piątek, 18 czerwca 2021

„Link” (1986)

 

Studentka zoologii z Londynu, Jane Chase, ma spędzić lato w wiktoriańskiej nadmorskiej posiadłości należącej do nauczyciela akademickiego prowadzącego badania naukowe nad szympansami, doktora Stevena Phillipa, w charakterze jego asystentki. Po przybyciu do jego rezydencji Jane odkrywa, że doktor dzieli przestrzeń z trzema z małpami: samicą Voodoo, kamerdynerem Linkiem i najmłodszym Impem, który obecnie stanowi główny obiekt jego badań. I jest jedynym szympansem, którego doktor Phillip zamierza zatrzymać. Jane bez trudu zaprzyjaźnia się z Impem i Linkiem, ale zachowanie tego drugiego wkrótce zaczyna ją niepokoić.

Brytyjski horror o agresywnym szympansie w stroju kamerdynera w reżyserii nieżyjącego już Richarda Franklina, twórcy między innymi „Patricka” (1978), „Niebezpiecznej gry” (1981) z Jamie Lee Curtis i „Psychozy II” (1983), oficjalnego sequela ponadczasowego dreszczowca Alfreda Hitchcocka, którego twórczość Franklin bardzo cenił. W 1979 roku Franklin stworzył zarys historii, którą określił jako Szczęki z szympansami”, ale rzecz leżała odłogiem, dopóki Everett De Roche (scenarzysta „Patricka” i „Niebezpiecznej gry” Franklina, a poza tym między innymi „Długiego weekendu” 1978 i jego powstałego w 2008 roku remake'u, „Razorbacka” 1984 i „Fortecy” 1985) nie zwrócił jego uwagi na opublikowany w National Geographic artykuł Jane Goodall o przemocy wśród szympansów. Prace nad „Linkiem” wreszcie ruszyły... ale tylko na chwilę. Everett De Roche napisał właściwy scenariusz, a Richard Franklin rozpoczął poszukiwanie finansowania w Australii. Niespodziewanie jednak zaproponowano mu wyreżyserowanie „Psychozy II”, a że chodziło o kontynuację obrazu jednego z jego ulubionych artystów, Alfreda Hitchcocka, nie mógł odmówić. W międzyczasie zaangażował się w prace nad „Płaszczem i szpadą”, który to film swoją premierę miał w 1984 roku i... znowu wrócił do zabójczej małpy.

Waham się, czy porównać go [Linka] do Ptaków, ponieważ wszyscy powiedzą 'O cholera, znowu robi Hitchcocka'. W przeciwieństwie do Ptaków, co jest rodzajem fantazji, Link opiera się na realiach antropologicznych. Nazywam to thrillerem antropologicznym, a nie psychologicznym” - tak Richard Franklin opisał omawiany film niedługo po zakończeniu zdjęć. Przed premierą podkreślił też, że wbrew jego wcześniejszym zapowiedziom nie jest to film w stylu Stevena Spielberga („Szczęki”), że więcej zawdzięcza „Psychozie” Alfreda Hitchcocka – „w nastroju, tonie i wyglądzie przypomina Psychozę II, skrzyżowaną z angielską oprawą Jane Eyre Charlotte Brontë”. „Link” spotkał się z dość chłodnym przyjęciem w drugiej połowie lat 80-tych XX wieku. Richard Franklin planował nakręcenie sequela, który miał skupiać się na antropologu z Afryki, który rozpoczyna wojnę z szympansami, ale komercyjna porażka „Linka” pokrzyżowała te plany. Druga odsłona nigdy nie powstała, ale status animal attacku Franklina z czasem uległ poprawie. Lepsze opinie zbierał wśród kolejnych pokoleń widzów, co jednak nie rozciągnęło się na tak zwanych znawców kina, krytyków. Idea, jaka przyświecała tutaj Franklinowi została niejako zaczerpnięta (inspiracja) ze wspomnianego artykułu w National Geographic, skupiającego się na wojnach plemiennych wśród szympansów – zaprzeczenie myśli promowanej jeszcze w latach 60-tych XX wieku, że jakoby człowiek jest jedynym zwierzęciem toczącym wojny w obrębie własnego gatunku. „Chciałem skontrastować prymitywizm zwierząt z dżungli z wartościami Starego Świata, wysoką kulturą i 'cywilizacją', która jest jednym z tematów scenariusza” - tak Franklin tłumaczył wybór angielskiej scenerii, osamotnionej wiktoriańskiej rezydencji przycupniętej na dość wysokim klifie. To przywołuje ducha opowieści gotyckich. Samotny dom na wzgórzu, szalony dom, kryjący w swym wnętrzu ciemność... Wszystko pasuje, tylko owo szaleństwo i owa ciemność w „Linku” ma zupełnie inny charakter niż... tak, tak, w „Nawiedzonym” aka „Nawiedzonym domu na wzgórzu” Shirley Jackson. Szaleństwo zaprowadza tytułowy szympans, którego odegrał orangutan (wszystkie żywe zwierzęta występujące w filmie są prawdziwe, reżyser uparł się przy tym, choć w przypadku małp doradzano mu postawienie na ludzi w odpowiednich kostiumach, charakteryzacji). Szaleństwo i ciemność. To pierwsze mogło jednak też dotknąć właściciela Linka, doktora Stevena Phillipa, w którego w całkiem niezłym stylu wcielił się Terence Stamp. Wykładowcę w Londyńskim Kolegium Nauk Przyrodniczych, który mieszka na kompletnym odludzi, a więc ma w sobie coś z pustelnika. Tak czy inaczej, szuka spokoju, bo jest on mu niezbędny do badań. Szalony doktorek, klasyczny burzyciel, który chcący czy niechcący tworzy... potwory? Jakkolwiek wygląda prawda, z takim założeniem weszłam w niniejszy zaskakująco trzymający w napięciu obraz. Bo kto by się spodziewał, że małpa w stroju lokaja okaże się tak mało zabawna? Że dostarczy takiego dreszczyku emocji? Prawdę mówiąc duża - jeśli nie największa - w tym zasługa atmosfery, którą zawdzięczamy zarówno naturalnym, rzeczywistym krajobrazom, jak staraniom ekipy technicznej. Malownicze zdjęcia, z których jednak bije jakaś groźba, które nieśpiesznie zyskują na ponurości. Zdjęcia, za które odpowiadał Mike Molloy i doskonale współgrająca z obrazami, dodająca im intensywności, ścieżka dźwiękowa (motyw przewodni mocno wpada w ucho) skomponowana przez dobrze znanego długoletnim fanom gatunku Jerry'ego Goldsmitha, który „chwilę” wcześniej uczestniczył między innymi z Richardem Franklinem w operacji „Psychoza II”. Prowadzenie tej historii, narracja, jest wręcz idealnie wyważona. A przynajmniej ja wprost nie mogłam się oprzeć sile tej, wydawać by się mogło, przezabawnej opowieści. Prawie bezkrwawej, ale bynajmniej niewprowadzającej w swobodny, lekki nastrój. Czasami, sporadycznie, uderzającej wprawdzie w humorystyczne tony, ale nieagresywnie, nienachalnie, z taką delikatnością, że naprawdę trudno doszukiwać się tutaj także - obok horroru z nurtu animal attack, czy jak kto woli (reżyser „Linka” z pewnością wolał) thrillera - wartości stricte komediowych. Małpa-piroman. Szympans palący cygara i mający kucharskie ambicje, triumfalnie wyrzucający ręce w górę ilekroć uda mu się wzniecić płomień. Nie zapominajmy, małpa w stroju kamerdynera, który absolutnie nie jest przypadkowy, bo Link istotnie pełni taką rolę w imponującej posiadłości doktora Strevena Phillipa. Do której na okres wakacji przybywa studentka zoologii, Jane Chase (przekonujący występ dwudziestotrzyletniej wówczas Elisabeth Shue, pierwszy w którym się rozebrała – na wypadek, gdyby to kogoś interesowało, dodam, że ekipa pracująca nad filmem w tej scenie miała nieporównanie szerszy widok od tego, który udostępniono widowni).

Link” Richarda Franklina został dopuszczono do obiegu dopiero po odjęciu trzynastu minut, z czego naturalnie on sam nie był zadowolony. Możliwe, że wersja reżyserska, nieocenzurowany materiał był bardziej śmiały (przemoc i golizna), ale nie mogę tego stwierdzić z całym przekonaniem. Znalazłam natomiast informację, że we Francji ukazała się druga edycja „Linka”. Trochę inna od tej szeroko rozpowszechnionej, od tej, którą ja miałam przyjemność obejrzeć. Alternatywna, wyłącznie francuskojęzyczna wersja rzeczonej brytyjskiej produkcji o morderczej małpie, jest ponoć pozbawiona prologu z małą dziewczynką, jej rodzicami, kotem i ptakami. Za to ma bardziej rozbudowane sceny z udziałem Terence'a Stampa, które podobno dodają tej historii spójności i wzbogacają płaszczyznę psychologiczną... uważam mocno pokrzywdzonego filmu Richarda Franklina. Elektryzującego horroru (osobiście obstaję przy tej klasyfikacji), który jest kolejnym dowodem na to, że wcale nie potrzeba mnóstwa wymyślnych efektów specjalnych, żeby wprawić odbiorcę w pożądany nastrój. Zasiać ziarno niepewności, pieczołowicie je pielęgnować i czekać, aż ta magiczna roślinka mocno się rozrośnie. Gęsto, obficie, szaleńczo. Główna bohaterka „Linka”, studentka Jane Chase, której leży na sercu los zwierząt, nie boi się głośno kontestować, co bardziej oburzających metod wdrożonych przez jej wakacyjnego pracodawcę w stosunku do jego podopiecznych, współlokatorów i obiektów badań. Jane nie podoba się, że doktor Steven Phillip pozwala szympansowi, właściwie go do tego zachęca, raczyć się cygarami i bawić się ogniem. Jeszcze większą złość wzbudza w niej umysłowy pojedynek, który gospodarz organizuje niedługo po jej przybyciu. Jane uważa, że to skrajnie niesprawiedliwe, że Phillip za dużo wymaga od biednych szympansów. On naturalnie jest innego zdania. Co więcej próbuje jej wytłumaczyć, że człowiek dla swojego własnego bezpieczeństwa, nie powinien traktować dzikich zwierząt, jako równych sobie. A już na pewno w kontaktach z tak silnymi istotami, jakimi są szympansy, powinien nieustępliwie zaznaczać swoją wyższość. Bo jeśli taka małpa zwątpi w dominującą pozycję człowieka, jeśli uzna, że może z łatwością prześcignąć go w hierarchii, to Jane będzie miała poważny problem. A jeśli taka małpa odkryje, że człowiek, któremu ufała, któremu usługiwała, i którego najpewniej darzyła miłością, wbił jej nóż w plecy? Dopuścił się haniebnej zdrady? Obiektywnie patrząc pewnie i koniecznej – nie chcę, ale muszę. Jednakże, co zrozumiałe, zgoła inaczej sprawa prezentuje się z perspektywy tego inteligentnego zwierzęcia. Nagle niechcianego, nagle skazańca. Choć musiałam tutaj przyznać rację - trochę wbrew sobie - potencjalnemu szalonemu naukowcowi, to i tak pomyślałam o tych nieszczęsnych zwierzętach, które za swoją ciężką i zwykle dochodową pracę na rzecz człowiek, często dostają bilet w jedną stronę do rzeźni. Chciwość, egoizm, odrażająca pycha, przekonanie, że Ziemia należy do nas, Homo sapiens, a skoro tak to mamy pełne prawo okrutnie wykorzystywać innych mieszkańców planety. Czy sezonowy pracodawca Jane Chase też wychodzi z takiego założenia, to pole do dyskusji. Znajdziemy w scenariuszu „Linka” autorstwa Everetta De Roche'a (historię, w oparciu o luźny pomysł Richarda Franklina z końca lat 70-tych XX wieku, obmyślili natomiast Lee David Zlotoff i Tom Ackermann) argumenty zarówno potwierdzające tę tezę, jak i ją podważające. Gdy już zapoznamy się z niecodziennymi zwyczajami panującymi w domu na klifie, w którym niepodzielną(?) władzę ma doktor Steven Phillip, przypuszczalnie dojdziemy do wniosku, że będzie to kolejna opowieść wyrastająca z tradycji „Frankensteina” Mary Shelley. W każdym razie kolejna przypowieść o „potworze” stającym przeciwko swojemu stwórcy. Kolejna wojenka człowieka „bawiącego się w Boga” i istoty, którą nierozważnie stworzył. Stworzył? A może porażkę w przypadku Linka poniósł na innym polu? Bo że doktor Phillip poniósł porażkę, to właściwie od początku pobytu Jane Chase w „luksusowej małpiarni” jest przez twórców sygnalizowane. Najpierw delikatnie, potem wyraźniej. Fabuła, choć prosta, może zaskoczyć. Widać pewne odstępstwo od reguł, skręt w stronę... inną od spodziewanej. Pójście mniej wydeptaną ścieżką. Odejście od twardej konwencji, niecałkowite jednak. Bo poza tym nie tak znowu zagadkowym UWAGA SPOILER zniknięciem gospodarza KONIEC SPOILERA rzecz toczy się jak zwykle. No niezupełnie. Bo w „Linku” widać, nie tak znowu częstą, ogromną dbałość o efektywny klimat - angielska prowincja: malownicza i odczuwalnie, też zauważalnie, groźna sceneria, istne pustkowie nie licząc agresywnych psów i inteligentnych małp otaczających czyżby całkowicie bezradną dwójkę ludzkich postaci?) - wprawne, cierpliwe, konsekwentne windowanie emocjonalnego napięcia, ale też uderzenia w bardziej smutną tonację. I Imp. Mój kochany Imp.

Kameralny, klimatyczny, mocno wciągający brytyjski horror, ewentualnie dreszczowiec, z nurtu animal attack w reżyserii nieodżałowanego Richarda Franklina i na podstawie scenariusza też nieżyjącego już Everetta De Roche'a. Naprawdę emocjonujący obraz o małpie-kamerdynerze, która wypowiada posłuszeństwo ludziom. Szympansie wykreowanym przez orangutana, który nienawidzi, ale i pożąda. Atakuje, broni się... i kocha. Zazdrości. Chorobliwie zazdrości bliskości z obiektem swojej zakazanej fascynacji. Kto nie widział „Linka”, niechaj czym prędzej zerknie. Polecam, nie nakazuję, żeby nie było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz