne zjawiska, którym świadkuje zachodzą w rzeczywistości, a nie w jej umęczonym umyśle, jak woli myśleć jej mąż. Chciałabym móc napisać, że widz czuje się w tym wszystkim trochę zagubiony, że potrzebuje czasu, aby całkowicie przekonać się do któregoś z sugerowanych wyjaśnień, ale niestety „The Unfamiliar” w takie gierki się nie bawi. Twórcy praktycznie nie pozwalają nam powątpiewać w wersję nadprzyrodzoną, której orędowniczką jest Izzy. I wiele wskazuje na to, że jej syn Tommy (niesamowicie „drewniany” Harry McMillan-Hunt) jest jedyną osobą w tym domu poza nią, która jest świadoma jakiejś mrocznej obecności bytującej w tych tylko pozornie przytulnych murach. Jego starsza siostra, niespełna osiemnastoletnia Emma (kolejny niczym niewyróżniający się występ, tym razem Rebekki Hanssen), trzyma się z boku – rzadko bywa w domu i raczej nie wygląda na to, by stęskniła się za matką. I żeby w ogóle interesowało ją życie rodzinne. Natomiast najmłodsza członkini familii Cormacków, Lilly, to jeszcze niemowlę, więc nie ma swoich zapatrywań na coraz bardziej burzliwą sytuację w domu. „The Unfamiliar” ponad wszelką wątpliwość jest horrorem skrojonym na współczesną modłę. Żadna tam powolna narracja, żadna maksymalna koncentracja na budowaniu odpowiedniego nastroju. Za to mnóstwo w moim odbiorze nieskutecznych jump scenek, trochę męczącego efekciarstwa i porażająco beznamiętne podejście do motywów doskonale znanych wieloletnim miłośnikom gatunku. Dość stereotypowe postaci i mieszanie różności bez większego pomyślunku. Czego tutaj nie ma? Demony, duchy, szarlatani, zaburzenie psychiczne (w gadce), egzorcyzmy, podejrzanie zachowujący się dzieciak, lokalny folklor, a jakby tego było mało: UWAGA SPOILER inny wymiar, który może przypomnieć „Naznaczonego” Jamesa Wana oraz wątek nasuwający silne skojarzenia z „Inwazją porywaczy ciał” KONIEC SPOILERA. Cienie, niezidentyfikowane głosy, starcza dłoń, zastanawiające radyjko i nocne spacery nie do końca przytomnego Tommy'ego po domu i wreszcie coś godnego uwagi, czyli pewne poranne spotkanie Izzy z Emmą, zakończone w niespodziewany, można powiedzieć, w miarę pomysłowy sposób. Szkoda, że na więcej atrakcji trzeba było czekać, aż do ostatniego „rozdziału”. To znaczy, ja musiałam czekać, bo podejrzewam, że zwolennicy zagrywek typu „buu!” zgoła odmiennie będą się na to zapatrywać. Pewności jednak nie mam, bo większość jump scenek idzie po linii najmniejszego oporu – zamiast przynajmniej próbujących wyglądać na upiorne migawek, najczęściej dostajemy coś bardziej prozaicznego. Robotę widać miały robić głównie głośniejsze dźwięki. Nie powiem, że niespodziewane.

Plastikowy brytyjski straszak od niedoświadczonego w horrorze, ale w branży filmowej już tak, reżysera, który całkiem niedawno rozsmakował się w tym gatunku. Nie wiem, czy wiąże z nim swoją zawodową przyszłość, ale jeśli tak, to przypuszczam, że tyle nie wystarczy na zachętę dla dużej części fanów kina grozy z dłuższym stażem od jego własnego. „The Unfamiliar” nader ochoczo wykorzystuje metody, jakie najszybciej odnajdziemy w hollywoodzkich produkcjach z bieżącego wieku. Zabiegi niewymagające większego wysiłku, prymitywne zagrania powtykane w dość konwencjonalną historyjkę o wszystkim i o niczym. No dobrze, jakaś tam opowieść jest. O kobiecie, która po powrocie z wojny musi wziąć udział w kolejnej. Wszystko wskazuje na to, że dużej trudniejszej, bo wcześniej przynajmniej wiedziała z kim walczy. Teraz wróg jest jej kompletnie nieznany. Podejrzewa, że nie przynależy do tego świata, ale nic więcej nie potrafi o nim powiedzieć na pewno. Jej syn Tommy prawdopodobnie ma większą wiedzę na ten temat, ale z jakiegoś sobie tylko znanego powodu nie chce się nią podzielić z matką. Może boi się zemsty tego czegoś, a może chłopiec działa ramię w ramię z ową agresywną istotą. Albo w ciele Tommy'ego już jakiś czas temu zamieszkało to coś. Cóż za zagwozdka, prawda? Normalnie nie mogłam się doczekać wyjaśnienia tej Wielkiej Tajemnicy... A na poważnie, zastanawiałam się, czy twórcy naprawdę myśleli, że oto wprowadzają frapujący sekret? Dręczącą tajemnicę mającą działać niczym magnes na ciekawskiego widza? Zachęcać go do poszukiwania odpowiedzi na tę jakże palącą kwestię, jaką jest osobliwe zachowanie małego Tommy'ego? Naprawdę tak myśleli? Mam nadzieję, że nie. Że twórcy „The Unfamiliar” nie mieli tak wygórowanych wyobrażeń, że zdawali sobie sprawę, iż sekretny stan syna pierwszoplanowej bohaterki nie roznieci ogromnej ciekawości w widzach. Osobach, które niejednego podejrzanie się zachowującego dzieciaka w kinie grozy już spotkały. Oni pewnie już wiedzą, że ten motyw można prowadzić nieporównanie lepiej, że z tego rodzaju postaci może emanować naprawdę silna groźba. Tommy, owszem, zachowuje się podejrzanie, ale w sumie nic ponadto. W dyskomfort mnie nie wprawiał. Chyba że mówimy o warsztacie wcielającego się w tę postać Harry'ego McMillana-Hunta. Ale młody jest - jeszcze może zabłysnąć. W „The Unfamiliar” też coś jeszcze błyśnie. Coś poza scenką z fortepianem tj. wspomnianą już poranną „rozmową” matki i córki. Długo trzeba na to czekać i nie jestem pewna, czy warto przechodzić przez cały ten plastikowy spektakl z powierzchownie wykreślonymi i raczej pospolitymi postaciami dla przygotowanego przez twórców nagłego zwrotu akcji. Zwrotu, którego zasadniczo się nie spodziewałam, choć wcześniej „moje podejrzliwe oko” spoczęło tam, gdzie się należało. Przyznaję jednak, że w swoich dociekaniach nawet nie zbliżyłam się do tego wyjaśnienia zjawisk zachodzących w otoczeniu Izzy i najwyraźniej Tommy'ego, jakim mnie uraczono. Wraz z zaskoczeniem przyszedł też lekki powiew świeżości. Zaledwie zefirek, ale zawsze coś. I wrażenie przesytu. W sumie już wcześniej nie mogłam oprzeć się poczuciu, że w scenariusz „The Unfamiliar” powpychano zbyt wiele elementów doskonale znanych każdemu długoletniemu sympatykowi kina grozy, że niepotrzebnie starano się komplikować/udziwniać rzeczy proste (szkielet fabularny na dobrą sprawę złożony nie jest, ale mnogość motywów, jakie się tutaj przewijają mogą rodzić takie fałszywe poczucie), ponieważ czyniono to w nie do końca skoordynowany sposób. Tak trochę chaotycznie, bez szukania najzgrabniejszych połączeń jednego incydentu z drugim. O potęgowaniu napięcia już nie wspominając – szczerze mówiąc to miałam problemy z podtrzymywaniem uwagi, z dostatecznym zatapianiem się w tę banalną opowiastkę, a raczej trudno o tak silne emocje, gdy człowiek nie potrafi zaangażować się w wydarzenia przewijające się na ekranie. Tym bardziej, gdy twórcy wyraźnie uciekają od dłuższych sekwencyjnych intensyfikacji napięcia. Wszystko dzieje się szybko (na ekranie, bo czas niemiłosiernie mi się przy tym ciągnął) i na rympał. Sporo się dzieje, ale prawie nic z tego mojej uwagi nie przykuło (pewnie byłoby inaczej, gdyby postawiono na wolniejszą, bardziej klimatyczną narrację i wyrzucono wątki-zapychacze, jak na przykład akcja „łowców duchów”). Dopiero dalsza partia. Tak, wreszcie coś drgnęło. Ale wraz z owych drgnięciem przyszło przekonanie, że teraz to już na pewno więcej składników do tego garnca by się nie zmieściło. Teraz to dopiero kipi od mniej i bardziej sprawdzonych motywów. A przecież można było przedstawić tę koncepcję w sposób prostszy, a zatem mniej banalny. Bo poplątana droga do wielkiego odkrycia, to w moim odbiorze irytujący zlepek wyłuszczanych bezrefleksyjnie, beznamiętnie kopiowanych znanych motywów (może poza mitologią hawajską, a już na pewno z wyjątkiem sceny z fortepianem). Aha, i ważne: są białe oczy. Czyli rzecz, która nie wiedzieć czemu w horrorach zawsze przyprawia mnie o gęsią skórkę. Aha2: przygotujcie się też na horrorowy odpowiednik namiętnego pocałunku w komediach romantycznych i czystych romansach. Finalny chwyt (ostatnie ujęcie) stosowany od zarania dziejów. Widok zawsze inny, ale zasada identyczna.

The Unfamiliar”, brytyjski horror o zjawiskach nadprzyrodzonych od stawiającego pierwsze kroki w horrorze, nagradzanego twórcy Henka Pretoriusa, niewątpliwie większą szansę ma u tych fanów gatunku, którzy szukają skocznych momentów, sprawdzonych motywów (najlepiej w nadmiarze) i co najwyżej odrobinki świeżości, a przynajmniej czegoś mniej rozpowszechnionego. Coś dla fanów nowocześniejszych klimatów – szybko, dużo i bez zbytniego zagłębiania się w postacie. Ale i w samą akcję. Ma być tylko bez dłużyzn i jak najmocniej. Cóż, mocno to chyba w „The Unfamiliar” nie jest, ale długich przystanków się tutaj nie robi. Tak więc zwolennicy powolnych, mocno skoncentrowanych na klimacie opowieściach z dreszczykiem, miejcie się na baczności. Ten film może Was przyprawić o kołatanie serca. Bynajmniej nie ze strachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz