środa, 30 czerwca 2021

Keri Beevis „Zamilknij na zawsze”

 

Trzydziestodwuletnia Lila Amberson jest jedyną ocalałą z wypadku samochodowego, w którym straciły życie dwie osoby: mężczyzna, z którym Lila spędziła ten tragicznie zakończony wieczór i wywodząca się z bogatego rodu siedemnastoletnia Stephanie Whitman. Lila niewiele pamięta z tego wieczora, ale lekarze twierdzą, że wspomnienia z czasem mogą wrócić. Niedługo po opuszczeniu szpitala kobieta poznaje przyrodniego brata Stephanie Whitman, poczytnego powieściopisarza Jacka Foleya, który nie kryje swojego nieprzyjaznego nastawienia do jej osoby. Potem jednak sytuacja między nimi znacznie się poprawia. Wspólnie dochodzą do wniosku, że za śmiertelnym w skutkach wypadkiem samochodowym kryje się coś więcej. Wygląda na to, że komuś bardzo zależy na tym, by na zawsze uciszyć jedyną ocalałą. Lila i Jack na własną rękę zaczynają badać tę coraz bardziej zagadkową sprawę.

Pierwsza wydana w Polsce powieść bestsellerowej brytyjskiej autorki Keri Beevis, thriller psychologiczny „Zamilknij na zawsze” (oryg. „Dying To Tell”), który swoją światową premierę miał w 2019 roku i przez jakiś czas utrzymywał się w pierwszej dwudziestce piątce najlepiej sprzedających się powieści w Wielkiej Brytanii, w Australii natomiast udało mu się wspiąć na szczyt tej listy. Ulubioną powieściopisarką Beevis jest Tami Hoag, ale duży wpływ wywarła na nią również twórczość Stephena Kinga: „Lśnienie” to jedna z jej ulubionych książek, a lektura „Misery” nakłoniła ją do postawienia pierwszych kroków w pisarstwie. Swoje zrobiły też filmy. Nie tylko jej ulubionego reżysera, Alfreda Hitchcocka, ale całe „filmowe wychowanie”, jakie Beevis odebrała w latach 80-tych XX wieku. Jej ojciec był właścicielem kilku wypożyczalni wideo, a Keri chętnie korzystała z ich wspaniałego asortymentu - w większości były to dzieła produkcji amerykańskiej. Obecnie Keri Beevis mieszka w angielskim hrabstwie Norfolk i jest zdecydowana kontynuować swoją pisarską przygodę z dreszczowcem. W tym gatunku czuje się świetnie i na razie nie widzi powodów, by obrać też jakiś inny kurs.

Zamilknij na zawsze” Keri Beevis to thriller psychologiczny, który powinien przypaść do gustu szczególnie czytelnikom celującym w lżejsze klimaty. Zagadkowe historie, które rozjaśniają się nieśpiesznie, w tym konkretnym przypadku, dzięki osobistemu zaangażowaniu bohaterów, których połączy głębsze uczucie. Tak, „Zamilknij na zawsze” to psychologiczny dreszczowiec z dosyć silnie rozwiniętym wątkiem miłosnym, ale niech ten fakt nie zraża osób nieprzepadających za takimi akcentami, bo Beevis mimo wszystko nie przedobrzyła. Nie pozwoliła, by w bólach rodząca się między głównymi bohaterami „Zamilknij na zawsze”, dla obojga niespodziewana, miłość, rozpraszała zbytnio mrok, jaki wkradł się w ich życie. Wręcz przeciwnie: miłosne perypetie Lili Amberson i Johna Foleya dodają dramaturgii tej opowieści. Dosyć zwyczajnej, jeśli wziąć pod uwagę dokonania wielu innych współczesnych pisarzy i pisarek na tym gatunkowym poletku, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Keri Beevis uczyniła to główną siłą swojej opowieści o szaleńczej pogoni za najpewniej niewygodną prawdą. „Zamilknij na zawsze” otwiera nieplanowane zabójstwo młodej kobiety dokonane przez niejakiego Biskupa (czyżby rzecz o grzechach na wyższych szczeblach hierarchii kościelnej?). Po tym krótkim prologu poznajemy Lili Amberson, trzydziestodwuletnią kobietę pracującą w kawiarni i wynajmującą niewielkie mieszkanie w Norwich w Anglii. Singielkę z wyboru, która ledwo wiąże koniec z końcem, jest blisko ze swoim młodszym bratem, nerdem Elliotem i daleko od matki (ich ojciec od dawna nie żyje), tak skupionej na sobie, na swoich romansach, że dla jej dzieci praktycznie już nic nie zostaje. Lilę najpierw znajdujemy w szpitalu, gdzie jak szybko się dowiadujemy, trafiła niedługo po wypadku samochodowym. Dwie pozostałe osoby, które uczestniczyły w tym tragicznych zdarzeniu poniosły śmierć. Życie tak naprawdę Lila zawdzięcza Richardowi Grugerowi: nieznajomemu mężczyźnie mieszkającemu wraz z żoną i osiemnastoletnim synem w okolicy, w której doszło do wypadku. Wśród ofiar była siedemnastoletnia Stephanie Whitman, córka jednego z najbogatszych ludzi w Anglii, Henry'ego Whitmana, który w przestrzeni medialnej forsuje teorię, że winę za śmierć jego córki ponosi Mark Sutherland, druga śmiertelna ofiara wypadku, młody mężczyzna, z którym Lila spędziła ten feralny wieczór. W związku z czym kobieta jest persona non grata we wpływowych kręgach Whitmanów/Foleyów. Lila przeczuwa, że nie będzie mile widziana na pogrzebie Stephanie, ale jakiś wewnętrzny przymus pcha ją... wprost w bynajmniej nieopiekuńcze – jeszcze nie - ramiona Jacka Foleya. Przyrodniego brata Stephanie, autora znakomicie sprzedających się powieści kryminalnych, którego rozwściecza przybycie tego absolutnie nieproszonego gościa na ostatnie pożegnanie jego ukochanej siostry. I w taki oto burzliwy sposób rodzi się relacja, która praktycznie niesie tę bezpretensjonalną opowieść. Opowieść niewymuszoną, nieprzekombinowaną, właściwie to dosyć prostą i niestety przewidywalną, ale poruszającą się z taką gracją, tak płynnie się rozwijającą i na tyle skoncentrowaną na postaciach, że wychodzić z tego świata przedstawionego absolutnie mi się nie chciało. Dobrze się czułam u boku tej, na pierwszy rzut oka, niezbyt dopasowanej pary, będącej na tropie zbrodni. Z drugiej strony mówi się przecież, że przeciwieństwa się przyciągają. Uboga kobieta o gołębim sercu i łatwo ulegający emocjom, wybuchowy bogacz, dotychczas wiążący się z paniami zdecydowanie mniej czułymi na jego humory. Z kobietami mającymi nieporównanie twardszą skórę od Lili. Z drugiej strony dla Jacka jest oczywiste, że ta kobieta kryje w sobie jakąś imponującą siłę, że nie jest tak kruchą istotą, za jaką może uchodzić przed bliższym poznaniem.

Najpierw trzęsienie ziemi (przypadkowe zabójstwo i silne postanowienie, by ukryć ten czyn oraz śmiertelny w skutkach wypadek samochodowy), a potem napięcie jeszcze rośnie. Jak u Alfreda Hitchcocka, w twórczości, którego autorka „Zamilknij na zawsze” jest bezgranicznie zakochana. Co prawda nie uderza ona z taką siłą, jak zwykł to robić jej mistrz, ładunek emocjonalny zawarty w tej książce nie dorównuje najsłynniejszym dreszczowcom Hitchcocka, ale widać, że Beevis korzysta ze wskazówek podpatrzonych w jego filmach. Stara się – i dodam, że moim zdaniem całkiem nieźle jej to wychodzi – w podobnym stylu budować dramaturgię, suspens. Fabuła własna, ale technika budowania całej emocjonalnej otoczki (ale już nie natężenie emocji), żonglerka napięciem, dosyć zbliżona. Nieoficjalne śledztwo Lili Amberson i Jacka Foleya, który ma doświadczenie w tego rodzaju działalności, bo „w poprzednim życiu” był dziennikarzem śledczym, porusza się tak jakby po dwóch torach. Wraz z bohaterami skupiamy się zarówno na kwestiach dotyczących bezpośrednio siedemnastoletniej Stephanie Whitman, która poniosła śmierć podczas jednego ze wstępnych „hitchcockowskich trzęsień ziemi”, potencjalnych wstydliwych, może nawet mrocznych, tajemnicach przyrodniej siostry Jacka, jak i na zakapturzonym prześladowcy Lili, który, czego Beevis nie stara się przed nami ukryć, próbuje ja uśmiercić, zanim odzyska wspomnienia, które niewątpliwie go pogrążą. Wspomnienia z nocy, w której Lili dosłownie otarła się o śmierć. Najprawdopodobniej zginęłaby, gdyby nie interwencja Richarda Grugera: wyjątkowo nieprzyjemnego typa, mieszkającego wraz z rodziną nieopodal miejsca, w którym doszło do wypadku. W zacisznym zakątku, w osamotnionym domu, którym wybawca Lili zarządza twardą ręką. Zazdrośnie strzeże też swojej prywatności, a autorka daje nam do zrozumienia, że coś może się za tym kryć. Że może to mieć jakiś związek z wypadkiem, który na zawsze odmienił życie przesympatycznej protagonistki „Zamilknij na zawsze” i też dającego się lubić, mimo jego niegodnych pochwały zachowań, protagonisty. Im będziemy towarzyszyć najczęściej, najdłużej, ale od czasu do czasu Keri Beevis pozwoli nam zerknąć do najwyraźniej dysfunkcyjnej trzyosobowej rodziny Grugerów i podejrzeć działania oraz myśli tajemniczego prześladowcy Lili Amberson. Może i brzmi to trochę skomplikowanie, może i wynika z moich słów, że „Zamilknij na zawsze” to obfitujący w wątki, zamierzenie nielicho poplątany thriller, przy którym główka będzie pracowała na pełnych obrotach, ale myślę, że osoby przyzwyczajone do współczesnych powieściowych dreszczowców psychologicznych, które zalewają również polski rynek (i dobrze), zgoła inaczej będą na to patrzeć. Na tę doprawdy angażującą, ale nie tak znowu złożoną intrygę, w którą Lila i Jack w istocie są osobiście zaangażowani. On chce się dowiedzieć, co tak naprawdę spotkało jego przyrodnią siostrę, a ona czuje się zobligowana (syndrom ocalałej), żeby mu dopomóc. A potem jeszcze poniekąd na odwrót: ona nabiera przekonania, że jej życie jest zagrożone, a on czuje się w obowiązku zapewnić jej ochronę. A najlepszym sposobem na zwrócenie Lili poczucia bezpieczeństwa jest dojście do człowieka, który nie cofnie się, dopóki kobieta nie zamilknie na zawsze. Wypadek, który ponad wszelką wątpliwość ma jakieś drugie, najpewniej mroczniejsze, dno; częściowa i zapewne krótkotrwała amnezja; motyw zabójcy-prześladowcy, a na dokładkę rodzinne niesnaski, problemy w majętnym rodzie, do którego nowa wybranka Jacka nie pasuje. Lila tak to widzi, ale Jack nie podziela jej obaw, że nigdy nie wpasuje się do tego środowiska. Nigdy nie zostanie zaakceptowana przez ludzi, którym zawsze będzie przypominać tragicznie zmarłą nastoletnią członkinię ich szacownego rodu. Poza tym Lila jest biedna, a przecież wszyscy wiedzą (stereotyp), że bogacze nie lubią spoufalać się z pospólstwem, wpuszczać ludzi z niższych warstw społecznych na złote łono swojej rodziny. Muszę przyznać, że mocno zajmowało mnie bicie się z myślami, niepowstrzymanie zakochujących się w sobie nawzajem, czołowych postaci „Zamilknij na zawsze”. Wątpliwości, czy to drugie ma takie same oczekiwania, czy uczucia są odwzajemnione. Wątpliwości, czy aby zasługuję na tę miłość i czy powinienem się jej trzymać, skoro przysparzam jej tyle bólu. Wątpliwości, czy warto znowu wystawiać się na ryzyko (złamane serce), skoro zdążyło się polubić życie singielki? Z reguły nie przepadam za takimi historiami, ale Keri Beevis bez widocznego trudu udało się całkiem mocno wciągnąć mnie w owe miłosne rozterki ludzi, których los bynajmniej nie był mi obojętny. Tak pięknie, dogłębnie rozpisane, ciekawe, jak to się mówi coś sobą reprezentujące, osobowości, że autentycznie wciągnęłam się także w ten intymniejszy obszar ich życia. Nie tylko w iście niebezpieczne śledztwo, które na dobrą sprawę ich połączyło. Niekoniecznie na zawsze...

Tak sobie siedzę i się zastanawiam, czy to jednorazowy przypadek, czy raczej początek dłuższej przygody z twórczością Keri Beevis. Angielskiej powieściopisarki, która w swojej bibliografii ma więcej thrillerów psychologicznych, a ja, po lekturze „Zamilknij na zawsze”, chętnie bym do nich zajrzała. Liczę więc na to, że polscy wydawcy pójdą za ciosem, będą kuć to żelazo, póki w miarę gorące. Bo już da się zauważyć, że i w Polsce proza Keri Beevis znajduje jak najbardziej podatny grunt. Nie zakochałam się, ale na pewno polubiłam „Zamilknij na zawsze” na tyle, by bez dodatkowych zachęt sięgnąć po kolejny dreszczowiec tej pani, gdy tylko pojawi się taka okazja. Gdy już wyjdzie w Polsce. Bo wyjdzie, prawda?

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz