niedziela, 4 lipca 2021

„Ulica Strachu – część 1: 1994” (2021)

 

Rok 1994. W miasteczku Shadyside w stanie Ohio, zwanym amerykańską stolicą zabójstw, właśnie kończy się seria morderstw człowieka, któremu nadano przydomek Czacha. Wedle legendy, szczególnie popularnej wśród tutejszej młodzieży, za aktami przemocy od wieków okresowo występującymi w Shadyside, odpowiada stracona w 1666 roku wiedźma Sarah Fier. Jednym z największych wyznawców tej teorii jest nastoletni Josh Johnson, który większość wolnego czasu spędza w wirtualnym świecie. Jego starsza siostra Deena nie wierzy w fantastyczne historie o wiedźmie. Ostatnio jej myśli zaprząta głównie rozstanie z dziewczyną, Samanthą Fraser, która przeprowadziła się do sąsiedniego miasta Sunnyvale. Deena przyjaźni się z handlującymi narkotykami Kate i Simonem, tak samo jak ona, uczniami liceum w Shadyside. Całe to towarzystwo znajdzie się w centrum kolejnego makabrycznego... psikusa wiedźmy?

Pierwsze informacje o „Fear Street”, filmowej adaptacji serii książek R.L. Stine'a pod tym samym tytułem, pojawiły się w roku 2015. Projekt rozpoczęła wytwórnia 20th Century Fox (obecnie 20th Century Studios) we współpracy z firmą Chernin Entertainment. W 2017 roku do publicznej wiadomości podano informację, że scenariusz napisze Kyle Killen, a następnie ujawniono, że na krześle reżyserskim zasiądzie Leigh Janiak, twórczyni „Miesiąca miodowego” z 2014 roku, która wraz z Philem Graziadeiem (z którym stworzyła scenariusz swojego pierwszego, dotąd jedynego, pełnometrażowego filmu, wspomnianego już „Miesiąca miodowego”) napisze nowy scenariusz, wykorzystując pomysły Killena. Zdjęcia ruszyły w marcu 2019 roku, a dystrybucja w kinach miała się rozpocząć w czerwcu 2020 roku, ale plany pokrzyżowała pandemia COVID-19. W sierpniu 2020 roku prawa do dystrybucji „Fear Street” nabył Netflix... wszystkich trzech filmów. „Ulica Strachu - część 1: 1994” (oryg. „Fear Street: Part One - 1994"), „Ulica Strachu - część 2: 1978” i „Ulica Strachu – część 3: 1666”: nietypowa trylogia wyreżyserowana przez Leigh Janiak, której poszczególne cegiełki w kinach miały ukazywać się w niewielkich odstępach czasowych. Ale nie aż tak niewielkich, na jakie mogła sobie pozwolić platforma VOD (kino rządzi się wszak innymi prawami). Netflix postawił na odstępy tygodniowe, od 2 lipca 2021 roku poczynając.

Reżyserka i współscenarzystka triady „Fear Street”, Leigh Janiak, nie ukrywa, że z radością przyjęła propozycję zajęcia się tym projektem, przedstawioną jej przez producentów z Chernin Entertainment. W okresie dorastania była wielką fanką powieści R.L. Stine'a (cykl horrorów dla młodzieży o nazwie „Fear Street”, pol. „Ulica strachu”), które miały posłużyć za podstawę tego filmowego przedsięwzięcia. Po zapoznaniu się ze szczegółami, entuzjazm Janiak jeszcze wzrósł, ponieważ uświadomiła sobie, że to ma być „coś nowego i przełomowego”. Przede wszystkim zaczynamy od końca – część pierwsza rozgrywa się w roku 1994, druga w 1978 (z trailera zamieszczonego, tuż przed planszą końcową, w jedynce, wynika, że będzie to camp slasher), a trzecia w 1666, czyli w roku, w którym , jak głosi legenda, narodziła się klątwa. Przekleństwo wiedźmy Sarah Fier rzucone na amerykańskie miasteczko Shadyside w stanie Ohio. Trzy różne historie, które, jak zapowiada Leigh Janiak, będą ze sobą powiązane. Niby odrębne całości, ale tak naprawdę jedna historia. Makrokosmos, w którym zbiegają się trzy mikrokosmosy. A wszystko silnie inspirowane prozą R.L. Stine'a – w zamyśle utrzymane w duchu jego „Ulic strachu”, osadzone w jego magicznym uniwersum. Lekkich powieści grozy, ukierunkowanych na nastoletnich czytelników, ale przez nich samych niekoniecznie odbieranych w takich kategoriach. Leigh Janiak wciąż pamięta, jak silnych emocji, dostarczały jej te utwory w okresie dorastania. I właśnie te emocje chciała przywołać w swoich „Ulicach Strachu”, tyle że... W pierwszej części widać coś, co można by nazwać spotkaniem dwóch perspektyw: perspektywy małoletniego odbiorcy książek, będących głównym materiałem źródłowym tej filmowej triady w reżyserii Leigh Janiak oraz perspektywy starszego i można powiedzieć już bardziej doświadczonego zjadacza wszelkiej maści opowieści z dreszczykiem. W efekcie powstało coś z pogranicza „Stranger Things”, „Gęsiej skórki” (2015) i „Krzyku” (1996). Taki dziwoląg. Nie dla dzieci (kategoria R), choć utrzymany w lekkim nastroju („bezpieczny”, nieprzygniatający mrok w familijnym opakowaniu) i nie bardzo dla starszych fanów gatunku, bo... utrzymany w lekkim nastroju. Z drugiej strony, ręka w górę, kto tęskni za przeżyciami, jakich dostarczały, choćby takie seriale, jak „Gęsia skórka” (1995-1998), notabene też inspirowane twórczością R.L. Stine'a oraz „Czy boisz się ciemności?” (1990-2000). Dorosłe już osoby, które „wychowały się” na takich lajtowych opowieściach z dreszczykiem, mają chyba nawet większą szansę na dobrą zabawę przy „Ulicy Strachu:1994” niż pokolenie, które nie musiało się użerać z magnetowidami „złośliwie” i notorycznie wciągającymi taśmę. Szansa to jeszcze nie gwarancja. Tego obiecać nie mogę, choćby dlatego, że sama mam raczej ambiwalentny stosunek do niniejszego dziełka. Największy problem mam z realiami, jakich nie udało się oddać ekipie pod kierownictwem Leigh Janiak. Mamy rok 1994, a ja praktycznie w ogóle tego nie czuję. Nie odznacza się to za mocno ani w strojach (tak młodzież nosi się i dziś), ani tym bardziej we fryzurach. To samo tyczy się wystrojów wnętrz – no może poza elektroniką (telewizor, komputer) i rzecz jasna faktem, że nastoletni bohaterowie „Ulicy Strachu: 1994” nie są „przyśrubowani” do smartfonów, bo jeszcze ich nie wynaleziono:) Stylizacji obrazu na powstały w ostatniej dekadzie XX wieku też nie ma. Nie ma nawet takiego minimum, jak przymglone, z lekka wyblakłe (jak po paru praniach) barwy. Żywe, trochę metaliczne, soczyste kolory, przypominające „Stranger Things”, ale można poczuć się też odrobinę (zaledwie odrobinkę) jak w „Mortuarium” Ryana Spindella. Ta baśniowość... Zasadniczo nie mam nic przeciwko podobnym klimatom, ale nie mogłam oprzeć się poczuciu, że pierwsza odsłona „Ulicy strachu” Leigh Janiak trochę odstaje od standardu: jeszcze mniej retro niż zazwyczaj.

Obsada „Ulicy Strachu: 1994” w zdecydowanej większości nie zawodzi. Według mnie najgorzej (co nie znaczy zupełnie nieprzekonująco) wypadły Kiana Madeira i Olivia Scott Welch, które wcieliły się w centralne postaci – czołowa parka – licealistki Deenę Johnson i Samanthę Fraser. Moją uwagę najbardziej przykuł Benjamin Flores Jr. (jako Josh Johnson, młodszy brat Deeny) – ma dzieciak talent. W skład tej grupy wchodzą jeszcze Simon i Kate: też udane występy Freda Hechingera i Julii Rehwald. Po widowiskowej czołówce, przenosimy się do centrum handlowego w miejscowości Shadyside w stanie Ohio, gdzie postawiono mały pomnik dla „Krzyku” Wesa Cravena – hołd dla tego kultowego teen slashera i zarazem zakończenie serii zabójstw dokonywanych przez człowieka w stroju kościotrupa. Stąd jego przydomek: Czacha. Potem dowiadujemy się, że w Shadyside od wieków źle się dzieje – nie bez kozery nazywa się to miejsce amerykańską stolicą zabójstw. Niektórzy wierzą, że za najdrastyczniejsze akty przemocy w historii tego miasteczka odpowiada wiedźma Sarah Fier, którą stracono w 1666 roku (wymowna data, nieprawdaż?). Tak głosi miejscowa legenda, ale prawdę mówiąc tylko nieliczni traktują ją poważnie. A wśród nich Josh Johnson, którego dzisiaj pewnie nazywano by nerdem. W każdym razie o dobrostan chłopaka dba jego starsza siostra, też nastoletnia Deena Johnson, właśnie przeżywająca bolesne rozstanie. Z dziewczyną, która przeniosła się do okolicznego miasta Sunnyvale (tamtejsza młodzież jest wroga nastawiona do swoich rówieśników z Shadyside i vice versa) i związała z chłopakiem. Tą dziewczyną jest oczywiście Samantha Fraser, która według Deeny – i trudno nie zgodzić się z jej wnioskami – boi się ujawnić swoje preferencje seksualne. Woli żyć w kłamstwie, udawać, że jest heteroseksualna, choć, tak jak nieukrywająca swojej orientacji Deena, jest lesbijką. Mamy więc standardową opowieść o strachu przed brakiem akceptacji ze względu na orientację seksualną, który w latach 90-tych XX wieku, ogólnie rzecz biorąc, był dużo większy, szerszy niż obecnie. Udawanie kogoś, kim się nie jest ze strachu przed reakcją społeczeństwa (rodziny, przyjaciół, sąsiadów, znajomych, ale i nieznajomych). Życie w niezgodzie z samą sobą. Taką ścieżkę wybrała Samantha, ale nie Deena. I wygląda na to, że właśnie ta, w oczach Deeny zapewne tchórzliwa, postawa Sam, w całej tej bolesnej dla obu stron sytuacji, najbardziej ją w tym wszystkich irytuje. Siostra Josha najzwyczajniej nie potrafi pogodzić się z tym, że jej ukochana wyrzekła się miłości z obawy przed tym, co ludzie powiedzą. Deena ma w nosie zdanie innych, można nawet powiedzieć, że jest nonkonformistką, zresztą podobnie jak jej najbliżsi przyjaciele Simon i Kate. Żyje jak chce... Choć nie, niezupełnie, bo jej życiowe plany raczej nie uwzględniały wychowywania młodszego brata. Kocha Josha, choć jak to często w rodzeństwie bywa, jest to miłość raczej szorstka, ale nie można powiedzieć, że opiekuje się nim, bo tak chciała. Bardziej musiała – konieczność, wrodzone poczucie obowiązku w stosunku do bliskiej osoby. „Ulica Strachu: 1994” to teen slasher, który może, ale wcale nie musi, nagle skręcić w stronę horroru nadprzyrodzonego o wiedźmie. Wiedźmie od wieków terroryzującej małe amerykańskie miasteczko. Na ten trop twórcy naprowadzają nas po czysto slasherowym prologu, po dość niskim ukłonie dla „Krzyku” Wesa Cravena, ale naturalnie jeszcze sprawy nie przesądzają. W sferze domysłów pozostawiają to, czy Sarah Fier, czarownica stracona w 1666 roku, faktycznie macza swoje brzydkie paluszki w najpotworniejszych zbrodniach, jakie się w tej krainie nieszczęśliwości wciąż i wciąż dokonują. Czy legenda o wyjątkowo mściwej wiedźmie, doskonale znana bodaj wszystkim mieszkańcom Shadyside w Ohio (swoją drogą Leigh Janiak wychowała się w tym stanie), to tylko bajka dla niegrzecznych dzieci? A może rację ma Josh? Może zła czarownica faktycznie przeklęła to miasto? Może to ona popycha ludzi do odrażających zbrodni? W pewnym sensie odrażających, bo choć „Ulica Strachu: 1994” dostała kategorię R, choć w zapowiedziach samej Leigh Janiak pojawia się słowo „krwawy”, to szczerze wątpię, żeby nawet słabiej zaznajomione z kinem gore osoby poczuły jakiś większy dyskomfort na widok makabry w takim ujęciu. Może poza jednym wyjątkiem – szybka akcja w dalszej partii, która co prawda o rozstrój żołądka akurat mnie nie przyprawiła (nawet lekki wstręt mnie nie ogarnął, skoro już o tym mowa), niemniej w tym miejscu filmowcy wykazali się największą śmiałością. I wreszcie coś bardziej kreatywnego od pchnięć nożem (a to w tors, a to w szyję), niezbyt dokładnego widoku podciętego gardła, czy już późniejszego ponad wszelką wątpliwość śmiercionośnego ciosu siekierą. Przyznaję, że finał mnie zaskoczył, ale biorąc pod uwagę całokształt tej historii, to czułam się trochę jak na huśtawce. I to tylko po części komplement. Wzloty i nieloty. Raz ciekawie, z umiarkowanym napięciem, czy całkiem przyjemnym humorem, a raz nudnawo, przesłodko (miłostki, przytulaski, buziaczki) i tak jakoś nijako. Fabularna prostota: tak. W tym największy urok tego filmowego przedsięwzięcia (w końcu ma być po staremu), ale... jednak wolałabym jeszcze bardziej klasyczne, jeszcze prostsze podejście. Nie tak przegadane - sporo niewiele wnoszących gadek, w których aż roi się od wulgaryzmów; kolejny powód, żeby klepnąć kategorię R temu bądź co bądź młodzieżowemu horrorowi. Całkiem „milusiej” rąbance, faktycznie czy tylko pozornie z elementami nadprzyrodzonymi, ale można było wycisnąć z tego dużo więcej.

Mogło być bosko, a było tylko nieźle. Na tej „Ulicy Strachu” w roku 1994 (no powiedzmy). W pierwszej odsłonie wyreżyserowanej przez Leigh Janiak ekranowej trylogii zainspirowanej powieściami R.L. Stine'a: cykl powieści grozy dla młodzieży pod tym samym tytułem. Następny będzie rok 1978, a na koniec zawędrujemy aż do roku 1666. To co? Spotykamy się na obozie z Leigh Janiak i jej ekipą? Ja będę, bo mam powody przypuszczać, że drugie spotkanie „na tej ulicy” przebiegnie w sympatyczniejszej atmosferze. Tak sympatycznej jak na obozie nad jeziorem Crystal Lake:) No nie, tak dobrze to na pewno nie będzie. Ale pójdę tam. Więcej: dojdę do końca. Bo coś w tym przedsięwzięciu jest. Uważam, na razie małe coś, które może się rozrośnie. Wspaniale by było...

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie kompletne rozczarowanie. Film sam w sobie nie jest zły (5/10), ale jest całkowicie przekombinowany. Wolałbym jakby poszli drogą zwyczajnego slashera.
    Kolejny raz dałem się nabrać netlixowi. Może następna część będzie lepsza. Dowiemy się za tydzień.

    OdpowiedzUsuń