środa, 9 czerwca 2021

Vernor Vinge „Ogień nad otchłanią”

 

Przyszłość. Ludzie z Królestwa Straumli niezamierzenie uwalniają Plagę, niszczycielską siłę z Transcendencji, kolebki superinteligentnych istot zwanych Potęgami. Naukowiec Arne Olsndot, jego żona Sjana oraz dwójka ich dzieci, trzynastoletnia Johanna i ośmioletni Jefri uciekają przed zagrożeniem, wioząc na pokładzie swojego statku kosmicznego grubo ponad setkę ludzkich dzieci znajdujących się w stanie hibernacji. Lądują na planecie zamieszkałej przez Szpony, czworonożne istoty żyjące w średniowiecznej kulturze i podzielone na dwa wrogie obozy. Jefri trafia do królestwa okrutnego manipulatora Stala, Ruchu Rzezaczystów, a Johanna zostaje przejęta przez Snycerzy, na czele których stoi łaskawa Snycerka, prawdopodobnie najinteligentniejsza reprezentantka Szponów w dziejach. Tymczasem na odległej planecie, w organizacji zawiadującej Siecią, zapada decyzja o wysłaniu na planetę Szponów małego oddziału, którego głównym zadaniem jest odnalezienie tego, na czym najwyraźniej bardzo zależy Pladze, niepowstrzymanie pustoszącej wszechświat.

Po raz pierwszy wydana w 1992 roku powieść science fiction „A Fire Upon the Deep” (pol. „Ogień nad otchłanią”) pióra amerykańskiego nagradzanego pisarza, popularyzatora koncepcji technologicznej osobliwości, Vernora Vinge'a, to pierwsza odsłona cyklu „Zones of Thought” (pol. „Strefy Myśli”). W jego skład wchodzą jeszcze pierwotnie opublikowany w 1999 roku prequel „Ognia nad otchłanią” pt. „A Deepness in the Sky” (pol. „Głębia w niebie”, zaplanowane w serii Artefakty wydawnictwa Mag aka „Otchłań w niebie”) oraz kontynuacja „Ognia nad otchłanią”, „The Children of the Sky” (w Polsce powieść ma ukazać się pod tytułem „Dzieci nieba”), która swoją światową premierę miała w 2011 roku. „Ogień nad otchłanią” w 1993 roku został uhonorowany Nagrodą Hugo w kategorii „najlepsza powieść”, którą „podzielił” z „Doomsday Book” Connie Willis. Ponadto utwór był nominowany do Nagrody im. Johna W. Campbella 1993 i Nagrody Locusa 1993 za najlepszą powieść science fiction oraz do Nagrody Nebula 1992 za najlepszą powieść. Pierwsze małe kroczki w Strefach Myśli Vernor Vinge poczynił w opowiadaniu „The Blabber”, które pierwotnie opublikowano w roku 1988. Jego uniwersum później - od roku 2008 - „pożyczała” sobie jego była żona Joan D. Vinge, tj. akcję paru swoich utworów osadziła we wszechświecie Stref Myśli.

Licząca sobie przeszło sześćset stron space opera od już emerytowanego wykładowcy matematyki (chylę czoła) i informatyki na Uniwersytecie Stanowym w San Diego, wielce zasłużonego dla gatunku science fiction autora powieści, opowiadań i esejów, Vernora Vinge'a. „Ogień nad otchłanią” przenosi nas do różnorodnego, naprawdę przebogatego świata, rozciągającego się na Drodze Mlecznej w dalekiej przyszłości. Świata, w którym niełatwo się odnaleźć – jak to często w fantastyce naukowej bywa, potrzeba czasu, żeby należycie się w świecie przedstawionym przez Vinge'a rozeznać. Najpierw autor wrzuca nas w sam środek akcji: śledzimy paniczną ucieczkę czteroosobowej ludzkiej rodziny Olsndotów z Górnego Laboratorium. Oprócz nich w statku kosmicznym jest ponad setka też ludzkich dzieci będących w stanie hibernacji. A uciekają przed zagrożeniem, które ludzkość nieświadomie sprowadziła. Z tak zwanej Transcendencji, która jak powszechnie wiadomo wydała już niejedną podobną - niezwykłą, nadzwyczaj inteligentną, przepotężną - istotę, siłę. Tym co odróżnia niechcący uwolnioną przez ludzkich naukowców Plagę od innych Potęg, to przeogromny głód niszczenia całych gatunków. Ten wątek reprezentowany jest Ravnę Bergsndot, właśnie odbywającą staż w organizacji zawiadującą Siecią – taki internet obejmujący swoim zasięgiem wiele planet. Sympatyczną młodą kobietę od dwóch lat żyjącą wyłącznie wśród przedstawicieli innych gatunków. Aż do pojawienia się Phama Nuwena, aroganckiego mężczyzny, który równie dobrze może być ostatnią nadzieją dla wszechświata, jak tajną bronią niszczycielskich sił. Rozdziały poświęcone Ravnie, Phamowi i parze Skrodników (w wielkim uproszczeniu: myślące rośliny na wózkach) obfitują od szczegółów/pojęć technicznych i informatycznych, które wymagają od czytelnika dużego skupienia – w przeciwnym razie można się pogubić w tych naukowo-fantastycznych zawiłościach. Uważne wsłuchiwanie się w objaśnienia autora powinno wystarczyć nawet kompletnym laikom, co wnoszę z własnego doświadczenia – nie trzeba zbytnio wysilać mózgownicy, żeby odnaleźć się w tym wybitnie wysoko zaawansowanym technologicznie uniwersum. Objąć rozumem przynajmniej najistotniejsze dla przebiegu fabuły trudne zagadnienia. Widać Vinge to wykładowca akademicki z powołania. Transcendencja w dużym stopniu pozostanie tajemnicą. Odkryje się przed nami jedynie w maleńkiej części, trochę więcej natomiast dowiemy się o... jej tworach? O istotach, które od dawien dawna wychodzą z tajemnej Transcendencji. Te tak zwane Potęgi nie ingerują zbytnio w sprawy innych gatunków. Bywają utrapieniem, już samą swoją obecnością zmuszają wielu do posłuszeństwa - ich nadzwyczajne, nawet w tym niezwykłym świecie, zdolności, potencjalnie nieograniczona inteligencja, sprawia, że stworzenia „niższego rzędu” przeważnie truchleją już na samą myśl o nich. Potęgi mają pewne przywileje, których zwykle nie nadużywają. Może poza Starcem, który od jakiegoś czasu przeciąża Sieć. Przełożony Ravny Bergsndot ma zamiar to ukrócić, na co, przynajmniej w swoim mniemaniu, może sobie pozwolić, bo wbrew pozorom Potęgi nie są niepodzielnymi władcami tego świata. Najwyraźniej nawet nie mają takich ambicji. Wyjątkiem jest Plaga – siła, która jednych niszczy, a innych czyni podległymi sobie. Tworzy niszczycielską armię, której główny cel jest praktycznie nieznany. Wiemy, że pozbawieni wolnej woli żołnierze Plagi podążają za Poza Pasmem II (w skrócie PPII): statkiem kosmicznym, który obiera kurs na planetę Szponów - nazwa nieoficjalna, nadana im przez nastoletnią Johannę Olsndot, jedną z kluczowych postaci „Ognia nad otchłanią”, która wraz z niejakim Wędrowcem pokaże nam tę lepszą część średniowiecznej cywilizacji, w jakiej żyją owe niezwykłe sfory.

Pojawiło się mnóstwo opowieści o wojnie i flotach bojowych, miliardach ginących w starciach gatunków. Im wszystkim – oraz żyjącym w pokoju wokół nich – sugerujemy przyjrzenie się wszechświatowi. Jego to nic nie obchodzi i nawet z całą naszą nauką zdarzają się katastrofy, którym nie możemy zapobiec. Całe zło i dobro jest prochem wobec Natury.”

Sfora to kilka elementów, fragmentów, organizmów tworzących jeden organizm. Swobodnie się rozłączający. Na kartach „Ognia nad otchłanią” znajdziemy też inne mniej i bardziej pomysłowe gatunki (bardziej to na pewno Skrodnicy), odwiedzimy parę planet i oczywiście wybierzemy się w kosmiczną potencjalnie samobójczą podróż i to niejednym statkiem, ale we mnie największy zachwyt wzbudziły właśnie Szpony. Skradły mi serce te z jednej strony bardzo osobliwe, niesamowite produkty pisarskiej wyobraźni, a z drugiej tak dziwnie swojskie, tak bardzo ludzkie... Te czworonożne istoty żyjące w błogiej nieświadomości na planecie osadzonej w tak zwanej Powolnej Strefie. Malowniczej planecie, którą Vernor Vinge, tak jak i wszystko inne, w szczegółowym, bardzo dokładnym, imponująco plastycznym stylu (ach ten rozmach!), sportretował w tym pierwszym tomie „Stref Myśli”. W tym miejscu wypada też wyróżnić – pogratulować! - pracę tłumacza, Marka Paweleca (wydanie Mag z roku 2021 w serii Artefakty), która, jak mniemam, łatwa nie była. Wracając do fabuły „Ognia nad otchłanią”. Jak już dałam do zrozumienia akcja biegnie po kilku torach, zasadza się na paru płaszczyznach, które ściśle się ze sobą łączą. Tworzą jedną spójną, dokładnie przemyślaną, fascynującą całość. Można utyskiwać na podpięcie się pod twardą, niektórzy pewnie powiedzą, wyświechtaną konwencję – kolejna kosmiczna wyprawa ratunkowo-poszukiwawcza na odległą i niewątpliwie niebezpieczną planetę zamieszkałą przez fantastyczne stworzenia – ale myślę, że nawet te osoby, które są już trochę zmęczeni, znudzeni tym konkretnym szkieletem fabularnym, docenią jego kreatywną obudowę. Cegiełki przytwierdzone do tej leciwej konstrukcji, pięknie poukładane na rzeczonym, kojarzonym chyba przez wszystkich sympatyków fantastyki naukowej, fundamencie, to coś innego. Dla mnie jak najbardziej świeżego i co ważniejsze intrygującego. Jest w tej bogatej wizji mnóstwo pomysłowych składników, jakże soczystych owoców wyobraźni uzdolnionego, i co tu dużo mówić zawstydzająco inteligentnego, Amerykanina. Owoców, które z nadludzką wręcz siłą ciągną do tego świata. Vernor Vinge to Potęga, a czytelnik jej bezwolne narzędzie. Marionetka w rękach dobrotliwej, łaskawej istoty, która wie wszystko, ale tak jak Starzec w zadowalającym stopniu nie wtajemnicza (przynajmniej nie od razu) Phama Nuwena, nasza Potęga, nasz Autor, nie dzieli się z nami całą swoją wiedzą o Transcendencji, o wszystkich nieludzkich gatunkach rozproszonych po jego wszechświecie, o ich kulturze, zwyczajach i wreszcie o samych Potęgach i... tajemnicach Sieci? Czy takowe są, trudno powiedzieć. Wiadomo za to, ze internet Vinge'a „oplata” mnóstwo planet w dużo bardziej rozwiniętej części galaktyki. Szpony mieszkają „po tej drugiej stronie”, w Powolności, w kulturze iście średniowiecznej. Jak można się tego domyślić Ludzie, którzy na początku książki nieproszeni przybędą do tej pełnej niebezpieczeństw krainy z tej bardziej rozwiniętej technologicznie strony Vinge'owskiego wszechświata, zaprowadzą w niej fundamentalne zmiany. W rozdziałach poświęconych Jefriemu Olsndotowi, jego wiernemu towarzyszowi Amidijefriemu, w skrócie Amdiemu, Stalowi i Rzezaczowi, uzyskamy wgląd w „ciemną stronę świata Szponów”. To obóz, a właściwie królestwo tych złych, którzy bezlitośnie manipulują niewinnymi stworzeniami, przekonanymi, że stoją po stronie tych dobrych. A ci dobrzy to Snycerze, do których na początku książki, bynajmniej nie z własnej nieprzymuszonej woli, trafia starsza siostra Jefriego, Johanna Olsndot. W pewnym sensie rodzeństwo walczy przeciwko sobie, bo jak by nie patrzeć każdy z nich zasila inny z wrogo nastawionych do siebie obozów ni to psów/wilków, ni to waleni. Tak Jefri, jak i Johanna są jednak przekonani, że to drugie nie żyje. Wydarzenia rozgrywające się w tej średniowiecznej rzeczywistości angażowały mnie silniej od też nielekkich przejść Ravny, Phama i ich roślinnych kompanów. Nie tylko dlatego, że pokochałam Szpony (w każdym razie Snycerzy, ze wskazaniem na Wędrowca i królową), ale również za sprawą emocjonujących gierek toczonych zarówno po tej jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Tak w Ruchu Rzezaczystów, jak w opozycyjnej frakcji kierowanej przez powoli już żegnającą się z tym światem Snycerkę. Vernor Vinge właściwie od początku każe nam szykować się na zbrojne starcie tych dwóch obozów, na krwawą konfrontację wojsk okrutnego Stala i niedającej się nie lubić Snycerki. I na przybycie wrogów, o których Szponom nawet się nie śniło. Wrogów, ale także sojuszników – pytanie tylko, której strony. „Ogień nad otchłanią” poza wszystkim innym każe nam zastanowić się nad przyszłością Homo sapiens, nad kształtem jaki może przybrać nasz gatunek. Ewolucja. Połączenie człowieka z maszyną. Albo z inną żywą istotą, składającą się z kilku istot. Co byście woleli? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Myślę, że wiem, jakie nieosiągalne (przynajmniej na razie hehe) marzenie rozbudzi w Was Vernor Vinge. To coś więcej niż wspaniała, poruszająca przyjaźń. To prawie jeden organizm. Możliwe, że przewyższający nawet Potęgi. Tożsamość osobowa, człowiek jako zintegrowana jednostka. Vinge w swoim „Ogniu nad otchłanią” przedstawia inny punkt widzenia, zmusza nas do spojrzenia na człowieka pod innym, dziwnie pociągającym kątem.

Teraz czekamy na prequel „Ognia nad otchłanią” od wydawnictwa Mag. W każdym razie ja już ostrzę sobie zęby na tę zbliżającą się niezbyt wielkimi krokami publikację (najwcześniej w grudniu 2021 roku, a to długo...). A tymczasem będę polecać pierwszą odsłonę „Stref Myśli”, „Ogień nad otchłanią” godnego pozazdroszczenia pióra Vernora Vinge'a, każdemu miłośnikowi science fiction, a już zwłaszcza opowieści spod znaku space opera (opera kosmiczna). Bo nie mam wątpliwości, że ta książka porwie prawie każdego fana gatunku. Myślę, że nawet tych co bardziej wymagających czytelników, którzy z niejednego fantastycznego pieca już chleb jedli. Ten jest taki cieplutki (tyle długich lat upłynęło od upieczenia, a nie sczerstwiał), apetycznie przyrumieniony i chrupiący, więc... Smacznego!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz