piątek, 15 października 2021

R.L. Stine „Kill znaczy zabić. Ulica Strachu”

 

Nastoletnia Gretchen Page jest świeżo po przeprowadzce z Savanna Mills do miasteczka Shadyside w stanie Ohio. Dziewczyna wraz z matką zamieszkała na niesławnej Fear Street i rozpoczęła naukę w przedostatniej klasie w tutejszym liceum. W poprzedniej szkole Gretchen była kapitanką drużyny cheerleaderek, a teraz zabiega o miejsce w drużynie z Shadyside High. Jej konkurentką jest Devra Dalby, wychowywana przez bogatego ojca, rok starsza od Gretchen, dziewczyna, która nie zamierza grać uczciwie. Gretchen jest przekonana, że to ona odpowiada za przykre rzeczy, jakie ją spotykają. Z czasem sytuacja się zaognia. Pojawiają się ofiary i tylko Gretchen ma przekonanie, że sprawczynią jest Devra. Nie ma również wątpliwości, że dziewczyna prędzej czy później ją też spróbuje zabić.

Kill znaczy zabić” (oryg. „Give Me a K-I-L-L”) to - za kolejnością światowych premier - szósta powieść, która weszła w skład reaktywacji kultowego obszernego cyklu stworzonego przez Roberta Lawrence'a Stine'a (otwarcie w 1989 roku), „Fear Street” (pol. „Ulica Strachu”), i trzecia wydana w Polsce, po „Zabójczych grach” oraz „Dziewczynie znikąd”. Ta pierwotnie opublikowana w 2017 roku książka, zamyka tę konkretną odnogę Ulicy Strachu, ale amerykański pisarz zwany Stephenem Kingiem literatury młodzieżowej, R.L. Stine, w latach 2018-2019 wypuścił kolejną nitkę „Fear Street”: trzy powieści w stylu retro pod szyldem „Return to Fear Street Series”. W 2021 roku na Netfliksie ukazała się trylogia filmowa inspirowana tą popularną literacką serią w reżyserii Leigh Janiak.

Jeden z czołowych autorów tak zwanych powieści grozy dla młodzieży - jego najbardziej znane przedsięwzięcia to „Gęsia skórka” i oczywiście „Ulica Strachu” - Robert Lawrence Stine, przyznał, że rozwój technologii trochę utrudnił mu pracę. A najgorsze są telefony komórkowe. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć nastolatka, który nie miałby tego ustrojstwa, niewiarygodne byłoby więc, gdyby młodzi mieszkańcy miasteczka Shadyside w stanie Ohio, bohaterowie i bohaterki nowej „Ulicy Strachu” nie mieli takich „kół ratunkowych”. W obliczu zagrożenia zawsze bowiem mogą wezwać pomoc... Stine musi więc szukać przekonujących sposobów na ominięcie tej przeszkody, której naturalnie nie napotykał „na starej Ulicy Strachu”. Ponadto pisarz pilnuje się, by nie zdradzić zbyt wielu szczegółów na temat wszelkich technologicznych cudeniek (telefony, komputery, telewizory), bo postęp w tej dziedzinie jest tak szybki, że nawet gdyby dał swoim postaciom najnowocześniejsze gadżety, to zapewne szybko stałyby się przeżytkiem. Tak książka nazbyt szybko zaczęłaby trącić myszką. A przynajmniej tak zapatruje się na to autor „Kill znaczy zabić”, powieści, w której znalazło się całkiem ciekawe zastosowanie dla technologii. Tym razem Stine zamiast tylko omijać niebezpieczeństwa wynikające z postępu elektronicznego, spróbował przekuć to na korzyść swojej historii. Przeszkodę zamienił w dobrodziejstwo. W moim przypadku mniejsze od zamierzonego, ale doceniam pomysł. Niekoniecznie oryginalny i łatwy do przewidzenia, ale ładnie współgrający – harmonijna kompozycja – z pozostałymi składnikami tej niewyszukanej potrawki. Stine, jak to Stine, przewidział trochę zakrętów, przygotował różne zwroty akcji, które na mnie spodziewanego efektu nie wywarły (a nie należę do najbardziej domyślnych czytelników), ale, też zgodnie ze swoim zwyczajem, nawet w tych momentach, nie odchodził od prościutkiej tonacji. Złowieszczo brzmiącej melodyjki z miasteczka z nadzwyczaj wysokim wskaźnikiem przemocy. W Shadyside przeżyć liceum jest dużo trudniej niż gdziekolwiek indziej. Ledwo bowiem odejdzie jedno śmiertelne zagrożenie, a już pojawia się następne. Kolejna opętana żądzą mordu jednostka. Niekiedy więcej niż jedna. W „Kill znaczy zabić” podejrzenia koncentrują się na Devrze Dalby, uczennicy ostatniej klasy liceum, która może liczyć na pewne przywileje w szkole. Bogaci mają lżej – tak było, jest i najpewniej zawsze będzie. Dopóki ojciec Devry wspiera szkołę finansowo, ona wcale nie musi się starać, żeby osiągnąć to, na czym jej zależy. Nowa uczennica Shadyside High, czołowa postać „Kill znaczy zabić”, Gretchen Page, pragnie tego samego, co Devra: obie chcą wejść do głównego składu szkolnej drużyny cheerleaderek, gdzie aktualnie jest tylko jedno wolne miejsce. Co prawda już obiecano je Devrze, ale gdy na horyzoncie pojawia się Gretchen, następuje zmiana planów. Trenerka daje jej szansę zawalczyć o to cenne miejsce z Devrą, która ma powody do obaw. W poprzedniej szkole Gretchen była jedną z dwóch kapitanek drużyny cheerleaderek i właściwie nikt – łącznie z Devrą – nie ma wątpliwości, że jest duża lepsza od swojej konkurentki. Tak zaczyna się konflikt pomiędzy dwiema ambitnymi nastolatkami. Tak zaczyna się kolejny koszmar w Shadyside. Ktoś uprzykrza życie Gretchen. Ktoś ją prześladuje, ktoś robi wszystko, by napędzić jej stracha. Możliwe nawet, że dybie na jej życie. Gretchen jest prawie pewna, że jej prześladowczynią jest Devra. Jedyna przecież osoba, której zdążyła się narazić. A przynajmniej tak jej się wydaje. Z czasem Gretchen przestaje widzieć sens dla tych zdrożnych działań Devry, ale to nie osłabia jej podejrzeń względem niej. Jaki Devra ma motyw? Czyżby sprawa sprowadzała się do zwykłej zemsty na dziewczynie, która zagroziła jej pozycji w drużynie cheerleaderek? A co z pozostałymi ofiarami? Czy oni też zrobili coś, co nie spodobało się tej rozpieszczonej pannicy? Dziewczynie, która najwyraźniej czuje się lepsza od innych. Bo i dlaczego miałaby się tak nie czuć? Władze szkoły przecież się o to postarały. Tę jedną naukę Devra na pewno wyniosła z liceum: masz pieniądze, masz wszystko. Także bezkarność?

Postacie, jak to u R.L. Stine'a, wykreślone raczej pobieżnie. Nie wdajemy się w szczegóły, nie zagłębiamy zbytnio w młode umysły coraz bardziej zaniepokojonych młodych ludzi z Shadyside. Włącznie z sylwetką prowadzącą, postawioną w centrum tego młodzieżowego horroru. Krótkiej powieści od niezwykle płodnego pisarza, który tym razem „w paru słowach” przedstawia nam nastolatkę, której rodzice niedawno się rozwiedli. Ona została z matką, która zdecydowała się na przeprowadzkę do Shadyside w stanie Ohio, miasteczka większego od Savanna Mills, w którym dotychczas mieszkały. Pani Page kupiła dom na niesławnej Fear Street w nadziei na rozpoczęcie nowego życia. Odcięcia się od przeszłości. Jej córka Gretchen nie zamierza jednak iść śladami matki. Podtrzymuje kontakt ze swoją najbliższą przyjaciółką, Polly Brown, drugą kapitanką drużyny cheerleaderek z Savanna Mills High, ale też nie można powiedzieć, że zupełnie nie zależy jej na kontaktach towarzyskich w Shadyside. Cieszy się, gdy udaje jej się znaleźć chociaż jedną przyjaciółkę, a jeszcze bardziej cieszy ją zainteresowanie, jakie okazuje jej Sid Viviano, asystent techniczny zespołu cheerleaderek w Shadyside High. Problem w tym, że Sid spotyka się z kapitanką drużyny, Stacy Grande. A właściwie... Gretchen jakoś specjalnie to nie martwi. Oczywiście, obawia się reakcji Stacy, ale nie czuje się winna. W każdym razie nieszczególnie. Tłumaczy to sobie tym, że taka była wola Sida, że chłopak miał prawo wybrać. Tylko że tak naprawdę jeszcze nie wybrał. Nie zakończył związku ze Stacy, czego Gretchen, biorąc pod uwagę okoliczności, nie ma mu złe. I trudno się jej dziwić. Zastanawiać może natomiast postawa tej dziewczyny z drużyny, która jako pierwsza poznała sekret Gretchen i Sida. Dlaczego nie podzieliła się tą wiedzą ze Stacy? Nie chciała jej zranić? Bo ponad wszelką wątpliwość nie kierowała nią troska o Gretchen. Jej największego wroga. Akcja „Kill znaczy zabić” toczy się jesienią, ale łatwo o tym zapomnieć, bo Stine, co nie jest nietypowe dla jego prozy, nie przywiązuje wielkiej wagi do krajobrazów. Właściwie tylko raz zaznacza się tutaj prawdziwie jesienny klimat. Klimat grozy. Nierzeczywistości. Na pewno takie wrażenie dopada główną bohaterkę, gdy wszystko wokół przysłania gęsta mgła. Gretchen trochę już w Shadyside wycierpiała, ale, jak można się tego spodziewać, najgorsze dopiero przed nią. Z opowieści o domniemanej stalkerce, która ma osobisty interes w pozbyciu się nowej uczennicy liceum, w opowieść o zabójcy/zabójczyni młodych ludzi z otoczenia Gretchen. Czyli raczej niezbyt pokrętną, dość prostą drogą, idziemy w stronę teen slashera. Nie mamy powodów podważać teorii Gretchen, że osoba odpowiadająca za tragedie, do jakich doszło na terenie szkoły, to ta sama osoba, która wcześniej zgotowała jej kilka naprawdę nieprzyjemnych przeżyć. Gretchen podejrzewa Devrę Dalby. Właściwie to jest pewna, że to ona odpowiada za te wszystkie straszne rzeczy, do jakich dochodzi w jej otoczeniu. Więcej nawet: Gretchen ma podstawy przypuszczać, że Devra usiłuje skierować podejrzenia na nią. I może ma rację, ale czytelnicy „Kill znaczy zabić”, w przeciwieństwie do niej, zapewne równie podejrzliwym okiem przyjrzą się też innym postaciom książki. Najpewniej nie pomijając samej Gretchen. W sumie łatwo rozwiązać tę złożoną przynajmniej z dwóch warstw, zagadkę, która znajdzie swój finał w miejscu - jeśli chodzi o charakter, funkcję jaką spełnia - pewnie nieraz odwiedzanym przez fanów nurtu slash. Kojarzy się z pewnym owianym złą sławą jeziorem, chociaż żadnego jeziora nie widać:) W każdym razie, mimo ogromnej przewidywalności, lektura „Kill znaczy zabić” wprawiła mnie w dokładnie ten nastrój, jakiego się spodziewałam po poprzednich wypadach do Shadyside (nowa „Ulica Strachu”, starą zwiedzałam w dzieciństwie, a zatem sporo już z głowy wywietrzało). Ta bezpretensjonalność, ta prostota chwilami granicząca z naiwnością (granicząca?! Zwróćcie uwagę na pokrętną logikę Gretchen, gdy tłumaczy ryzykowne przedsięwzięcie, jakie podejmuje pewnej „garażowej soboty”), ta rozczulająca lekkość, ten zagadkowy urok wypływający, obiektywnie rzecz biorąc, z niezbyt starannie konstruowanej opowieści. Niechlujnie, a tak milusio. Chyba tylko R.L. Stine potrafi tak mocno wciągnąć mnie w tak powierzchownie odmalowane światy. Tak szybko rozwijające się historie, gdzie próżno szukać wyczerpujących portretów psychologicznych oraz trzymających w nieznośnym wręcz napięciu, mrocznych, ponurych, elektryzujących samą tylko aurą, momentów. Tak mało, a tyle zabawy. To dopiero fenomen, ta „Ulica Strachu”.

Zabójcze gry”, „Dziewczyna znikąd” i „Kill znaczy zabić – powieści R.L. Stine'a spod „odkurzonego” szyldu „Ulica Strachu”, które łączy miejsce akcji, niewielkie fikcyjne miasteczko Shadyside, i postać Rachel Martin (w „Zabójczych grach” występ główny, w pozostałych dwóch powieściach tylko epizodyczny), ale nie wszystkie. W tej podgrupie są jeszcze trzy, ale na polski rynek nie trafiły. Przynajmniej na razie. Liczę na więcej. Na kolejne wycieczki do Shadyside. Na wszystkie powieści z nowej „Ulicy Strachu” i wznowienie oryginalnej serii. Nie jestem zachłanna, co? Ale dobre chociaż tyle. Poniekąd przeżyć to na nowo. Tę wielką przygodę z dzieciństwa. Stary, dobry R.L. Stine. Stare-nowe Shadyside i stara-nowa Fear Street. Nic tylko zwiedzać!

 
Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
https://www.taniaksiazka.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz