środa, 20 października 2021

„Halloween zabija” (2021)

 

Po konfrontacji z seryjnym mordercą Michaelem Myersem, Laurie Strode trafia do szpitala z poważnymi obrażeniami. Kobieta jest przekonana, że jej wróg nie żyje, ale halloweenowa rzeź w miasteczku Haddonfield w stanie Illinois nadal trwa. Wieść o tym, że Myers przeżył dociera do bliskich Laurie czuwających przy niej w szpitalu, córki Karen i wnuczki Allyson. Tymczasem mieszkańcy Haddonfield z inspiracji człowieka, który w dzieciństwie przeżył atak Michaela Myersa, rozpoczynają polowanie na zamaskowanego zabójcę, który sterroryzował ich miasteczko.

Halloween zabija” (oryg. „Halloween Kills”) to zrealizowana za dwadzieścia milinów dolarów bezpośrednia kontynuacja „Halloween” z 2018 roku, alternatywnego sequela kultowego slashera z 1978 roku w reżyserii Johna Carpentera. Na krześle reżyserskim ponownie zasiadł David Gordon Green, który też ponownie opracował scenariusz, znowu we współpracy z Dannym McBride'em, ale już bez pomocy Jeffa Fradleya – w jego miejsce wszedł Scott Teems. Green i McBride początkowo planowali wypuścić oba te filmy jeden po drugim, ale po namyśle doszli do wniosku, że bezpieczniej będzie poczekać na reakcję publiczności - wstrzymać się z kręceniem kolejnej części tej głośnej franczyzy, aż upewnią się, że ich propozycja znajduje podatny grunt. W przeciwnym wypadku, rzecz jasna, zamierzali porzucić projekt. Pomysł chwycił, więc już w 2019 roku, pod opiekuńczymi skrzydłami Blumhouse Productions, rozpoczęto pracę nad „Halloween zabija” oraz kolejną odsłoną, która ma nosić tytuł „Halloween Ends”, a jej światową premierę zaplanowano na rok 2022. Główne zdjęcia ruszyły we wrześniu 2019 roku w Wilmington w Karolinie Północnej. „Halloween Kills” miał trafić do kin w październiku 2020 roku, ale pandemia COVID-19 zmusiła filmowców do zmiany planów. Pierwszy pokaz odbył się dopiero we wrześniu 2021 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Szerszą kinową dystrybucję rozpoczęto w październiku tego samego roku – w Stanach Zjednoczonych film równocześnie wpuszczono do internetu.

Jamie Lee Curtis ponownie wciela się w postać Laurie Strode, a Judy Greer i Andi Matichak powracają jako odpowiednio jej córka Karen i wnuczka Allyson. Wracają też inni (poza Laurie) bohaterowie oryginalnej serii „Halloween”. Kyle Richards ponownie wciela się w postać Lindsey Wallace, Charles Cyphers powraca jako Leigh Brackett, a Nancy Stephens znowu jest Marion Chambers. Wraca też Nick Castle. W znaną fanom serii postać Tommy'ego Doyle'a tym razem wciela się Anthony Michael Hall (w pierwszej części, z 1978 roku, kreował go Brian Andrews, a w szóstej, z 1995, Paul Rudd). Największą ciekawostką jest jednak doktor Samuel Loomis – jak żywy, choć aktor grający go w oryginalnej serii, Donald Pleasence, zmarł w 1995 roku. Efekty specjalne? Nie, to łudząco podobny do Pleasence'a Tom Jones Jr. (debiut aktorski) z głosem Colina Mahana. Właściwa akcja „Halloween zabija” toczy się tej samej nocy, w której skończyła się poprzednia część. Lepiej więc nie decydować się na seans niniejszego obrazu bez znajomości „Halloween” z 2018 roku. Z drugiej strony... Fabuła „Halloween zabija” jest znikoma. Chodzi sobie Michael Myers (dobrze, że chodzi, a nie biega – przynajmniej tyle) po swoim rodzinnym miasteczku i zabija prawie każdego, kto się napatoczy. Laurie Strode w tym czasie przebywa w szpitalu, a mężczyzna, który najpewniej zawdzięcza jej życie, Tommy Doyle, inicjuje małe powstanie w Haddonfield. Dzięki niemu, albo przez niego, rozpoczyna się polowanie na zabójcę w charakterystycznej białej masce. Wątek Doyle'a miał być ukłonem dla „Halloween 6: Przekleństwa Michaela Myersa” Joego Chappelle'a. Nawiązań do poprzednich odsłon (oryginalna seria) jest więcej - całe mnóstwo – przewijają się też, z rzadka, kadry z Halloween” Johna Carpentera i „Halloween 2” Ricka Rosenthala oraz odpowiednio, naprawdę przekonująco, wystylizowane sekwencje retrospektywne. Umownie główny tor fabularny biegnie w 2018 roku – rzecz rozgrywa się jednej nocy, oczywiście w Halloween – ale twórcy przeniosą nas też do roku 1978, kiedy to, jak wiemy, rozpoczęła się gehenna Laurie Strode. Ale nie jej będziemy towarzyszyć w tych, moim zdaniem, najbardziej klimatycznych momentach „Halloween zabija”. Szkoda, że tak krótko. Szkoda, że całość nie została utrzymana w tym duchu. Duchu pierwszych cegiełek tej uparcie przedłużanej – kujemy to żelazo w nieskończonej – franczyzy. Zdumiewające podobieństwo. Prawie identyczna kolorystyka, zdjęcia niby żywcem wyjęte z „Halloween” 1978. Efekt analogowego ziarna osiągnięto dzięki filtrom. Sentymentalne chwile, niski ukłon w stronę zwolenników oryginalnego cyklu. W zupełnie innej oprawie (silny i dla mnie nader nieprzyjemny kontrast), którą ja zwykłam nazywać plastikową, jest utrzymana prawie cała reszta (nie licząc bonusowych kadrów wyrwanych z pierwszych „Halloweenów”). Ciąg dalszy najnowszych zmagań mieszkańców miasteczka Haddonfield w Illinois przynajmniej na pozór z niezniszczalnym seryjnym zabójcą, który wrócił do domu . Nieubłaganą maszyną do zabijania, która prawdopodobnie znowu zapoluje na Laurie Strode, która na początku „Halloween zabija” zostaje przewieziona do miejscowego szpitala. Towarzyszą jej córka Karen i nastoletnia wnuczka Allyson, która w przeciwieństwie do swojej matki, zapragnie dołączyć do grupy ludzi natchnionych przez Tommy'ego Doyle'a, w którego jak już wspomniałam wcielił się Anthony Michael Hall, ale w tej roli moim zdaniem odnalazłby się też Jason Statham czy Steven Seagal. Twardy chłop z kijem baseballowym, który przed czterdziestoma laty, dzięki determinacji swojej nastoletniej niani Laurie Strode, przetrwał halloweenową rzeź urządzoną w Haddonfield przez Michaela Myersa. Teraz zamierza odwdzięczyć się Laurie. Chronić ją, tak jak ona w 1978 roku chroniła jego. I raz na zawsze pozbyć się czystego zła panoszącego się w jego ukochanych miasteczku. Choćby miał w pojedynkę stanąć przeciwko Myersowi, Tommy się nie zatrzyma. Nie musi jednak polegać tylko na swoich mięśniach, bo dołączają do niego inni. Cała masa mężczyzn i kobiet z Haddonfield, którzy, tak jak on, mają już serdecznie dość terroru Myersa. Tommy rozpoczyna coś w rodzaju pospolitego ruszenia. I tak zaczyna się dyskusja pod tyłem „lepiej zdać się na system, czy wziąć sprawy we własne ręce?”. Karen stanowczo opowiada się przeciwko linczowi, ale jest w zdecydowanej mniejszości. Organy ścigania miały swoją szansę i zawiodły. Zawiódł system. Cierpliwość mieszkańców Haddonfield już się wyczerpała. Rozpoczęło się polowanie... na czarownice?

Szczegółowe portrety psychologiczne postaci, szerokie, dogłębne rysy charakterologiczne nie są domeną nurtu slash, ale z ręką na sercu nie przypominam sobie, abym w swojej przygodzie z tym podgatunkiem horroru kiedykolwiek natknęła się na aż tak płaskie, jednowymiarowe, tak niemiłosiernie papierowe sylwetki, z jakimi miałam nieprzyjemność w „Halloween zabija” Davida Gordona Greena. Im dalej w ten plastikowy las, tym trudniej było mi oprzeć się wrażeniu, że nadrzędnym celem filmowców było położenie trupem jak największej liczby postaci. Fani kina gore będą więc usatysfakcjonowani? Jeśli wystarczy im substancja robiącą za krew – w dużych ilościach – to tak, pewnie docenią starania filmowców. Gdzieniegdzie mignie jakaś poszarpana rana, ale generalnie brutalność „Halloween zabija” zasadza się na nieoszczędnym rozlewaniu szkarłatnej cieczy. Siknie tu, chluśnie tam i znowu, i znowu. Monotematyczna rzecz. Prawie nieustająca akcja – szybko, szybko, jeszcze szybciej – z której wąskim strumyczkiem płynie w żadnym razie nieodkrywczy morał. Przypomina się Friedrich Nietzsche i jego słynne „Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem”. Wstyd się przyznać, ale był taki moment, w którym spojrzałam na Michaela Myersa współczujących okiem. I sądzę, że ta reakcja była zamierzona, że twórcom zależało byśmy choć przez chwilę odbierali go bardziej jak ofiarę niż oprawcę. Czy mnie to ucieszyło? Nie bardzo. Czy zaskoczyło? O, na pewno nie. Takie czasy – nawet seryjni mordercy zasługują na ocieplanie wizerunku. Nawet takie czyste zło, jak Michael Myers (mówię o dorosłym Mike'u, bo gdy był dzieckiem, to różnie można było go odbierać: w remake'u „Halloweeen” w reżyserii Roba Zombie, bo w pierwowzorze zaledwie prześliźnięto się przez ten okres z życia owego przeklętego chłopaka), taka przynajmniej pozornie niezniszczalna, nieśmiertelna postać, która w każde Halloween przelewa krew niewinnych, winnych zresztą też, ma prawo na odrobinę litości. Bądźmy ludźmi! Jako że „Halloween zabija” zaczyna się w tym miejscu, w którym skończył się poprzedni wkład Davida Gordona Greena w tę franczyzę i jako że Michaela Myers jeszcze nie skończył tegorocznych obchodów jego ulubionego święta (jego tradycja, a przynajmniej tak się wydaje: odwiedzić rodzinne miasteczko i przelać trochę – trochę?! - ludzkiej krwi), od razu przechodzimy do rozwinięcia akcji. Zawiązania szukajcie w „Halloween” 2018, tu już nie ma czasu na gadanie. Tu jest wojna! No nie, przesadzam. Na rozmowy też będzie czas. Także słowa rzucane w próżnię, kierowane bardziej do siebie (żeby dodać sobie odwagi, tak dla animuszu) niż do drugiego człowieka. Są i natchnione, patetyczne przemowy kierowane czy to do pojedynczych osób, czy żądnego krwi Michaela Myersa, rozwścieczonego tłumu. Bezrozumnej, nieprzebranej rzeszy ludzi, która przywiodła mi na myśl filmy nieodżałowanego George'a A. Romero. Chyba nie muszę wymieniać tytułów? Dowcip, zamierzony czy przypadkowy (delikatnie skłaniam się ku tej pierwszej z wymienionych ewentualności), też się w tę rozpędzoną do granic możliwości opowieść, wkrada. Przykład: co robisz, gdy stajesz oko w oko z lokalnym straszydłem, zaraz po tym, gdy ów zabrał ci ukochaną osobę? W takiej sytuacji aż ciśnie się na usta coś w rodzaju... „chłopie, wróciłeś do domu”. Śmieszne? Dla mnie nie. Inne poczucie humoru – rozminęliśmy się i tyle – ale nie mam wątpliwości, że te i inne śmiesznotki jakiejś części odbiorców umilą seans tego relatywnie drogiego przedsięwzięcia. Skaczemy od postaci do postaci, w tym prawie nieustającym biegu, w którym nie ma miejsca na długie budowanie napięcia (chyba że w pierwszej retrospekcji, kawałku stylizowanym na powstały w latach 70-tych XX wieku). Zagęszczający się mrok, narastający niepokój, nieśpiesznie, acz konsekwentnie rozsiewane poczucie niebezpieczeństwa. Atakowanie widza także samym sygnalizowaniem obecności upiora. Śmiertelnym zagrożeniem, które znowu przybyło do Haddonfield. Skradającego się, przemykającego, a właściwie to wolnym krokiem, spokojnie, bez stresu, przechadzającego się po ciemnych, cichych uliczkach małej amerykańskiej mieściny zamaskowanego zabójcy, który prawdopodobnie nie okaże litości żadnej żywej duszy, jaką napotka na swojej drodze. Nie, Michael już przestał bawić się w takie podchody. A mieszkańcy Haddonfield mają już dość życia w strachu. Już się nie boją. Bo w kupie siła.

Halloween zabija” Davida Gordona Greena to, myślę, doskonała propozycja dla fanów kina akcji - takich z dużą ilością „czerwonej farby” - bo czego jak czego, ale akcji to na pewno tutaj nie brakuje. Nie wiem, jak będzie z osobami, które dobrze przyjęły poprzednie osiągniecie Greena „na tym bezkresnym(?) halloweenowym polu” (NeverEnding Story). Według mnie poziomu nie utrzymano. Żeby było zabawniej, ja z tych, których „Halloween” 2018 rozczarował.

2 komentarze:

  1. Trochę się rozczarowałem tym filmem. Jest fajna rzeź, ale Michael trochę traci swoją własną tożsamość kiedy próbują z niego zrobić drugiego Jasona. Gdyby cały film utrzymał poziom pierwszego aktu to według mnie byłaby to najlepsza część Halloween. A tak otrzymaliśmy chaotyczną część środkową oraz idiotyczną końcówkę. Mimo tego dobrze się oglądało, ale jednak poprzednia część była nieco lepsza. Takie małe pytanko Aniu - widziałem, że w jednej z recenzji (wybacz nie pamiętam już której ;)) zdecydowałaś się na danie oceny liczbowej. Może zaczniesz takie coś robić? Pomaga to w ewentualnym poleceniu bądź niepoleceniu danego filmu. :)
    Ode mnie Halloween Kills mimo dużych wad, ale przyjemnego seansu dostało 6,5/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "widziałem, że w jednej z recenzji (wybacz nie pamiętam już której ;)) zdecydowałaś się na danie oceny liczbowej. Może zaczniesz takie coś robić? Pomaga to w ewentualnym poleceniu bądź niepoleceniu danego filmu. :)"

      Zdarzyło się - wypadek przy pracy:D W każdym razie liczbowo nie chcę filmów oceniać. Już kiedyś tego próbowałam i okazało się, że nie jestem w tym dobra:)Tylko niepotrzebnie ludzi denerwowałam.

      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń